|
|||
|
Autor: Małgorzata Radomska, Błogosławiony Jan Paweł II wołał do młodych całego świata: „Cierpienie nie powinno mącić naszego spojrzenia na Boga; przeciwnie, może być ono znakiem szczególnej Jego obecności w naszym życiu, wezwaniem, byśmy jeszcze wierniej postępowali za Chrystusem”. Tak było w życiu Santy Scorese, która żyła pełnią życia, kochając Jezusa i Jego Kościół... Wzrost we wspólnocie Pochodziła z włoskiego miasta Bari. Głęboko angażowała się w życie wspólnotowe. Należała do Ruchu Focolari. Starała się żyć na co dzień jego duchowością – gorącym pragnieniem budowania jedności wszędzie, gdzie się znajdowała, poprzez trwanie w komunii ze wszystkimi, których spotykała. Źródłem tej postawy była jej relacja z Jezusem, którego codziennie przyjmowała w Komunii św. Starała się też na serio żyć Słowem Życia (praktyka w Ruchu Focolari: jego członkowie starają się konkretnie w codzienności realizować wybrany na dany miesiąc fragment z Pisma św. wraz z komentarzem założycielki ruchu Chiary Lubich). Związała się także z instytutem świeckim – Misjonarkami Niepokalanej Ojca Kolbego – rozpoczęła u nich nowicjat. Miłość dla Niego samego Gdziekolwiek się pojawiała, wnosiła radość; miała mnóstwo twórczych pomysłów, była bardzo dynamiczna. Osobowość i bezinteresowna dyspozycyjność rodziła jej wielu przyjaciół. Miała dar wchodzenia w głębokie relacje. Starała się kochać wszystkich – także tych, od których inni stronili. Od najmłodszych lat była wolontariuszką Czerwonego Krzyża. Opiekowała się dziećmi z paraliżem dziecięcym i chorymi na zanik mięśni, odwiedzała opuszczonych w sierocińcach oraz chorych w szpitalach i umierających w hospicjach. „Proszę Cię, Ojcze Przedwieczny, w imię Jezusa Opuszczonego, aby te osoby potrafiły znaleźć siłę, by iść naprzód, ponieważ są ważne i cenne dla Ciebie” – zapisuje w swym duchowym notatniku. „Pomyślałam, ileż miłości mogłabym dać, gdybym nauczyła się kochać w sposób wolny, darmowy... A jednocześnie sądzę, że Bóg pomimo moich ograniczeń, upadków kocha mnie tak wielką miłością, że ufa mi i posługuje się mną jako narzędziem, by naprawdę zrealizować jedność (...). Ważne jest, pomimo wszystko, by kochać, jednak kochać dla Niego i tylko dla Niego”. Miłość wyznacza rytm jej życiu, miłość też podyktowała wybór studiów – żeby móc pomagać innym, wybiera medycynę. Jednak po roku, po wielu przemyśleniach i nie bez wewnętrznej walki, zmienia kierunek na pedagogikę, aby móc służyć lepiej. Opisuje to doświadczenie następująco: „Jestem zmęczona! Nawet jeśli się staram widzieć w tych studiach wolę Boga, trudno mi tak do nich podchodzić. Czuję, że chcę być użyteczna innym, i nie mogę tracić tyle czasu teraz i jeszcze przez całe lata na studia. Czuję wymaganie, aby zaraz oddać się temu doświadczeniu ludzkiemu i duchowemu”. Miłość wszystkich Oddanie się – to w wypadku Santy nie tylko służba potrzebującym, lecz także i troska o wszystkich, którzy nie znają jeszcze Ewangelii. Przejawia się ona w bezkompromisowym wyborze i głoszeniu Prawdy. W swych rozważaniach pewnego dnia zapisała: „To straszny błąd twierdzić, że papież powinien myśleć o swoich sprawach, zamiast mówić w encyklice o genetyce. Stawiam pytanie: »Gdyby Jezus był dzisiaj pośród nas, czy nie musiałby stanąć wobec tych samych problemów?