|
|||
|
Autor: Świadectwo, Jestem przeciętną, młodą, normalną dziewczyną. Obserwując mnie, nikt nie dostrzegłby czegoś niepokojącego. Wydawać by się mogło, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Studiuję, mam wielu znajomych, przyjaciół, wszechstronne zainteresowania... Ale to jest tylko jedna strona medalu – widoczna dla wszystkich. A jaka jest ta druga?... Trudności w nawiązywaniu relacji, brak akceptacji samej siebie, daremne próby odnalezienia własnej tożsamości, nieustanna walka z ograniczającymi barierami, bezprzyczynowe apatie… To tylko nieliczne skutki zranień onanizmu, z którymi muszę się zmagać na co dzień. Wciąż toczę duchową walkę o zachowanie czystości... Wszystko się zaczęło, gdy byłam w wieku 14, może 15 lat. Oczywiście na początku nie byłam świadoma konsekwencji tego czynu. W internecie i gazetach przeznaczonych dla nastolatków można było się dowiedzieć, że to naturalna kolej rzeczy – jeden z etapów dojrzewania, pomagający rozwijać się seksualnie, nic wstydliwego czy szkodliwego. Ja w to wszystko wierzyłam, bo przecież to nie było zdanie kogoś z marginesu, ale wypowiedzi specjalistów z tytułami, z wieloletnim doświadczeniem i autorytetem! Moje błogie przeświadczenie, że wszystko jest w porządku, nie trwało jednak zbyt długo... Za każdym razem gdy popełniłam ten grzech, pozornie się nic nie zmieniało. A jednak moje relacje z najbliższymi ulegały diametralnemu pogorszeniu. Złościłam się na wszystkich o wszystko. Irytował mnie najmniejszy szczegół. Moja sytuacja w szkole nie wyglądała zbyt ciekawie... Do tego doszło zniechęcenie, brak zainteresowania czymkolwiek... Nie potrafiłam się już cieszyć jak dawniej. Ogarniał mnie dziwny niepokój i lęk. Nic się nie układało… Oczywiście, jak przystało na katoliczkę, chodziłam do spowiedzi. Swojego wstydliwego grzechu jednak tam nie wyznałam... Usilnie przekonywałam samą siebie, że przecież nikogo nie skrzywdziłam, więc jak to może obrazić Pana Boga? Nic bardziej mylnego! Dziś już wiem, że w ten sposób niszczymy samych siebie, własną godność, wprowadzamy do naszej duszy niewidzialną truciznę, która zatruwa stopniowo wszystkie dziedziny naszego życia. Zło często przebiera się w piękne szaty. Gdybyśmy przecież od razu wiedzieli o wszystkich konsekwencjach, nikt dobrowolnie nie wybrałby czegoś tak wielce szkodliwego... Na szczęście przeczytane przypadkowo (wiem, że nie ma przypadków) świadectwa w „Miłujcie się!’’ otworzyły mi oczy. Duch Święty pozwolił mi sobie uświadomić, co jest przyczyną wszystkich moich niepowodzeń. Po długiej wewnętrznej walce z wyrzutami sumienia uznałam masturbację za grzech. Był to mój pierwszy, a zarazem najważniejszy, krok prowadzący ku wyzwoleniu. Potrzebowałam sporo odwagi, aby iść do spowiedzi i wyznać swój wstydliwy grzech. Kiedy się jednak przełamałam, poczułam niewysłowioną ulgę – jakbym cały swój ciężar, który mnie przytłaczał, przekazała Jezusowi. Odczuwałam wewnętrzny pokój serca, niewysłowioną radość. Byłam z siebie dumna, że w końcu udało mi się pokonać moją słabość. Skoro wiedziałam już, jak bardzo jest to złe, i też byłam świadoma niszczycielskich konsekwencji onanizmu dla mojej duszy, postanowiłam, że nie uczynię już tego nigdy więcej. Było to dla mnie oczywiste, może nawet zbyt oczywiste, bo… ku swemu zdziwieniu niedługo znów upadłam. I wtedy zaczęła się dopiero prawdziwa walka... Po wnikliwych analizach zauważyłam pewną zależność. A mianowicie kiedy w moim życiu pojawiały się jakieś trudności, gdy się czegoś obwiałam, to w ten sposób najszybciej i najłatwiej rozładowywałam napięcie, które się we mnie zbierało. Tak, ale to pomagało dosłownie na pięć minut, a potem przychodziła jeszcze głębsza apatia, większe przygnębienie, pustka nie dająca się ująć w słowa, wrogość, a nawet nienawiść do samej siebie… I znowu przekładało się to na moje relacje z ludźmi. No bo skoro żywiłam nienawiść do samej siebie, podświadomie odrzucałam miłość bliźnich. Uważałam, że na tą miłość nie zasługuję. Dodatkowo dochodziły moja frustracja i rozgoryczanie wynikające z własnej nieudolności w walce z