|
|||
|
Spis Treści: "Boska Komedia" Brama piekielna. Przedpiekle. Tchórze. Celestyn V. Charon. «Przeze mnie droga w gród łez niezliczonych. Przeze mnie droga w boleść wiekuistą, Przeze mnie droga w naród zatraconych. Mój budowniczy był wzniosłym artystą, Sprawiedliwości dna grunt mój dosięga. Mnie zbudowała wszechmocna potęga, Mądrość najwyższa, miłość samodzielna. Przede mną rzeczy nie było stworzonych Prócz nieśmiertelnych — i jam nieśmiertelna! Wchodzący we mnie, zostawcie nadzieję!» W tych słowach napis na bramie czernieje. «Dla mnie, o mistrzu, straszna treść jej godła». Mistrz mówił, jakby świadomy tej strony: «Tutaj lękliwość wszelka, słabość podła, Niech zamrą w tobie, tu zbyć je przystoi. Przyszliśmy w miejsce, gdzie oglądać mamy Lud nędzny, światła prawdy pozbawiony». Rzekł i z wesołą twarzą w dłoni mojej Dłoń swoją złożył, czym ja pocieszony, Wstąpiłem w progi tajemniczej bramy. Stamtąd wzdychania, żale i okrzyki Brzmiały pod niebem bez gwiazd osamiałem; Słysząc jęk ludzki, zrazu zapłakałem. Okropne mowy, zmieszane języki Bólu i gniewu, klask dłoń w dłonie dziki, Głosy na przemian ostre, to chrypiące Tworzyły hałas starciem się wzajemnym, Który złamany na wrzasków tysiące Wił się w powietrzu nieśmiertelnie ciemnym, Jak tuman piasku, gdy nim wicher dysze. Ja, mając zgrozą opasaną głowę, Mówiłem: «Mistrzu, ach, co ja tu słyszę? Co za lud cierpi męki tak surowe?» A Mistrz: «Los nędzny widzisz tych, co cały Żywot przeżyli bez hańby i chwały. Ni źli, ni dobrzy, zmieszani wespoły, Z obojętnymi wśród buntu anioły, Gdy Bóg zuchwałych strącił w przepaść zguby; Ni wierni, zdrajcy, tylko samoluby. Żeby mniej pięknym nie być, tych nędzników Jako zakały niebo się wyrzekło; Ich i głębokie nie przyjmuje piekło, By przez nich dumy nie podnieść grzeszników». A ja: «Mój mistrzu, powiedz, niech się dowiem, Jakiej boleści robak ich tak wierci?» Mistrz mówił: «Krótko na to ci odpowiem: Dla nich nadziei nie ma drugiej śmierci, Życie ich ślepe z treści jest tak gminnej, Że tu zazdroszczą każdej doli innej. Świat ich zapomniał, gdy zeszli ze świata, Prawo i łaska takimi pomiata; Słów o nich szkoda, idź, patrz mimochodem». Patrzę: chorągiew wciąż kręci się młynkiem, Snadź, że niegodna odetchnąć spoczynkiem; Lud za nią długim ciągnie korowodem, Iżby śmierć mogła, nigdy bym nie sądził, Zebrać zarazem tylu nieboszczyków: Poznałem wielu i ów cień, co zbłądził Wielkim ustępstwem. Pojąłem w tej chwili Obrzydłych niebu i piekłu grzeszników. Ci nieszczęśliwi, co żyjąc, nie żyli, Szli nadzy, szpetnie obnażone ciało Bez przerwy mnóstwo much i os kąsało. Krew z ich policzków tryskała kroplami; Krew spadającą, zmieszaną ze łzami, U stóp ich głodne robactwo chwytało. Patrzałem dalej: przybyły lud świeży, Nad wielką rzeką snuł się wzdłuż wybrzeży. Więc rzekłem: «Mistrzu, zapytać cię muszę, Racz mnie oświecić, jakie to są dusze? I jakie prawo, ile dojrzeć mogę, Nagli je w dalszą przez tę rzekę drogę? Po co tak śpieszą, gdzie ich cel podróży?» A on: «Rzecz cała jasno się wyłoży Nie wprzód, aż przyjdziem nad brzeg Acheronu». Odgadłszy z mistrza surowego tonu Snadź niewczesnego pytania przyganę, Szedłem, spuściwszy oczy zasromane, Z silną milczenia wolą aż do brzegu. Wtem starzec biały w pełnym łódki biegu Przypłynął do nas i z łodzi wysiada, I krzyczy: «Biada wam, nędzniki, biada! Drzwi nieba dla was zamknięte na wieki. Przybywam, aby na drugi brzeg rzeki Przewieźć was, duchy, w kraj ognia i mrozu. A ty, żyjący, co tu zrobisz z nimi? Tobie nie płynąć między umarłymi». Widząc, że stoję, rzekł słowy groźnymi: «W innej przystani idź szukać przewozu, Do której wcale nie dojdziesz tą drogą. Aby cię przewieźć, trzeba lżejszej łodzi». Przewodnik mój rzekł: «Hamuj gniew, Charonie, Bo tam chcą tego, gdzie, czego chcą, mogą; Nie pytaj więcej». Na te krótkie słowa, Gęsto zarosła włosem i surowa Twarz przewoźnika wnet się wypogadza, Tylko oczyma wybuch gniewu zdradza, Które płomienną obrączką obwodzi. Lecz duchy nagie, stojące na stronie, Tak okropnymi wylękłe słowami, Zbladły i dziko zgrzytały zębami; Bluźniły Bogu i klęły poczęty Swój żywot, miejsce i czas urodzenia, Klęły nasienie swojego nasienia; Potem szlochając, szły na brzeg przeklęty, Który każdego w progu swej ostoi Czeka, kto tylko Boga się nie boi! Charon jak żarem zaognił powieki, Znak daje, duchów tłoczy się gromada, Leniwych wiosłem zapędza do rzeki. Kiedy jesienny wiatr powietrze chłodzi, Z drzewa pożółkły liść za liściem spada, Aż nim ostatni liść spadnie na ziemię: Tak adamowe znikczemniałe plemię, Jeden za drugim, na znak przewoźnika, Z stromego brzegu rzuca się do łodzi, Jak ptak znęcony wołaniem ptasznika. Po mętnych falach idzie łódź leniwa, A już, nim jeszcze dojdzie ku brzegowi, Czekają na nią współwędrowcy nowi. «Synu mój!» — mistrz się łagodnie odzywa: «Co w gniewie bożym skończyli swe lata, Wszyscy tu biegną z wszystkich krańców świata. Pilno im przebyć Acheronu wody I tak ich silnie bodzie głos sumienia, Że tu ich trwoga w żądzę się zamienia. Duch czysty nigdy nie przechodził tędy; Jeśliś Charona doznał cierpkiej zrzędy, Teraz wiesz, jakie miał do niej powody». Zamilkł, a ciemna błoń drżała wokoło, Gdy wspomnę, zimny zlewa mi pot czoło. Wstał wiatr, jaskrawe burzy błyskawice Wskroś oświeciły tę łez okolicę. Tracąc przytomność bolałem i bladłem, I jak zmorzony człowiek snem upadłem.
Spis Treści: "Boska Komedia" Pobierz: "Boska Komedia" Źródło: http://wolnelektury.pl Читайте також: Данте Аліг'єрі. Божественна комедія. Читайте также: Данте Алигьери. Божественная комедия.
|
|