«. Widzę w papieżu Jego zastępcę na ziemi, dlaczego nie miałby nas oświecać? Dzisiaj czuję, że nie mogę pozostawać bezczynna i pozwalać, by mówiono w ten sposób, a nikt tego nie odpiera”. Nie bała się konfrontacji. Swoje stanowisko wyrażała jasno, ale z ogromnym szacunkiem i miłością. Za przekonaniami szły czyny. Oto wspomnienie jej kolegi: „Chodziliśmy do tej samej klasy. Santa – katoliczka praktykująca i ja – nieprzejednany komunista. Ona, dziewczyna szczera i zdecydowana, dobra, ale uparta, miała odwagę mówić o Bogu wśród niewierzących i bluźnierców z niewiarygodną szczerością i nieugiętością. To właśnie Santa w czasie pewnej demonstracji potrafiła uwolnić z rąk policji właśnie mnie, przez którego wiele razy została nazwana reakcjonistką i kontrrewolucjonistką”. W komunii z Maryją Niejednokrotnie stawała w obronie czci Niepokalanej, z którą żyła w głębokiej komunii po tym, gdy w wieku 15 lat Jej się ofiarowała. „To może wydawać się dziwaczne – pisała – ale czuję, że Maryja jest w takim stopniu częścią mojego życia, że jeżeli ktoś mówi coś przeciw Niej, to mnie zadaje ból. (...) Czuję, że Maryja mnie trzyma w ramionach, ale równocześnie, że jest Ona kobietą silną, która mnie prosi, abym i ja była stanowcza i prowadziła dobre życie, w każdej chwili. Proszę Ją o łaskę, abym była choć trochę do Niej podobna! (...) Chcę spróbować być małą Maryją, ponieważ jestem pewna, że Ona jest moją towarzyszką, Matką, przyjaciółką. Dziewico Maryjo, obym była jak Ty – gotowa oddać moje życie dla Jezusa!”... Z Jezusem Ukrzyżowanym i Opuszczonym Santa nosi w swym sercu głębokie pragnienie pełnienia Bożej woli w każdej chwili. Często pyta: „Czego Jezus ode mnie pragnie?”... Odpowiedź nie zawsze jest prosta, wymaga wielu zmagań. Pisze: „Jestem wysuszona, czuję się jak na pustyni, ale czuję też, że Pan mówi do mego serca. Jednak aby Go słuchać, muszę przeżyć krzyż – i to mnie kosztuje”. Jej duchowe wzrastanie nie jest drogą doświadczania duchowych przyjemności i fajerwerków, prowadzi przez wątpliwości, rozczarowania i zawody, które stają się możliwością doświadczenia Boskiej ekonomii cierpienia; momentami spotkania Jezusa Ukrzyżowanego i Opuszczonego, który woła: „Boże mój, Boże, dlaczego Mnie opuściłeś?”. To wołanie i moment opuszczenia Chrystusa jest centralnym rysem duchowości Ruchu Focolari; kluczem do osiągnięcia jedności z Bogiem i bliźnim. Santa notuje w swym dzienniczku: „Spotkałam dzisiaj oblicze Jezusa Opuszczonego! Zostałam skrzywdzona, opuszczona przez przyjaciela i od razu myślałam wyłącznie o swoim cierpieniu. Jak trudno jest myśleć, że również Ty byłeś opuszczony! Jednak mimo wszystko pomyślałam o Tobie, o Twoim opuszczeniu i (...) potrafiłam Cię rozpoznać, i ukochałam Cię: Ty jednak ukochałeś mnie jeszcze bardziej. (...) Potem od razu zaczęłam działać i starałam się żyć Ideałem, starając się jednoczyć z przyjaciółmi. Moje cierpienie przemieniło się w miłość!”. W prawdziwej wolności Któregoś dnia w swym dzienniczku wyznaje: „Dzisiaj zastanawiałam się, jakiej wolności musi doświadczać w sobie ten, kto ma odwagę powiedzieć »tak« i rzucić się bez reszty w Twoją przygodę, odcinając się od wcześniejszego świata. Mam wrażenie, jakbym czuła tę radość w duszy na samą myśl o tym”. Krok po kroku, prowadzona przez Maryję, podarowuje się całkowicie Jezusowi: „Powiedziałam Jezusowi »tak« wśród radości i łez. W tamtej chwili poczułam, jakby świat odetchnął z ulgą; być może to był Bóg, ale przede wszystkim odczułam ogromną radość, która dała mi poczucie wolności. Wybrałam Go, ponieważ czuję się kochana; wiem, że moja miłość jest bardzo mała, ale On cieszy się nią (...)”