|
|||
|
Autor: Mirosław Rucki, Będąc jeszcze studentem, chciałem napisać pracę dyplomową na studium pedagogicznym na temat wpływu nawrócenia studenta na jego wyniki w nauce. Pomimo że miałem mierzalne dane, promotor mi odmówił, ponieważ jego zdaniem takie badanie jest „nienaukowe”. Zacząłem się wówczas zastanawiać, co decyduje o „naukowości” badań, bo przecież wpływ wiary w Pana Boga na motywację człowieka do uczenia się i jego sukces jest tak samo realny i mierzalny, jak wpływ ojca i matki, środowiska, a nawet nauczycieli. Okazuje się, że panuje błędne przekonanie, iż „naukowe” badania z definicji muszą zakładać nieistnienie Pana Boga. Po prostu takie jest metodologiczne założenie nauki zwane naturalizmem metodologicznym: musimy badać zjawiska tak, jak gdyby nie istniała ich osobowa przyczyna w postaci Boga. Takie metodologiczne założenie, zwane naturalizmem metodologicznym, jest ze swej natury nienaukowe, ponieważ a priori – czyli z góry, bez żadnych badań – zakłada, że nie istnieje Najwyższa Inteligencja, która jest ostateczną przyczyną całej rzeczywistości. Taka postawa nie ma nic wspólnego z obiektywnym, naukowym poznawaniem prawdy, lecz jest specyficznym rodzajem wiary w nieistnienie Boga. Ostatnio czytałem swojemu dziecku bajkę o słoniku, który nie posłuchał mamy i poszedł nad rzeczkę. W wyniku tego aktu nieposłuszeństwa słonik popadł w tarapaty: mieszkający w rzeczce krokodyl chwycił go za nos i ciągnął tak długo, aż słonikowi nos wyciągnął się w trąbę. Tak oto powstał gatunek dzisiejszych słoni z trąbą. Da się zauważyć uderzające podobieństwo tej bajki do podręczników biologii opowiadających historię powstawania gatunków. Ludzie z tytułami naukowymi opowiadają nam, że żyrafa w ciągu milionów lat wyciągała szyję po jedzenie – i dlatego ma długą szyję; że gady machały łapkami przez miliony lat – i w ten sposób wyrobiły sobie skrzydła, i zamieniły się w ptaki; że ryba z głodu wyszła na ląd i wyrobiła sobie płuca, zdolne do oddychania powietrzem. Jaka jest różnica między tymi bajkami a bajką o słoniku z wyciągniętym nosem? Tylko taka, że krokodyl wyciągnął zwierzątku nos w ciągu kilku minut, proces ewolucji zaś uczynił to w ciągu kilku milionów lat. Ta różnica w czasie decyduje o „naukowości” opowiadania. Na obrazkach w podręczniku wygląda to prosto i jasno, a nasze społeczeństwo już tak się przyzwyczaiło słyszeć o „fakcie ewolucji”, że już nikt nie zadaje pytania: „jak to możliwe?”. Bo przecież wydłużenie szyi zwierzęcia o 10 centymetrów to nie tylko przypadkowe przerośnięcie kręgów szyi ponad normę. Potrzeba zmian ilości skóry, długości naczyń krwionośnych, ciśnienia krwi, wydajności serca, układu mięśni, układu oddychania, przewodu pokarmowego i wielu innych rzeczy. Złożonych kompleksowych zmian całego organizmu, jakie dałyby możliwość przeżycia istocie z wydłużoną szyją, nie da się sprowadzić do pojedynczej mutacji jakiegoś genu. Musiałaby nastąpić seria dokładnie dopasowanych, zgranych między sobą mutacji o ściśle określonej jakości, ilości i kierunku. Prosty przykład: mamy budynek dziesięciopiętrowy, w którym mieszkają ludzie. Nagle właściciel tego budynku postanawia dobudować jeszcze jedno piętro – ale nie na samej górze, tylko pomiędzy, powiedzmy, istniejącymi już piętrami piątym i szóstym. Czy jakakolwiek firma budowlana podjęłaby się tego zadania? Wątpię, zwłaszcza że wymaganiem właściciela jest zachowanie funkcjonalności budynku w czasie prac. To znaczy, że ludzie się nie wyprowadzą i trzeba będzie zapewnić im możliwość funkcjonowania w mieszkaniach powyżej piętra piątego: ciągle dostarczać im wodę, prąd, gaz, ogrzewanie, odprowadzać ścieki i zapewnić, by w czasie podnoszenia tych mieszkań nie poprzewracały się im meble. Mimo