|
|||
|
Autor: Redakcja, Lenin i jego towarzysze od razu przyjęli zasadę bezpardonowej „walki klas”, w której przeciwnik polityczny, ideologiczny lub nawet niechętna ludność byli uważani za wrogów i – tak traktowani – musieli zostać zlikwidowani (S. Courtois i in., Czarna księga komunizmu, s. 29). Realizując program „walki klas”, komuniści dokonali przerażających zbrodni, z których kilka warto wymienić: dziesiątki tysięcy zakładników lub więźniów rozstrzelanych bez sądu w latach 1918-1922; masakry setek tysięcy zbuntowanych chłopów i robotników w latach 1918-1922; likwidacja oraz zesłanie Kozaków dońskich w 1920 roku; dziesiątki tysięcy zmarłych w obozach koncentracyjnych w latach 1918-1930; prawie 690 tys. osób zamordowanych podczas Wielkiej Czystki (1937-1938); zesłanie 2 mln kułaków (lub rzekomych kułaków) w latach 1930-1932; 6 mln Ukraińców zmarłych wskutek sprowokowanego głodu w latach 1932-1933; deportacja setek tysięcy Polaków, Ukraińców, Bałtów i in. w latach 1939-1941 oraz 1944-1945 (tamże, s. 30). Duchowni znaleźli się również wśród wrogów „nowego społeczeństwa socjalistycznego”. Rozpoczęto wojnę z Kościołem, która przebiegała w kilku falach. Po pierwszej serii aresztowań, egzekucji i restrykcji (1918-1922) 30% parafii prawosławnych zostało rozwiązanych. Jednak działania te nie miały charakteru eksterminacji: np. w roku 1920 oceniano, że przez więzienia przeszło 50 księży katolickich z kilkuset, ale wszyscy wyszli na wolność. Pod koniec lat 20. bolszewicy ubolewali nad tym, że spośród 130 mln mieszkańców kraju zaledwie 10 mln „zerwało z religią”. Druga ofensywa antykościelna miała miejsce w latach 1929-1930. Zaostrzono wówczas prawodawstwo antyreligijne i rozpoczęto konfiskatę kosztowności i majątków; duchownych zrównano z kułakami i obciążono ich dziesięciokrotnie większymi podatkami, a potem „rozkułaczano”. Zaaresztowano w tym czasie 116 biskupów prawosławnych; zamykano jednego po drugim następców zmarłego patriarchy Tichona. Szacuje się, że w samym tylko 1930 roku uwięziono oraz zesłano ponad 13 tysięcy księży prawosławnych, a w styczniu i lutym 1930 zamknięto lub zniszczono 6715 cerkwi. Władze zastosowały m.in. politykę krótkotrwałych, ale wielokrotnych aresztowań duchownych w celu szantażowania ich i zmuszenia do współpracy. Z reguły po zaaresztowaniu księdza zamykano jego parafię. Jeśli był zwalniany, to uniemożliwiano mu nie tylko powrót do swojego kościoła, ale i podjęcie pracy duszpasterskiej w innym regionie. Po fali okrutnych prześladowań rozpoczął się okres nękania administracyjnego skierowanego przeciw duchownym i stowarzyszeniom religijnym. Na początku 1936 roku w ZSRR działało już tylko 15 835 cerkwi (28% w porównaniu z rokiem 1914) oraz kilkadziesiąt świątyń protestanckich i katolickich. Zarejestrowano wówczas 17 857 duchownych, podczas gdy w roku 1928 było ich blisko 70 000, a przed rewolucją prawie 113 000. Mimo to jeszcze pod koniec lat 30. ok. 70% dorosłych obywateli ZSRR określało się jako wierzący (tamże, s. 169-171). W tym czasie liczba pozostających na wolności księży katolickich wynosiła kilkanaście osób na całym terenie Kraju Rad. Pozbawieni zwykle parafii, żyli pod stałą groźbą aresztowania, a hierarchia katolicka w ZSRR już praktycznie nie istniała. W swojej perfidii jednak władze radzieckie nie oskarżały duchownych o wiarę w Boga, tylko stawiały im absurdalne zarzuty o zabarwieniu politycznym i ideologicznym. J. Wróbel w swoim artykule (opublikowanym w książce Polacy w Kościele katolickim w ZSRR, Lublin 1991, s. 85-109) podkreśla, że przedstawicieli Kościołów oskarżano o to, iż reprezentują „stary” sposób