. Walka wewnętrzna nie kończy się wraz z tym wyborem. Zdaje się, że zmaganie się wręcz się potęguje. Prowadzi ono jednak do nowych odkryć: „Naprawdę próby nie kończą się nigdy – pisze – przeciwnie: Pan pozwala, że są coraz większe, abym coraz bardziej doświadczała Jego wielkości. Wierzę, że te próby i wielkość Boga są wprost proporcjonalne. (...) Odkryłam pewną rzecz – Bóg jest naprawdę jedynym niezniszczalnym punktem odniesienia w życiu każdego z nas. Czuję, jak pomimo zamętu, który mam w sobie, Jego obecność daje mi spokój i ufność – ufność, że nie jestem sama, że On kocha mnie niezależnie od wszystkiego, nawet z moimi ograniczeniami. Czuję również, że muszę wybierać Go na nowo każdego dnia – i jest to najważniejsza dla mnie rzecz, dla której warto walczyć, cierpieć, umrzeć”. „Tak” – wciąż na nowo Niejednokrotnie jest kuszona zniechęceniem, lecz w swych zmaganiach powtarza na nowo swoje „fiat”: „»Pójdź i chodź za Mną«, tak mi powiedziałeś, Panie, a ja odpowiedziałam. Zaufałam, ale zrozumiałam, że muszę iść za Twoim krzyżem, naśladować Twoje opuszczenie, Twoje cierpienie. Wierzyłam, że uczyniłam wszystko, co mogłam, tym moim »tak« – ale się myliłam! Ty poprosiłeś mnie, abym Cię kochała aż do końca, aż do Golgoty. Boję się. Panie, pomóż mi wybierać Ciebie każdego dnia, w każdej minucie, jako moją skałę, moje wszystko. Daj mi kochać Ciebie, spraw, by umarła moja logika, moja chęć posiadania odpowiedzi. Panie, nawet w najgłębszym cierpieniu, jakie zamieszkuje moje serce – Ciebie na nowo wybieram, Tobie powtarzam moje »tak«. Chcę się zdać na Ciebie, zatracić się w Tobie. (...) Udziel mi daru pozostania Ci wierną”. Jej walka jest niedostrzegalna na zewnątrz: Santa nadal jest radosna, niesie nadzieję wszystkim, którzy jej potrzebują. Trwa wiernie z Niepokalaną. Wkrótce doznaje nowej – zewnętrznej udręki: zaczyna być śledzona przez młodego chłopaka, ogarniętego jakimś demonicznym, jakby rozbudzonym przez nałóg, pożądaniem. Jest niemal wszędzie, przesyła nieprzyzwoite liściki, wydzwania, grozi, że zabije jej rodziców. Służby policyjne, pomimo zgłoszeń, z pewnych względów nie mogą w żaden sposób zareagować. Nawet ojciec Santy – były agent ubezpieczeniowy – pozostaje bezsilny. Jedyne, co da się zrobić, to być ciągle z nią, więc rodzina i przyjaciele organizują dyżury. Ta sytuacja utrzymuje się nieprzerwanie przez trzy lata. To czas, w którym Santa dojrzewa do kolejnego wyboru. Próba Pewnego dnia wyznaje swojej przyjaciółce: „Moje życie stało się cierpieniem, ponieważ mam wrażenie, jakby szatan walczył ze mną i wprowadzał mnie w ciężką próbę. Ta osoba chciałaby, abym zostawiła Ideał, zostawiła Kościół, zostawiła wszystko dla... Tylko wówczas zostawi mnie w spokoju. Lecz ja nie zrobię tego, raczej śmierć”... Sobie samej zadaje pytanie: „Do jakiego stopnia jestem gotowa wszystko opuścić, ale naprawdę wszystko dla Jezusa? Daj mi siłę, abym umarła i abyś Ty żył, Jezu”. „Staram się – pisze w swym dzienniku – patrzeć również na to doświadczenie oczyma Boga. Jakież to trudne! (...) Z pewnością nie byłam w pełni świadoma, że powinnam i mogę ofiarować cierpienia, a nawet śmierć Jezusowi. Jednak sądzę, że to powinna być jedna z pierwszych rzeczy, które należało umieścić w kosztorysie wstępnym, wybierając Go. (...) Nie nauczyłam się jeszcze tego, ale niekiedy udaje mi się żyć chwilą obecną, jakby była ostatnia”... 