uzależnieniem. Nic nie wpływa tak destruktywnie na psychikę jak zniewolenie, które uświadamia, że jesteśmy niewolnikami własnej słabości... Ja przecież przysięgałam, że nigdy tego więcej nie uczynię... Za każdym razem gdy wyznałam ten grzech, kolejny upadek wydawał mi się nierealny. Odczuwałam tak głęboką więź z Panem Bogiem… Wydawało mi się, iż ta pokusa jest już dawno zażegnana... A jednak – ilekroć uznawałam, że ten grzech mnie już nie dotyczy, za każdym razem upadałam... Pokusa przychodziła nieoczekiwanie i burzyła mój cały dotychczasowy świat oparty na wartościach. Nie pamiętam, ile czasu musiało upłynąć, abym zdała sobie wreszcie sprawę, że nie jestem w stanie sobie z tym poradzić sama, że tak naprawdę jestem słaba i bez Bożej pomocy się od tego nie uwolnię. To szatan próbował mi wmówić, że jestem silna, że nie potrzebuję Boga. Jest to jedna z jego najskuteczniejszych metod działania. Od chwili uświadomienia sobie własnej niemocy paradoksalnie wszystko wydało mi się łatwiejsze, bo przecież już nie zmagam się w pojedynkę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile znaczy zawołanie do Pana Boga w momencie nachodzenia pokusy: „Boże, ratuj!’’. Jezus nasłuchuje ze wszystkich stron, czy nasz głos gdzieś nie dobiega. Przekonani o własnej bezsilności w walce ze złem, otwieramy Mu nasze serca, a On wlewa w nie swoją moc. Od tego momentu czuję się silniejsza. Mam jednak przy tym świadomość, że niebezpieczeństwo powrotu nie jest jednak nigdy całkowicie zażegnane. Czystość to łaska dana nam od Pana, dlatego musimy wciąż nieustannie o nią prosić. Obecnie każdy dzień zaczynam od modlitwy do Ducha Świętego z prośbą o zachowanie czystości, o uniknięcie pokus. Kiedy jednak zdarzy mi się upaść, nie napełniam już swego serca rozpaczą, lecz biegnę do spowiedzi. Szatanowi przecież chodzi o to, abyśmy się czuli niegodni Pana Boga, abyśmy zwątpili w Jego miłosierdzie w stosunku do nas. Dlatego z taką determinacją wytyka palcem nasze słabości, wyolbrzymia nasze niedoskonałości… Zależy mu na naszym wiecznym potępieniu, dlatego czyni wszystko, abyśmy odrzucili miłość Boga. Za wszelką cenę chce pozbawić nas świadomości tego, co otrzymaliśmy już bezwarunkowo – czyli miłosierdzia. Kiedyś ktoś powiedział: „Nie ma nic takiego, co mógłbyś uczynić, aby Bóg pokochał cię bardziej, niż kocha’’. Ja dopowiem, że nie ma nic takiego, co mógłbyś (mogłabyś) uczynić i co sprawiłoby, że Bóg kochałby cię mniej. Dlatego nie poddawajmy się nigdy, nawet jeśli zdarzy się nam upaść. Walka o nasze dusze wciąż trwa. Uważajmy, abyśmy nie potępili samych siebie! Ja postanowiłam wstąpić do Ruchu Czystych Serc także dlatego, aby szerzyć wartość życia w czystości. We współczesnych czasach szczególnie młode dziewczyny narażone są na niebezpieczeństwo utraty własnej godności. W mediach lansuje się ideał kobiety bez skrupułów rozbierającej się przed kamerą, zdolnej do różnych rzeczy, aby osiągnąć sławę i poklask. Sugeruje się, że współczesna dziewczyna nie może mieć tylko jednego chłopaka – przecież musi sprawdzić, z którym będzie jej najlepiej w „tych sprawach’’. Oglądając to, mimowolnie do psychiki młodej dziewczyny wkrada się przekonanie, że ona taka nie jest… A więc jest brzydka i nie będzie miała chłopaka, bo nikt jej przecież nie będzie chciał. Już gimnazjalistki w swoim kręgu wstydzą się przyznać, że są dziewicami... Nie sposób nie zauważyć, że coś się poprzestawiało, że to, co było do tej pory oczywiste, nagle okazuje się nienormalne. Ja sama kiedyś stałam się ofiarą tych wszystkich kłamstw, a ich skutki odczuwam do dziś. Jednak głęboko wierzę, że dobry Bóg wyleczy mnie kiedyś ze wszystkich zranień. Na przekór modzie nowych czasów pragnę dawać świadectwo. Piękno kobiety tkwi w jej wnętrzu, jej niepowtarzalną wartością jest jej godność, której jeśli sama nie uchybi, nikt jej nie może pozbawić. I wiem, że warto trochę dłużej poczekać na chłopaka, dla którego stanę się najdrogocenniejszym skarbem. Agnieszka Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w kwietniu 2015 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|