myślenia; utrzymują lud w ciemności i posłuszeństwie wobec wyzyskiwaczy; agitują przeciw rozporządzeniom władzy radzieckiej i są szpiegami. Generalnie propaganda skupiała się na tym, że duchowieństwo wszystkich wyznań jest obce dla porewolucyjnego porządku, a przed obcymi trzeba się bronić. W tym kontekście naturalne są nie tylko oskarżenia polskich księży katolickich o związki z „burżuazyjną Polską” oraz z Watykanem, ale nawet oskarżenia rabinów o związki z USA czy rosyjskich księży prawosławnych o współpracę z „militarystyczną Japonią”. Konsekwencje walki z Kościołem odczuli również wierni, szykanowani w mediach oraz w miejscach zatrudnienia czy nauki. Nie były to jednak prześladowania masowe i uderzały one zwykle w osoby instytucjonalnie powiązane z Kościołem – w organistów, kościelnych oraz członków komitetów parafialnych (tamże, s. 98). Losy mojego ojca Lea Aleksandra Goettego są przykładem cichego bohaterstwa wiary wśród tych właśnie prześladowań. Poznałam swojego ojca po raz pierwszy w 1956 roku, kiedy miałam 16 lat. We wczesnym dzieciństwie uzbrojony agent MGB odprowadził mnie razem ze starszymi bratem i siostrą do domu dziecka, jako dzieci „wrogów ludu”. W ten sposób rozpoczęło się nasze wieloletnie oderwanie od rodziców... Na rok przed ukończeniem szkoły i zdaniem matury nauczycielka z domu dziecka dostarczyła mnie do mamy i taty, którzy mieszkali w pokoiku o powierzchni dziewięciu metrów w mieszkaniu komunalnym w małym miasteczku Tułun obwodu irkuckiego. Tutaj mieszkali również przed zaaresztowaniem. Moja matka właśnie wróciła do domu po 10 latach spędzonych w łagrach i 5 latach na zesłaniu. Ojciec odbył zesłanie w okręgu ałtajskim, po czym pozwolono mu wrócić do rodziny. Więzienia, łagry i zesłania spowodowały, że rodzice nie widzieli się od 15 lat. Potem, od roku 1956 do śmierci rodziców w 2002 roku, mieszkałam z nimi. Mój ojciec Leo Aleksander Goette był piątym dzieckiem w rodzinie Georga Goettego i Katarzyny Antoni. Urodził się 14 lutego 1908 roku w miejscowości Steinberg (Kirijakówka) w obecnym obwodzie nikołajowskim na Ukrainie. Leo był uzdolniony muzycznie i w dzieciństwie służył jako ministrant w kościele. Mój ojciec wychował się w bardzo wierzącej rodzinie: jego ojciec i pierwszy nauczyciel Georg Goette był potomkiem niemieckich kolonistów znad Wołgi; w roku 1890 ukończył katolickie seminarium duchowne w Saratowie (diecezja tyraspolska), po czym został skierowany do miasteczka Rosenthal nieopodal Symferopola w guberni taurydzkiej na Krymie. W 1897 roku ukończył również niemieckie seminarium pedagogiczne w Odessie i do swojej śmierci w 1924 roku pracował jako nauczyciel, a później jako dyrektor w katolickich szkołach ludowych na południu Rosji (Krym i obwód nikołajowski). Wieczorami przygotowywał uczniów do Komunii św. Według opowiadań ojca dziadek nie mógł sobie wyobrazić życia bez pracy w kościele, dlatego robił w parafii wszystko (poza odprawianiem Mszy): był organistą, kierował też chórem. Po jego śmierci mój ojciec Leo Aleksander przeniósł się do Mikołajowa do swojego kuzyna Thomasa Millera, który był dyrektorem niemieckiej szkoły średniej nr 22, wcześniej katolickiej ludowej szkoły parafialnej w Mikołajowie. Polska szkoła parafialna została przekształcona w siedmioletnią „szkołę pracy” nr 9. Swoją pracę mój ojciec rozpoczął w 1925 roku, w czasie nasilenia się krwawego terroru przeciwko ludziom związanym z Kościołem. Pierwszym jego miejscem pracy był kościół pw. św. Józefa w Mikołajowie, gdzie został organistą i kierownikiem kościelnego chóru. Warto zacytować wypowiedź Lenina z artykułu Filozofujący idealiści, napisanego w 1908 