6 lutego 1989 r., w dniu swych 21. urodzin, Santa, idąc na dzień skupienia do Domu Niepokalanej, staje się ofiarą napaści seksualnej. Ucieka, ale doświadczenie to jest kolejną stacją w jej drodze krzyżowej. Ponawia swój akt zawierzenia: „Chociaż w bólu i cierpieniu, teraz bardziej niż kiedykolwiek, sama, przed Tobą, Panie, z Maryją, potwierdzam na nowo moje »tak« Tobie, aby mogło mnie ono zaprowadzić do życia wiecznego i radowania się na zawsze w Twojej obecności”... „Fiat” na wszystko Niedługo potem dostaje od prześladowcy liścik z opisem tego, co planuje. Jest świadoma jego zamiarów. W ostatniej rozmowie ze swoim spowiednikiem potwierdza: „Jeśli coś mi się stanie, niech ojciec wierzy, że wybieram Boga! (...) Jeżeli nie da się inaczej, powiem Bogu moje »tak«. Wolę umrzeć”... Tego dnia Santa wraca ze spotkania młodzieży w parafii, wstępuje jeszcze do zaprzyjaźnionego małżeństwa, któremu, tak jak umie, z wielką delikatnością, towarzyszy. Ma samochód, czuje się bezpiecznie, więc prosi przyjaciół, żeby jej nie odprowadzali. Dojechała do domu, nacisnęła dzwonek, usłyszała głos ojca, ale już nie zdążyła go przywitać… Chłopak, ogarnięty morderczym szałem, napadł na nią i zadał jej 12 pchnięć nożem. Szwagier ze stryjem przewożą ją samochodem do szpitala, gdyż brakuje ambulansu. W samochodzie towarzyszy jej rodzona siostra, z którą Santa wieczorami tak często odmawiała różaniec. „Ofiarowuję Ci całe moje życie, wszystko, co posiadam, wszystko, co kocham, i wszystko, czym jestem: moje ciało, moje serce, moją duszę” – zawierzają się Maryi tuż przed przyjazdem do szpitala. Przecięta żyła płucna – szybka diagnoza i desperacka próba ratunku – operacja. Santa jest świadoma wszystkiego, prosi o kapłana. Kilka godzin później umiera na sali operacyjnej. Jest 15 marca 1989 r. Zgromadzona tego wieczoru w kościele młodzież, wstrząśnięta wydarzeniem, jakby pytając: „dlaczego?”, czyta Ewangelię z dnia: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, straci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec” (Ewangelia wg św. Jana 12,24-26)... Dziś toczy się proces beatyfikacyjny Santy. Sacrum ludzkiego ciała Bezkompromisowość Santy – jej: „raczej umrzeć niż zgrzeszyć”, każe nam przystanąć w zachwycie nad pięknem ludzkiej płciowości, którą Bóg obdarował człowieka. Pozwala nam zobaczyć jej sacrum. Jak pisał bł. Jan Paweł II, to właśnie w ciele jest „od początku zawarta właściwość »oblubieńcza«, czyli zdolność wyrażania miłości – tej właśnie miłości, w której człowiek – osoba staje się darem – i spełnia sam sens swego istnienia i bytowania poprzez ten dar”. Ono i tylko ono zdolne jest „przenosić w widzialną rzeczywistość świata ukrytą w Bogu odwiecznie tajemnicę”, jest jej znakiem. Jakaż jest ta „ukryta w Bogu tajemnica”? Odpowiedź znajdujemy w Katechizmie Kościoła Katolickiego: „Bóg objawia swoją najbardziej wewnętrzną tajemnicę: jest wieczną wymianą miłości – Ojcem, Synem i Duchem Świętym, a nas przeznaczył do udziału w tej wymianie” [221]. Bóg jest komunią Osób i my jesteśmy wezwani do uczestnictwa w tej komunii. Na tym też polega nasze podobieństwo – stworzenie na „obraz Boży” – że jesteśmy zdolni trwać w komunii – to znaczy podarowywać się i przyjmować miłość Boga i innych. Tylko w komunii człowiek znajduje swe spełnienie, bo jest ona sensem i celem jego życia. Każdy z nas jest powołany do doświadczenia tej komunii już tu na ziemi, a potem, po śmierci – do wiecznej komunii i wymiany miłości z Bogiem i ze wszystkimi w tajemnicy świętych obcowania. Czas życia na ziemi jest czasem dojrzewania do życia w tej komunii. Chwila śmierci utrwala poziom miłości już