|
|||
|
Autor: Świadectwo, Mam na imię Adam, pochodzę z Białegostoku. Obecnie przebywam w zakładzie karnym. Mam 25 lat i kocham życie, które jeszcze tak niedawno chciałem sobie odebrać… Dorastałem w domu, gdzie niczego nie brakowało, a rodzice robili wszystko, żeby ich synek miał wszystko. Nie zastanawiałem się wtedy nad tym, jak ogromne było ich poświęcenie i ofiarność. Teraz dopiero rozumiem, jak mocno mnie kochali. Zdarzyło się na przykład, że mając naście lat, zostawiłem ich samych na parę dni, hulając w tym czasie na dyskotekach (gdzie fascynowała mnie, a jednocześnie odpychała, muzyka techno oraz nic prawie na sobie nie mające dziewczyny) i nie dając żadnego znaku życia. Gdy się wybawiłem, tak niespodziewanie, bez najmniejszych wyrzutów sumienia i bez przeprosin, wpadłem do domu i już na wejściu miałem pretensje, że nie ma nic dobrego do jedzenia... W sumie traktowałem dom jak hotel z pełnym wyżywieniem i oddaną obsługą. Napisałem „oddaną”, gdyż matka przez swoją miłość do mnie skłonna była zrobić wszystko... Cała pogrążona w niepewności i trosce o swoje dziecko wypłakiwała oczy, czekając z gorącym posiłkiem na syna, podczas gdy on balował w najlepsze, zażywając amfetaminę, bo takie rzeczy jak papierosy znał już od dziewiątego roku życia... Musiałem zmarnować prawie ćwierć wieku, aby dostrzec, że coś mnie gnębi, coś za mną chodzi i nie pozwala kochać. Przez grzech straciłem prawie wszystko – także żonę (jestem po rozwodzie) i śliczną córeczkę Paulinkę. Straciłem kobietę, którą teraz dopiero zacząłem szczerze kochać. Była taka dobra, kochana i wrażliwa, że aż się chwilami zastanawiałem, czy na pewno na nią zasługuję. Wzięliśmy z Kasią ślub, a potem moja najdroższa urodziła mi śliczną i zdrową córeczkę. Teraz tu, zza więziennych krat, dziękuję za to Bogu i jej z całego serca. Zacząłem nadużywać alkoholu – robiłem to już przed ślubem i niestety w mieszance z narkotykami. Szatan miał więc bardzo duże pole do popisu. Zaczął podsuwać mi myśli, że Kasia mnie nie kocha. Uwierzyłem jego podszeptom i zacząłem ją oskarżać o to, że mnie zdradza i że robi wszystko, aby się ze mnie naśmiewać. Wynikały z tego straszliwe kłótnie, kończące się nawet rękoczynami z mojej strony. Szatan się cieszył, a nasze małżeństwo zaczęło się rozpadać... Moje brutalne zachowania miały miejsce także w obecności innych – nawet na chrzcinach naszej córeczki (uderzyłem wtedy żonę tylko za to, że podczas przyjęcia poświęcała mi mało czasu). Po wyjściu gości nie okazałem żadnej skruchy, a wieczorem spakowałem swoje rzeczy i tuż przed północą wyszedłem z domu. Tak zaczęła się moja tragedia. Nie mogłem znaleźć pracy, zresztą gorliwie jej nie szukałem; nie zdawałem sobie wtedy sprawy z tego, co straciłem. W pogoni za pieniędzmi zacząłem kraść; gdy te z kolei miałem, piłem i imprezowałem w nocnych klubach… Któregoś dnia zostałem złapany na kradzieży, po czym osadzony w zakładzie karnym. W jednej chwili straciłem wszystko: rodziców, Kasię i Paulinkę… Zacząłem odbywać odsiadkę po otrzymaniu wyroku pięciu lat (nazbierało mi się tego wszystkiego aż tyle, bo wcześniej miałem kilka wyroków w zawieszeniu). Na początku nie było mi łatwo, gdyż siedzą tu ludzie różnego pokroju. Nie mogłem się pogodzić z myślą, że jestem za kratami; ta myśl drążyła mój umysł tak długo, aż pogrążyłem się w rozpaczy. Popadłem w depresję. Zdarzały mi się dni, że godzinami wpatrywałem się tępo w sufit... To trwało kilka miesięcy, w tym czasie nie potrafiłem się z nikim