|
|||
|
Autor: Mirosław Rucki, Niejednokrotnie zło wciska się do naszego życia za naszą zgodą, ponieważ wierzymy, że rozwiąże ono jakiś nasz problem. W ten właśnie sposób – jako środek mający kogoś od czegoś wyzwolić oraz ułatwić życie – została rozpowszechniona antykoncepcja. Jednak po dziesięcioleciach takiego „wyzwolonego” życia coraz więcej ludzi zaczyna rozumieć, że hasła te nie mają pokrycia w rzeczywistości – prawdziwą wolność przynosi tylko Jezus. Środowiska feministyczne propagują antykoncepcję jako środek, który pomaga wyzbyć się lęków przed niechcianą ciążą. Brzmi to zachęcająco – gdyż nawet w dobrym małżeństwie może (choć nie powinna) zaistnieć sytuacja, kiedy zajście w ciążę jest z różnych powodów niepożądane. Pozornie więc antykoncepcja rozwiązuje problem, w rzeczywistości jednak to właśnie ona problem stwarza. Ludzie zaczynają pokładać nadzieję w antykoncepcji – lecz słowa „nadzieja nigdy nie zawodzi” (Rz 5, 5) odnoszą się wyłącznie do nadziei pokładanej w Bogu. Niestety, w wypadku antykoncepcji wielu czeka gorzkie rozczarowanie. Przytoczę na ten temat bardzo wymowne świadectwo: „Swoją aborcję miałam w tym roku. Żyłam ze swoim facetem i baliśmy się ciąży. Brałam pigułki codziennie, dokładnie o tej samej porze, każdego dnia, ze świrowatą wręcz dokładnością, a i tak zawiodły. Teraz dziewczyny mi mówią, jak byłam głupia, że polegałam tylko na pigułkach, że to oczywiste, że trzeba się zabezpieczyć na kilka sposobów”. Zauważmy, że Autorka tego świadectwa stworzyła sobie wiele problemów: żyje z facetem, lęka się ciąży, zabiła dziecko. Antykoncepcja miała rozwiązać te problemy, lecz zawiodła. „Mądre” koleżanki oczywiście wiedzą, że po prostu antykoncepcji było za mało. To tak wymyślili handlarze antykoncepcją: mało antykoncepcji rozwiąże mało problemów, dużo antykoncepcji rozwiąże dużo problemów. Wszystko po to, by sprzedać więcej antykoncepcji. Czy jednak rzeczywiście dużo antykoncepcji rozwiązuje dużo problemów? Wydaje się, że nie. Oto inne świadectwo: „Ktoś mógłby pomyśleć, że 33-letnia, inteligentna, światowa i rozsądna dziewczyna będzie wiedzieć, jak NIE zajść w ciążę. Byłam wręcz paranoiczna! Fanatycznie brałam pigułkę dokładnie tak, jak przepisano. Byłam przesadnie dbała o to. Dbałam o to, by mieć pod ręką pigułkę dnia następnego i jeśli tylko zaszła najmniejsza szansa, że kondom przeciekł albo że nie wzięłam swojej pigułki precyzyjnie o stałej godzinie, zażywałam ją. A jeśli akurat nie było jej pod ręką – natychmiast leciałam po nią do apteki”. Pigułki hormonalne, kondomy, wczesnoporonne „pigułki dnia następnego” – ale zero spokoju, zero wolności, zero miłości… Co to za życie? W takiej nerwicy nawet Seks, w imię którego to wszystko jest robione, nie sprawia już żadnej przyjemności ani kobiecie, ani jej „partnerowi”. No bo co to za przyjemność uprawiać seks ze znerwicowaną kobietą, która bardziej dba o prezerwatywę niż o „partnera”? Ale najgorsze jest to, że nawet topiąc swoje człowieczeństwo w morzu antykoncepcji, kobieta i tak nie jest w stanie zapewnić sobie 100-procentowego zabezpieczenia. „Miałam pierwszą aborcję w wieku 16 lat. (...) Po tym doświadczeniu brałam swoją pigułkę z wręcz religijną nabożnością. Nie zażywałam żadnych leków (np. antybiotyków), które mogłyby wpłynąć negatywnie na jej skuteczność. I znowu zaszłam w ciążę, mając 19 lat. OK, takie rzeczy się zdarzają. Druga aborcja. Znowu na pigułce (tym razem w o wiele silniejszej formule), ZAWSZE z prezerwatywą, jestem w ciąży – lat 21”… Przerażające jest to, że człowiek, który raz uwierzył w antykoncepcję, trwa w tej wierze pomimo niepowodzenia, pomimo zawodności – pomimo wszystko... Ta „religia” wymaga ofiar – najpierw pieniężnych, a potem krwawych: własnego zdrowia i krwi własnego dziecka... Pytanie: w imię czego? W imię urojonej wolności? W imię możliwości uprawiania seksu z byle kim?... Przecież to oczywiste, że cena jest zbyt wysoka, a pożytku nie ma żadnego. Dla kontrastu chcę przytoczyć jeszcze jedno świadectwo osoby, która wyszła z bagna antykoncepcji i przekonała się do metod rozpoznawania płodności: „Powoli zdałam sobie sprawę, że nigdy nie znałam swojego ciała, swej płodności, swojego małżeństwa, swojej wiary. (...) Teraz mogłam uwolnić się od tabletki hormonalnej i jej skutków ubocznych, takich jak tycie i poirytowanie. Mogłam cieszyć się seksem wolnym od nieestetycznych i niewygodnych metod »barierowych«. Mogłam też zacząć się cieszyć własnym ciałem – takim, jak je Bóg stworzył – przyjmując płodność za błogosławieństwo, a nie klątwę”. Jest zrozumiałą rzeczą, że to nie metody naturalne dały tej osobie wolność. Wolność daje tylko Bóg. Widać jednak, że Autorka tego świadectwa popadła w bałwochwalczą religię antykoncepcyjną, zapominając i o wpisanej w jej ciało płodności, i o mężu, i o Bogu. Dopiero wyzwolenie z grzechu antykoncepcji i powrót do normalności pozwoliły jej na odbudowanie prawdziwej miłości małżeńskiej, wdzięcznej Bogu za dar płodności. „Odpowiedział im Jezus: »Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. (...) Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni«” (J 8, 34-36). Świadectwa zaczerpnięto z artykułu B. Białeckiej „Niewolnica antykoncepcji”, opublikowanym w miesięczniku „W drodze”, nr 9 (241)/2008. Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|