|
|||
|
Autor: Sebastian Bednarowicz, Kiedy zmarła moja Mama, miałam zaledwie 20 lat. Z dzieciństwa pamiętam, jak chodziłyśmy razem do kościoła, jak Mama uczyła mnie bycia uczciwą i dzielenia się z innymi. Nie byliśmy zamożną rodziną, ale Ona zawsze znalazła coś, czym mogła się podzielić. Przed oczami mam obraz, jak codziennie rano przesuwała białe paciorki różańca. W kościele często stawałyśmy przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Lubiłam wpatrywać się w Jej twarz. Czułam, że moja Mama chce mnie oddać tej drugiej Matce. W 1975 roku Mama zachorowała. Miała nowotwór złośliwy i czekała ją ciężka operacja. Został jej rok życia, o czym wówczas nie wiedziała. W miarę upływu miesięcy Jej choroba się nasilała, a Jej cierpienie się wzmagało. Był Wielki Piątek. Nikt w okolicy nie miał samochodu, a Mama zapragnęła pójść do kościoła. Wsiadła w autobus. Nie myślę, by wierzyła, że o własnych siłach podoła całemu temu wysiłkowi. Była już bardzo wyczerpana. Myślę, że zawierzyła i chciała swoje cierpienie złączyć z cierpiącym Chrystusem. Trudno powiedzieć, co odczuwała. Pewnie się domyślała, że to jej ostatni pobyt w kościele. Powrotna droga była dla niej kalwarią. Jej stacjami były przystanki co kilkanaście metrów, kiedy musiała siąść, żeby złapać oddech. Miała też swojego Cyrenejczyka. Była nim bratowa Mamy, która towarzyszyła Jej w drodze. Nadszedł ostatni dzień kwietnia. Zauważyłam, jak umęczona cierpieniem Mama spogląda raz po raz na zegar, tak jakby na kogoś czekała. Po chwili weszła bratowa Mamy i obie zaczęły odmawiać koronkę do Miłosierdzia Bożego. Czułam beznadzieję sytuacji i nie włączyłam się w modlitwę. Nie rozumiałam wtedy koronki... Potem Mama usiadła – a od pewnego czasu już nawet nie siadała – i co więcej, poprosiła, byśmy pomogły Jej wstać. Wzięłyśmy Ją posłusznie pod ręce, a Mama niemalże o własnych siłach zaczęła stawiać kroki. Dokąd chciała iść? Nie wiedziałyśmy. Wkrótce się okazało, że szła na spotkanie z Chrystusem Miłosiernym... W połowie mieszkania zaczęła się osuwać – zdążyłyśmy podłożyć poduszkę... – i usnęła, tak cichutko i zwyczajnie. Działo się to w godzinie miłosierdzia. Często wracam myślami do tej chwili sprzed 28 lat i wierzę, że Jej ofiara podobała się Jezusowi, że On sam przyszedł, aby wprowadzić Jej duszę do wieczności. Musiałam jeszcze wiele przeżyć i poczuć smak cierpienia, żeby to wszystko zrozumieć, i wreszcie, by koronka do Miłosierdzia Bożego stała się codzienną modlitwą również moją i mojego męża. Zgłębiłam ją i pokochałam, a moim pragnieniem jest, aby modlitwę tę przejęły moje dzieci, jak również to, żeby towarzyszyła mi w mojej ostatniej godzinie życia. Dziś przeżywam tę samą chorobę co moja Mama. Dziękuję Bogu za każdy następny darowany mi dzień i proszę o siły i cierpliwość w znoszeniu jej do ostatniej chwili. Agnieszka Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w kwietniu 2015 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|