porozumieć. Bałem się ludzi, czułem się nikomu niepotrzebny, nie chciało mi się żyć. Były też takie dni, że płakałem jak małe dziecko. Płakałem odwrócony do ściany, aby nikt nie słyszał... Szukałem pomocy u psychologa, w książkach psychologicznych – lecz to wszystko nie koiło mojego bólu. Pewnej nocy, gdy długo nie mogłem zasnąć, łkając jak bobas, zamknąłem oczy i zrobiło mi się jakby słabo. Pomyślałem, że to już koniec – i w tym samym momencie zobaczyłem przez chwilę niewytłumaczalne światło (bo przecież przy zamknięciu oczu widzi się ciemność, o ile jest w pokoju ciemno – a wtedy tak było). Nagle, jakby bezwolnie, wyciągnąłem ręce i powiedziałem: „Panie Jezu, pomóż mi!”. Poczułem ogromne ciepło w sercu i zdawało mi się, że objąłem kogoś za gołe stopy. Czułem ogromną radość, ale także strach. Nieuzasadniony strach. Wtedy to poznałem Jezusa Chrystusa, swojego wybawcę, bo myślę, że inaczej mogłoby mnie już nie być... Moja przeszłość tak naprawdę nie jest już ważna. Istotne jest to, co się teraz dzieje w moim sercu, umyśle i duszy. Zmiany nie nastąpiły od razu. Kiedyś chciałem wszystko mieć od razu – teraz Pan Bóg uczy mnie cierpliwości. Wiele także musiałem wycierpieć, gdyż moje zachowanie wzbudzało wątpliwości – przestałem dokuczać innym współwięźniom i starałem się traktować ich jak swoich braci. Zacząłem zachodzić do więziennej kapliczki na Mszę św. i czytać Biblię. Słowa Pisma św. powoli zaczęły do mnie docierać. To był dla mnie twardy orzech do zgryzienia. Biblia fascynowała mnie, ale także denerwowała. Nauczyła mnie szacunku do drugiego człowieka w miejscu, gdzie nie ma grzeczności, kultury, wzajemnej pomocy, a wręcz przeciwnie – panuje tu egoizm, gniew, wulgarność i praktycznie wszyscy emanują złością. Ale z Panem Bogiem wytrwałem. Z początku modliłem się po cichu, aby nikt nie widział, lecz z czasem pokonywałem podstępnego szatana, który za wszelką cenę próbował mnie do siebie przyciągnąć. Jeszcze widzę we wspomnieniach pełnych nienawiści do mnie współwięźniów – właśnie z powodu wiary – którzy próbują sprowokować mnie do agresywnych zachowań, lecz Boży spokój i miłość jest nie do pokonania. I widzę, jak nie mogą mnie wyprowadzić z równowagi, ponieważ ja pragnę z nimi rozmawiać językiem miłości. Dużo czasu poświęcam na modlitwę, właśnie w intencji tych wszystkich, którzy chcieliby zobaczyć, jak rwę i depczę Biblię. Wtedy na pewno poklepaliby mnie po plecach ze stwierdzeniem: „W końcu wróciłeś”. Staram się ich kochać i naprawdę zauważam w każdym z nich brata. Codziennie chodzę na Mszę św., uczęszczam regularnie na modlitwę różańcową, modlę się także koronką do miłosierdzia Bożego. Do niedawna było to trudne, gdyż umieszczono mnie w celi 14-osobowej, gdzie na okrągło chodzą trzy telewizory oraz wieża hi-fi. Teraz spokój i ciszę zawdzięczam stoperom, dzięki którym mogę się skupić. Uczę się także modlić podczas spożywania posiłków oraz wykonywania najzwyklejszych czynności. To jest piękne uczucie, czasami aż brak słów, by opisać, jakie szczęście ogarnia moją duszę. Na każdym kroku czuję bliskość Boga. Odbyłem spowiedź św. z całego życia, a następnie poprosiłem Pana Jezusa, aby zmieniał moje wnętrze za każdym razem, gdy przystępuję do Komunii św. Tak bardzo Go kocham i czuję, że jestem kochany – ja, taki przegrany człowiek, człowiek, który pozornie stracił wszystko, ale przecież ile zyskał. Adam Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w marcu 2015 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|