roku, gdzie uznaje on istnienie Boga: „Jeśli przyroda jest stworzona, to jest oczywiste, że stworzyć ją mógł tylko ktoś większy i potężniejszy od niej samej. Ktoś, kto już istniał, ponieważ do stworzenia przyrody konieczny jest ktoś, kto może istnieć niezależnie od niej. Zatem istnieje ktoś poza przyrodą, ktoś, kto ją tworzy. Po rosyjsku jest on nazywany Bogiem”. Pomimo takiego wyznania polityka Lenina względem Kościoła oraz jego pracowników już w pierwszych miesiącach po październiku 1917 roku przybrała niezrozumiały kierunek. Lenin domagał się mianowicie, by „przeprowadzono masowy terror przeciwko kułakom, popom i białogwardzistom” (zob. list do komitetu wykonawczego Penzy z dnia 09 sierpnia 1918 roku), by nie szczędzono nikogo, by „rozstrzeliwano bez pytania i idiotycznego zwlekania” (zob. list do A.K. Pajkesa, 22 sierpnia 1918 roku). Od początku lat 20. w kraju rozpoczęto szeroko zakrojoną walkę z „religijnym oszustwem”, skierowaną na konfiskatę majątków oraz środków należących do Kościoła, a także na masowe represje w stosunku do wierzących i pozostałych jeszcze przy życiu duchownych. W swoim liście do Mołotowa z dnia 19 marca 1922 roku Lenin stwierdza, że doszedł do jednoznacznego wniosku: „Musimy właśnie teraz wypowiedzieć zdecydowaną i bezlitosną walkę czarnemu duchowieństwu i stłumić jego opór z takim okrucieństwem, by nie zapomnieli oni tego przez najbliższych kilkadziesiąt lat. [...] Im większą liczbę przedstawicieli reakcyjnego duchowieństwa i reakcyjnej burżuazji uda nam się rozstrzelać, tym lepiej” (z listu Lenina do Biura Politycznego partii). Dlatego też, by uratować ojca przed niebezpieczeństwem, na jakie narażeni byli wszyscy współpracownicy Kościoła, wypisano mu dokumenty z inną datą urodzenia (1910 zamiast 1908). W ten sposób został on „odmłodzony” o dwa lata i według prawa był niepełnoletni, co, prawdopodobnie, uratowało mu życie. W 1928 roku ojciec poznał w Mikołajowie księdza Franciszka Budrysa, który był proboszczem parafii w Swierdłowsku, Tiumeniu, Tobolsku, Iszymie, Permie, Ufie oraz sąsiadujących z nimi terenów. Ksiądz Budrys bardzo się interesował sprawami kościoła w Mikołajowie; rozmawiał o polityce miejscowych władz, które dążyły do zamknięcia kościoła. Zabrał mojego ojca ze sobą do parafii w Ufie, gdzie wówczas pracował. W tej parafii żyli przeważnie Polacy, i chór ojca składał się z Polek. Ojciec szybko nauczył się języka polskiego i całkiem biegle się nim posługiwał. Relacje z księdzem układały się dobrze, byli przyjaciółmi. Ojciec nawet odmówił, kiedy mu zaproponowano stanowisko organisty i kierownika chóru w Moskwie. Jednak wyjazd ojca w 1928 roku do nowej parafii nie uratował go przed prześladowaniami. Już w listopadzie tego samego roku został zaaresztowany „za kontakty z duchownym” i przez sześć miesięcy był torturowany w więzieniach NKWD. Osadzono go w celi piwnicznej, której okienko wychodziło na podwórko. W nocy słyszał, jak rozstrzeliwują ludzi. Więźniowie nawiązywali ze sobą kontakt za pomocą alfabetu Morse’a, informując się nawzajem, kogo rozstrzelano w nocy i kto będzie kolejny... Z ojca chcieli wydobyć informację o księdzu Budrysie, ale nic nie mogli z niego wyciągnąć i w końcu wypuścili go z więzienia. W maju 1929 roku pracownicy NKWD przywieźli go, skatowanego i wycieńczonego, do krewnych w Mikołajowie. Po odbytym leczeniu ojciec wznowił pracę w kościele św. Józefa. Jednocześnie uczył muzyki i języka niemieckiego w Mikołajowskiej Niemieckiej Średniej Szkole nr 22. Nadeszła kolejna fala czerwonego terroru, podczas której mój ojciec Leo Aleksander Goette w kwietniu 1932 roku znowu został zaaresztowany „za kontakty