że zdrowy rozsądek sprzeciwia się tego typu stopniowym zmianom konstrukcyjnym, ewolucja biologiczna jest poważną dziedziną nauki, opowiadającą nam bajki o słoniku, który przez miliony lat chodził nad rzeczkę, gdzie przez miliony lat krokodyl konsekwentnie ciągnął go za nos, doprowadzając do powstania u niego trąby. Dlaczego to się nazywa nauką? Właśnie dlatego, że tylko taka wersja wydarzeń nie wymaga istnienia Boga Stwórcy, czyli tylko taka teoria może być uznana za naukową w ramach samookreślających się pojęć współczesnej nauki. Tymczasem sam fakt racjonalności wszechświata, praw natury i wszystkich istot żyjących domaga się wyjaśnienia ponadnaturalistycznego. Z punktu widzenia rozumowania logicznego całkowicie uzasadnione jest postawienie hipotezy, że istnieje Praprzyczyna, która spowodowała istnienie racjonalnego wszechświata, i istnieje Wszechwiedza, która wie wszystko, wyjaśnia wszystko i nie wymaga wyjaśnienia. I jeśli przynajmniej na chwilę zrezygnujemy z „naukowego” założenia, że Boga nie ma, ponieważ Boga być nie może, wówczas się okaże, że w sposób logiczny i konsekwentny konieczność istnienia Boga wynika z faktu istnienia takiego właśnie wszechświata, jaki mamy wokół siebie. Chodzi o to, że cały nasz wszechświat jest skonstruowany w sposób umożliwiający nasze istnienie. Gdyby zmienić choć jeden drobny szczegół w prawach natury, istnienie ludzkości okazałoby się niemożliwe. Natomiast tu i teraz wszechświat pasuje do nas jak szyty na miarę garnitur; aż się chce powiedzieć: został dla nas stworzony. Z tego wniosek, że istnienie wszechświata – oraz Ciebie i mnie w tym wszechświecie – to nie przypadek. Nie zaistnieliśmy w wyniku przypadkowych zbiegów okoliczności w chaotycznym wszechświecie, tylko zostaliśmy umieszczeni w racjonalnie zbudowanej strukturze, gdzie wszystko do siebie pasuje, gdzie każdy element ma znaczenie i sens. Po prostu nie sposób nie zadać pytania: po co? Wbrew pozorom takie pytanie pozostaje absolutnie racjonalnym pytaniem, ponieważ z reguły uporządkowanie ma jakiś sens i cel. Szukanie odpowiedzi na pytanie o cel i sens naszego istnienia nieuchronnie prowadzi do naukowej hipotezy o istnieniu Wszechwiedzy, która wie wszystko. Chcę podkreślić, że wcale nie mam na myśli uciekania się do rozważań religijnych, kiedy nie znajduję odpowiedzi naukowej. Chodzi o to, że samo istnienie wszechświata, jego racjonalność i poznawalność ma to samo źródło co istnienie człowieka w tym wszechświecie. Tylko racjonalne umysły w racjonalnym wszechświecie mogą tworzyć naukę, kulturę i cywilizację. Istnienie nauki nie byłoby możliwe, gdyby wszechświat nie był racjonalny i poznawalny. Nadszedł zatem czas, by przyznać się do tego, że nauka nie może dalej funkcjonować, zakładając nieistnienie Boga jako przyczyny. Aż się chce zacytować Biblię: „Podstawą wiedzy jest bojaźń Pańska” (Prz 1, 7). Myślę, że nie ma potrzeby przytaczania tutaj całego wywodu logicznego zaproponowanego przez prof. Z. Jacynę--Onyszkiewicza, który na drodze badań i rozważań naukowych doszedł do tych właśnie wniosków. Każdy może sięgnąć do jego książek, choćby do Wszechwiedzy lub Monotrynitarnej tajemnicy Boga. Gorąco zachęcam do przeczytania tych oraz innych pozycji i do prześledzenia, w jaki sposób profesor fizyki kwantowej i kosmolog wyprowadza ze zdobytej wiedzy naukowej wnioski dotyczące roli Boga w funkcjonowaniu wszechświata. Chcę tylko nadmienić, że z logicznej konieczności racjonalny Bóg, który jest Wszechwiedzą, musi być monotrynitarny. To jest fascynujące, że przez dwadzieścia wieków filozofowie, a tym bardziej przedstawiciele nauk przyrodniczych, kwestionowali dogmat o Trójcy, jako niezgodny z naszym codziennym doświadczeniem i zwykłą logiką. Każde dziecko