na zawsze. Po niej nie będziemy już mogli niczego zmienić, dlatego tak ważna i cenna jest każda chwila – ponieważ jest możliwością wzrastania w miłości. A wzrastać w niej możemy tylko wtedy, gdy kochamy. Szczególną formą tej komunii, której człowiek może doświadczać już tu na ziemi, jest sakramentalny związek małżeński. Bóg w swej ogromnej miłości czyni małżonków wobec świata ikoną wewnętrznego życia Trójcy oraz zaprasza i powołuje ich, ażeby rzeczywiście trwali w miłości łączącej Osoby Świętej Trójcy, poprzez życie we wzajemnej duchowej komunii. Ta komunia jest istotą sakramentu małżeństwa, a szczególnym jej znakiem i jej rękojmią jest – jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego – „cielesna intymność małżonków” (KKK, 2360). To zjednoczenie jest zapowiedzią czegoś jeszcze większego – wiecznego zjednoczenia człowieka z Chrystusem i Kościołem. Jak wielkie jest to powołanie! Nie wolno nam go nie odkryć, nie wolno nam pozwolić, by zasłaniano przed ludzkim wzrokiem tę cudowną tajemnicę i by niszczono świętość ludzkiej miłości, naszej miłości. Młodziutka Santa wybrała drugą drogę prowadzącą do pełni komunii – życie konsekrowane. Wybrała Chrystusa jako swego jedynego Oblubieńca. Tajemnica zaślubin Jezusa z ludzką duszą (co jest przeznaczeniem każdego z nas) miała stać się jej udziałem już tu, na ziemi. „Człowiek – pisał bł. Jan Paweł II – wybierając bezżenność dla królestwa niebieskiego, czyni to ze świadomością, że w ten sposób może »inaczej« niż w małżeństwie, a poniekąd nawet »bardziej« niż w małżeństwie, urzeczywistnić siebie, stając się »bezinteresownym darem dla drugich«”. Życie Santy, tak jak życie tych wszystkich, którzy wybrali bezżenność dla królestwa niebieskiego, stało się znakiem „eschatologicznej »dziewiczości« człowieka zmartwychwstałego, w której objawi się niejako absolutne i wieczne poczucie oblubieńczego sensu ciała uwielbionego w zjednoczeniu z Bogiem samym poprzez widzenie Go »twarzą w twarz« – uwielbionego również i przez tę więź (...), która połączy wszystkich »uczestników świata przyszłego«, mężczyzn i kobiety, w tajemnicy świętych obcowania. Ziemska bezżenność dla królestwa Bożego jest z pewnością znakiem ku tej prawdzie i ku tej rzeczywistości. Jest znakiem ciała, które nie zatrzymując się przy śmierci, dąży do uwielbienia, a przez to jest już niejako pośród ludzi uprzedzającym świadectwem przyszłego zmartwychwstania”. Raczej umrzeć niż zgrzeszyć Gdy choć w małej części dane jest nam rozumieć tę tajemnicę sacrum i sensu ludzkiego ciała, jasna staje się – jak w przypadku Santy – konieczność radykalnych wyborów. „Jaka zatem powinna być miara, jak powinniśmy postępować my (...) w dziedzinie czystości?” – pytamy słowami Chiary Lubich, założycielki Ruchu Focolari, i dostajemy jej odpowiedź: „Pamiętajcie zawsze o Sancie: aż po oddanie życia, po danie wszystkiego. Czystość jest tak cenna, że warta jest życia. Nie ma zatem innej miary!”. Co jednak w wypadku, gdy ktoś stracił swą czystość, swą dziewiczość? Tego, kto z prawdziwym żalem i skruchą staje w prawdzie o sobie przed Chrystusem w sakramencie pojednania, Jezus obmywa swoją świętą Krwią, zakłada mu białą szatę i pierścień na rękę i – tak jak do Magdaleny – z ogromną miłością mówi: „Nie potępiam Cię, idź i nie grzesz więcej”... Daje nową szansę i wzywa do nowej, większej miłości. Małgorzata Radomska Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w marcu 2015 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|