z duchownym”; tym razem chodziło o księdza z Mikołajowa Krystiana Siesskego. I znowu cztery miesiące przesłuchań i nieludzkich tortur w więzieniu NKWD... Dwa miesiące ojciec mój spędził on w specjalnie skonstruowanej szafie, gdzie stał bez ruchu, a z góry kapała mu na głowę zimna woda... Jednak ponownie nie udało się go zmusić do uznania winy i pod koniec lipca musieli go zwolnić. W towarzystwie pracowników NKWD zaprowadzili ojca do rodziny jego starszej siostry Lidii. Krewni na jego widok się przerazili – pozostał z niego tylko szkielet pokryty skórą. Stan psychiczny ojca był tak zły, że nikt nie wierzył w jego wyzdrowienie. Leczono go w Marienfeldzie, gdzie zamieszkał u swojego brata Józefa Goettego. Następnie ojciec znowu wrócił do pracy w Mikołajowskiej Niemieckiej Szkole Średniej nr 22 oraz w kościele rzymskokatolickim św. Józefa jako organista i kierownik chóru. Żadne tortury nie mogły złamać ducha i wiary młodego organisty, który kontynuował pracę w tym kościele aż do jego zamknięcia przez władze w roku 1936. W 1936 roku wiernym odebrano świątynię; parafia się rozpadła, wartościowe przedmioty zrabowano, figury zniszczono i wyrzucono na śmietnisko, organy zdewastowano, a ich klawisze i piszczałki porozrzucano na ulicach miasta. W budynku katedry ulokowano dom kultury dla artystów, a także kółka twórczości technicznej oraz kształcenia technicznego. Po zamknięciu kościoła ojca znowu wezwano na przesłuchanie. Wiedząc, że jego nazwisko jest na czarnej liście i że NKWD bacznie go obserwuje, ojciec po pierwszym przesłuchaniu w 1936 roku, w obawie przed aresztowaniem, wyjechał z Mikołajowa na Syberię. A jak wyglądał los księży, z którymi tak długo pracował mój ojciec? Ksiądz Franciszek Budrys został aresztowany w czerwcu 1937 roku razem z członkami rady parafialnej. Został oskarżony o to, że „był rezydentem sieci szpiegowskiej kontrrewolucyjnej organizacji powstańczej (Polskiej Organizacji Wojskowej)”. W grudniu 1937 roku skazano go na karę śmierci i 16 grudnia 1937 roku rozstrzelano go w więzieniu w Ufie. Razem z nim zginęło 189 innych katolików. W roku 2003 rozpoczęto proces beatyfikacyjny ks. Franciszka Budrysa. Krystian Siesske, od 1926 roku proboszcz Parafii Rzymskokatolickiej pw. św. Józefa w Mikołajowie, we wrześniu 1933 roku został zaaresztowany. Oskarżono go o przestępstwa według artykułu 54 par. 6 Kodeksu karnego Ukraińskiej Republiki Radzieckiej (szpiegostwo na rzecz Niemiec) i skazano go na 10 lat pozbawienia wolności. W czasie odbywania kary w susłowskim oddziale łagrów syberyjskich został zastrzelony, jakoby podczas próby ucieczki. Tych dwóch proboszczów, jak i tysiące innych, nieznanych z imienia księży, którzy oddali swoje życie za wiarę, sprawiedliwie można nazwać cichymi bohaterami wiary. Zesłańcy, których wyrzucono na pastwę losu w pustynnym, niezamieszkałym stepie, pokonali wszelkie trudności i pozostawili zauważalny ślad w ekonomice, historii oraz kulturze Rosji. Dokonali rzeczy niemożliwych: przekształcili w kwitnący ogród tę niegdyś surową krainę z ciągnącymi się w nieskończoność pagórkami i wiecznymi burzami piaskowymi oraz ruchomymi piaskami. „Tak się stało tylko dlatego, że w ich sercach była najważniejsza siła – obecność Boga. [...] I kiedy tutaj, na tę ziemię, przyszła straszna burza nacjonalizacji zdobyczy zesłańców, tym prawdziwym córkom i synom Bożym zaczęto odbierać to, co zdobyli ciężką pracą. Jednak oni, będąc wierzącymi, pamiętali i wiedzieli, że Jezus mówił do swoich wybranych: »Mnie prześladowali i was będą prześladować«. Zostali męczennikami, wielu z nich zginęło. Wszyscy zostali bohaterami wiary. Wszyscy