wie, że 1 + 1 + 1 nie równa się 1, tylko 3. Dlaczego więc Kościół uparcie trzyma się „irracjonalnej” koncepcji, która zniechęca wielu myślących racjonalnie ludzi? Dzisiejsza wiedza naukowa pozwala nam zrozumieć, że 2 tys. lat temu został uchylony rąbek tajemnicy Trójcy, przekraczający możliwości poznawcze ówczesnych ludzi. Możemy się przekonać i uwierzyć w Trójcę nie tylko dlatego, „że tak mówi ksiądz”, ale dlatego, że tego domaga się racjonalna wiedza o otaczającym nas wszechświecie. A mianowicie wytyczenie granic możliwości poznania zmusza nas do przyjęcia założenia, że istnieje Wszechwiedza, która wie wszystko. Logika wymaga, by ta Wszechwiedza była osobowa, ale niemożliwe jest istnienie pojedynczej osoby, która jest Wszechwiedzą. Chodzi o to, że taka „jednoosobowa” Wszechwiedza nie posiadałaby wiedzy o wzajemnych relacjach międzyosobowych, czyli nie obejmowałaby wszystkiego, co można poznać i wiedzieć. Musi więc w ramach tej Wszechwiedzy być jeszcze druga i trzecia osoba, z którymi relacje obejmowałyby całą możliwą do pomyślenia wiedzę. Profesor Jacyna-Onyszkiewicz nawet podaje prosty wzór, z którego wynika, że liczba osób w ramach Wszechwiedzy musi wynosić 3, ponieważ tylko ten warunek pozwala uzyskać tyle samo niezależnych międzyosobowych relacji – czyli właśnie trzy. Interesujące też są wnioski dotyczące rodzaju tych wzajemnych relacji. Okazuje się, że z konieczności tą relacją jest wzajemna miłość jednej osoby, która od nikogo nie pochodzi i nie wymaga wyjaśnienia, i drugiej osoby, pochodzącej od pierwszej. Miłość ta wyraża się w trzeciej osobie, która w ten właśnie sposób pochodzi od dwóch pierwszych. Oczywiście także miłują się wzajemnie: osoba pierwsza z trzecią, a wyrazem ich miłości jest osoba druga oraz osoba druga z trzecią, których miłość wyraża się w osobie pierwszej. Każda więc z trzech osób jest Wszechwiedzą i miłością, od której nie do pomyślenia jest miłość większa. Po prostu inaczej być nie może, ponieważ tylko Trójjedyny Bóg obejmuje całą możliwą wiedzę o wszystkich rodzajach relacji międzyosobowych. Najprościej mówiąc, jednoosobowy Bóg nie może być definiowany jako Wszechwiedza, bo nie wie, co to jest miłość. Chcę zwrócić uwagę na fakt, w jaki sposób ta trójjedyność Boga rzutuje na sens istnienia człowieka. Kiedy czytamy, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo (Rdz 1, 27-28), przeważnie nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak głęboko ten akt jest osadzony w monotrynitarnej naturze Boga. Bóg stworzył mężczyznę, z którego pochodzi kobieta, a z nich dwojga pochodzi dziecko. W ten sposób, stwarzając rodzinę, Bóg zamodelował wszystkie możliwe relacje miłości, jakie istnieją w Nim samym. Zatem postawienie tezy o istnieniu Wszechwiedzy, od której większej wiedzy nie da się pomyśleć, prowadzi nas prostą drogą do wniosków dotyczących sensu istnienia racjonalnego wszechświata i nas, istot ludzkich, w nim. Po prostu ta Wszechwiedza, która musi być trójjedyna w sensie osobowym, tak bardzo radowała się z relacji miłości, że zapragnęła tą miłością się z kimś podzielić. Dlatego zostaliśmy stworzeni w ogóle i dlatego też zostaliśmy stworzeni właśnie w takim wszechświecie, jaki poznajemy metodami naukowymi, odcinającymi się od pojęcia Boga. Łatwo zauważyć, że jeśli będziemy uparcie trwali przy wiedzy „naukowej”, zdobytej jedynie w ramach naturalizmu metodologicznego, na zawsze pozostaniemy ograniczeni i ubożsi o bardzo konkretną, namacalną i mierzalną wiedzę o relacjach miłości pomiędzy człowiekiem a Trójjedyną Wszechwiedzą, która wie wszystko, która stworzyła nas z miłości i która czeka, aż świadomie i dobrowolnie na tę miłość odpowiemy. Mirosław Rucki Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|