|
|||
|
Spis Treści: "Boska Komedia" Plutus. Krąg IV. Skąpcy i marnotrawcy. Krąg V. Popędliwi. «Ojcze szatanie! Patrz no, jakie dziwy!» Tak Plutus krzyczał głosem ochrypiałym. Mądry przewodnik rzekł do mnie: «Bądź śmiałym, Pokrzepmy w sobie umysł bojaźliwy; Jaką bądź władzę mieć może ten potwór, Nie wzbroni wejść nam w tych skał ciemny otwór». Potem w potwora policzek nadęty Spojrzał i mówił: «Milcz, wilku przeklęty! Niechaj cię strawi własny wybuch gniewu. Podróży naszej nie wstrzyma zawada: Tam, tam chcą tego, gdzie hardy łeb smoka Michał Archanioł zdeptał w mgnieniu oka». Jak żagiel wzdęty od wiatrów powiewu, Gdy maszt się łamie, zwija się, upada, Równie jak długi legł potwór zażarty, My schodziliśmy powoli w krąg czwarty , Bliżej zważając to miejsce boleści, Kędy złe świata całego się mieści. Sprawiedliwości boża! Kto ogarnie Nowe, com widział, kary i męczarnie, Nagotowane tam przez twoje rządy? Dlaczego błędy nasze tak nas toczą? Jak gdy Charybdy dwa przeciwne prądy Zetrą się z sobą, od siebie odskoczą, Tak się ścierają tam duchy z duchami A potępieńcy, widziałem, bez liku, Jako dwa wojska szły w bojowym szyku, Tocząc ogromne ciężary piersiami. W pierwszym natarciu zwarli się, a potem Nagle bezładnym pierzchnęli odwrotem, Krzycząc: Precz, skąpcy! Precz, marnotrawniki! — Tak z obu krańców po tym kręgu czarnym Lud bieżąc tłumem niezgodnym i gwarnym, Miotał bez przerwy obelgi i krzyki: Każdy od kręgu swojego połowy Powracał, turniej rozpoczynać nowy. Patrzając na nich z żalem nad ich biedą, Rzekłem: «Mów, mistrzu, co to za gmin lichy? Ci postrzyżeni, co na lewo idą, Czy byli świeccy za życia, czy mnichy?» A mistrz: «Ci wszyscy, co na siebie godzą, Miary pojęciem nie dostrzegli płytkiem. Jedni zgrzeszyli skąpstwem, drudzy zbytkiem. Głos ich wyraźnie brzmi w dwoistym echu, Gdy się z dwóch krańców tego kręgu schodzą Gdzie ich rozdziela przeciwieństwo grzechu. Ci, co bez włosów nagą czaszką świecą, Są to łakomcy, mnich, papież, kardynał, Co ducha w jarzmo łakomstwa uginał». «Mistrzu», mówiłem, «jakoś mi się roi, Że wśród tej ciżby, którą brudy szpecą, Brudy tych piekieł, są znajomi moi». A mistrz mi na to: «Tak, proszę, nie myślij, Oni już tutaj z brudem życia przyszli. Tu wiecznie będą tłuc się jak obecnie, Tak skąpcy, jak ci, co tracili mienie; Ci wstaną na sąd z głową pozbawioną Włosów, a tamci z pięścią zacieśnioną. Ci, co skąpili, i ci, co trwonili, Za grzech ten piękny świat nieba stracili; Patrz na ich karę, ta więcej ci powie, Niżbym w wymownym wypowiedział słowie. Teraz, mój synu, możesz widzieć jasno, Jak szybko bańki pękają i gasną Dóbr powierzonych Fortunie, a człowiek Goni za nimi do zawarcia powiek! Ile jest w ziemi, ile było złota, Żaden z tych duchów znużonych widocznie, Gdyby je posiadł, na chwilę nie spocznie». «Mistrzu, mów, kto jest dóbr ziemskich królowa Kto ta Fortuna, o której tu mowa? Kto ona, co tak wszechmocnie bogata, W swych szponach trzyma wszystkie dobra świata?» Mistrz: «Jaka waszej niewiedzy ślepota! Jak mały rozum, co światła nie szuka! Niechże cię moja objaśni nauka: ON, nieścigniony myślą śmiertelnika, Stworzył niebiosa, dał im przewodnika, By wszystkie części środkowe i skrajne, Pooświecało światło jednostajne. ON, co tak niebo światłością przyodział, Jej blaski także i ziemi dał w podział I przewodniczkę, która rządząc niemi, Wiedzie, kiedy chce, koleją po ziemi Marne bogactwa od rodu do rodu, Z ludu do ludu, pomimo zachodu I wszech zabiegów ludzkiej roztropności. Stąd naród, który rozkazywał długo, Słabnie, zostaje niewolnikiem, sługą, Jako wyrzecze tej potęgi prawo, Co jej nie widać jak węża pod trawą. Z Fortuną próżny spór waszej mądrości, Jej ulegają i morza, i lądy; Jak inne bóstwa sprawuje swe rządy, Ciągle obmyśla zjawiska przewrotu, Sama konieczność nagli ją do lotu, Stąd często zmienia obrót kołowrotu. Ludzie w swych sądach wciąż ją na krzyż wleką, Zamiast ją chwalić, obelgami sieką; Ona tych obelg nie słyszy, przebywa Wśród pierworodnych duchów i szczęśliwa Własną błogością, swoje koło toczy. Tu w krąg kar większych nasza stopa wkroczy; Gwiazdy wschodzące, gdym wychodził w drogę, Już się zniżają po nocnym obiegu, Idźmy, tak długo ja czekać nie mogę». I szliśmy przez krąg do drugiego brzegu Tuż przy kipiącym źródle, skąd wynika Głębsze i szersze koryto strumyka; Wodę pleśń jakaś kryła starożytna, Fala jej więcej ciemna jak błękitna. Szliśmy przez nowe, coraz niższe schody, Ponad wybrzeżem tej czarniawej wody. Strumień ten smutny, spływając pod ścianę Brzegów ziejących nadgniłym wyziewem, Z wód ścieku tworzył bagno Styksem zwane. Gdy wszystko nowe wzrok oglądać pragnie, Spostrzegłem duchy zagrzęzłe w tym bagnie, Nagie, a twarz ich rozjątrzona gniewem. Tłukły się w gniewie nie tylko pięściami, Lecz głową, piersią, splecione barkami, Nawzajem siebie szarpały zębami». A mistrz rzekł do mnie: «Uważaj, mój miły, Oto są duchy, które się złościły, A prócz nich zgraja potępieńców licha, Co pod tą wodą kryje się, tak wzdycha, Że aż od westchnień woda się odyma, Jak to własnymi oglądasz oczyma». — «Smutno dni życia zeszły nam do końca! Tam, gdzie powietrze weselił blask słońca, Który w nas gniewu ciemniły wybuchy: A teraz smutno nam w tym czarnym bagnie, Tu muł połyka, kto powietrza pragnie». Taki hymn gardłem bełkotały duchy, Jak zajękliwi; a my szliśmy dalej, Obchodząc łukiem błotniste wybrzeże: Z tych, co ustami bagno połykali, Nie zdjąwszy wzroku, przyszliśmy pod wieżę.
Spis Treści: "Boska Komedia" Pobierz: "Boska Komedia" Źródło: http://wolnelektury.pl Читайте також: Данте Аліг'єрі. Божественна комедія. Читайте также: Данте Алигьери. Божественная комедия.
|
|