otrzymają życie wieczne i będą mieć udział w chwale Chrystusa! Wszyscy rozstrzelani i prześladowani, torturowani i zaginieni pozostawali w rękach Boga i stali się wzorem do naśladowania dla wszystkich przyszłych pokoleń” (z przemówienia biskupa luterańskiego w 2009 roku). W liście wysłanym do księdza z Mettmenstetten (Szwajcaria) jedna z rodzin pisała, że jedynym majątkiem oraz pocieszeniem na zesłaniu syberyjskim była dla nich Biblia, którą udało się im zabrać ze sobą i zachować. Bez przerwy sięgali do niej i często modlili się słowami psalmu 22. Żadne prześladowania, represje i przymusowy ateizm nie mogły zabić w ludziach wiary w Boga. W roku 1942 mój ojciec został zaaresztowany na podstawie „podejrzeń o szpiegostwo na rzecz Niemiec”. Dwa lata spędził w pojedynczej celi w areszcie śledczym NKWD w Irkucku, a następnie aż do roku 1950 przebywał w różnych łagrach na Syberii, w obwodach irkuckim i kemerowskim. W obozach GUŁagu spędziła 10 lat również jego żona Elza – moja matka. Zesłanie ojca skończyło się dopiero w roku 1956, a rok później został oficjalnie zrehabilitowany. Miłość do Boga pomogła mu przezwyciężyć wszystkie tortury, przesłuchania, łagry, zesłanie oraz rozłąkę z rodziną. W latach 60. ubiegłego wieku mój ojciec pracował jako pianista na uniwersytecie państwowym w Irkucku, a potem w mieście Ałma Ata. W roku 1974 na zawsze wyjechał ze Związku Radzieckiego i zamieszkał w Niemczech. Mój ojciec był człowiekiem dobrym, współczującym, gościnnym, wesołym, miał poczucie humoru i szybko odnajdywał się w różnych sytuacjach. Od dziecka był krótkowidzem, a w ostatnich latach życia całkowicie stracił wzrok. Przeżył tyle nieszczęść, pozostając głęboko wierzącym człowiekiem, wiernym Bogu oraz swojej wierze do końca życia. Pod koniec drogi życiowej, kiedy żona zapytała go: „Jak ty możesz tak dużo się modlić i wierzyć, kiedy doznaliśmy tyle cierpień, i nawet wzrok straciłeś?”, odpowiedział natychmiast: „Bóg poddaje mnie próbie, ale pozostanę Mu wierny”. Zmarł z modlitwą na ustach. Leo Aleksander Goette został pochowany na cmentarzu centralnym w Kolonii (Niemcy). 28 marca 2009 roku w Mikołajowie w rzymskokatolickim kościele św. Józefa obchodzono święto patronackie św. Józefa; w czasie nabożeństwa zostały poświęcone nowe organy. Uroczystą liturgię w obecności ogromnej liczby ludzi sprawował biskup diecezji rzymskokatolickiej odesko-symferopolskiej Bronisław Biernacki, w koncelebrze z generałem Towarzystwa Chrystusowego ks. Tomaszem Sielickim z Poznania, proboszczem parafii nikołajowskiej Jarosławem Giżyckim, księdzem Ryszardem Karapudą z Doniecka, księdzem Kazimierzem Wójcikiem oraz ks. prałatem Franciszkiem Kołaczem z Krakowa. Księża i parafianie uznali za konieczne uczczenie pamięci byłego organisty Lea Aleksandra Goettego. Dlatego w dniu poświęcenia organów odsłonięto oraz poświęcono tablicę upamiętniającą mojego ojca, który cierpiał za wiarę w radzieckich więzieniach i łagrach. Na tablicy znajduje się portret Lea Goettego z czasów po zwolnieniu go z łagrów sybirskich w 1950 roku. Według księdza proboszcza Jarosława Giżyckiego ukazano go na nim jako anioła zstępującego z nieba na skrzydłach: jedno skrzydło stanowi budynek kościoła św. Józefa w Mikołajowie, a drugie rury organów. Na tablicy są też wypisane jego słowa: „Bóg poddaje mnie próbie, ale pozostanę Mu wierny”. Tablica ta przypomina o wytrwałości i sile ducha ludzi, których nie złamały więzienia ani tortury, którzy mimo wszystko nie wyrzekli się wiary. Henrietta Goette (oprac. red.) Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w grudniu 2015 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|