|
|||
|
Świadectwo, Droga, którą stopniowo dochodziłam do wiary, była bardzo wyboista i kręta. W okresie szczególnego cierpienia w moim życiu Kościół stał się dla mnie ważny, ale nie rozumiałam wówczas znaczenia Mszy św. ani mocy sakramentu Eucharystii. Pewnego dnia znalazłam się w księgarni ezoterycznej, gdzie zauważyłam książkę pt. Rozmowy z Bogiem. Publikacja ta zachwyciła mnie wtedy tak bardzo, że zaczęłam ją polecać wszystkim swoim znajomym i krewnym, wprowadzając ich przez to w świat kłamstwa. Zbagatelizowałam ostrzeżenie koleżanki, która odrzuciła tę książkę, twierdząc, że nie zawiera ona prawdy, ponieważ zaprzecza istnieniu piekła. Koleżanka mówiła, że największym triumfem szatana jest wmówienie nam, że nie ma wiecznego potępienia, dlatego że wówczas może on działać w sposób niczym nieograniczony. Siostra Faustyna w swoim Dzienniczku napisała, że najwięcej w piekle jest dusz, które nie wierzyły w jego istnienie. Ja niestety ślepo wierzyłam, że piekło nie istnieje; zaakceptowałam też istnienie reinkarnacji oraz stwierdzenie, że nie ma grzechu. Pasowało mi to bardzo, że każdy człowiek doskonali się w kolejnych wcieleniach i w efekcie wszyscy spotykają się z Bogiem. Z perspektywy czasu widzę, że było to pójście na łatwiznę. Teraz wiem, że prawdziwa droga do Boga to wspinanie się w górę, a nie łatwe schodzenie z góry; to przyjęcie wszelkich trudów i wyrzeczeń, a nawet cierpień, to całkowite oddanie się Bogu z ufnością dziecka. W tamtym czasie Kościół przestał być dla mnie ważny, ponieważ na podstawie wielu przeczytanych książek ezoterycznych doszłam do wniosku, że nie ma w nim prawdy. Usłyszałam też w kręgu osób ze świata ezoteryki (którym wtedy ślepo wierzyłam), że spowiedź jest wymysłem człowieka i że spowiadać się można Bogu w myślach. Nie korzystałam więc z tego tak wielkiego daru Bożego, jakim jest sakrament pokuty i pojednania. Coraz bardziej wikłałam się w szatańskich sidłach, myśląc przy tym, że bardzo kocham Boga i że odkryłam prawdę o Nim… Modlitwa była wprawdzie dla mnie nadal bardzo ważna, ale odmawiałam ją tylko w domu. Coraz bardziej pochłaniał mnie świat ezoteryki: chodziłam do wróżek, do osoby, która twierdziła, że kontaktuje się z aniołami (rysowała ich „portrety” i pisała „przekazy” od nich), do osoby rysującej „portrety reinkarnacyjne”, do kogoś, kto twierdził, że oczyszcza ze złych energii… Posługiwałam się też wahadełkiem, medytowałam, zagłębiałam się w tzw. afirmacje, korzystałam z usług bioenergoterapeutów… Z początku wydawało mi się również, że potrafię rozmawiać z aniołem. Skrupulatnie notowałam sobie te „przekazy”, zapisując w ten sposób gruby zeszyt. Najpierw były to teksty – jak mi się wtedy wydawało – niewinne, pełne dobrych myśli, potem jednak zaczęły napływać do mnie także informacje o tym, jakobym otrzymywała różne dary, dzięki którym mogłam rzekomo pomagać innym. To wszystko doprowadziło mnie tylko do pychy, co jak wiadomo jest drugim triumfem szatana, który chce w ten sposób zniszczyć duszę człowieka. Byłam wówczas bardzo zaślepiona i – o czym wiem dopiero teraz, patrząc z pespektywy czasu – bardzo umiejętnie manipulowana. Myśląc, że faktycznie otrzymałam owe dary, pomagałam innym „uzdrawiającą energią – światłem”. Zawsze w takich chwilach myślałam o Bogu, dlatego też sądziłam wówczas, że to, co robię, jest dobre. Teraz już wiem, że była to tylko ułuda mojego myślenia. Prawdziwe myślenie o Bogu jest związane z uwielbieniem i pokorą, ze świadomością swej nicości i słabości wobec Bożej potęgi. To zaś, co robiłam w tamtym czasie, wyglądało tak, jakbym sama się uważała za Boga. Był to szczyt pychy, która gdyby nie Boża łaska, niechybnie zaprowadziłaby mnie prosto do piekła. W końcu przyszedł moment, kiedy ów delikatny głos, który dotychczas słyszałam w swoim wnętrzu, nabrał mocy i wyrazistości. Zaczęłam słyszeć go tak, jak gdyby ten, kto go wydaje, stał tuż obok mnie. Stało się to dla mnie bardzo uciążliwe, zwłaszcza że treści, które były wcześniej – jak mi się wówczas wydawało – przepełnione dobrocią i miłością, nagle zmieniły się w przekleństwa, obraźliwe słowa i nieustanną krytykę. Trwało to bez przerwy przez całe dnie – aż do momentu, kiedy udawało mi się wreszcie zasnąć, co było bardzo trudne. Ten pełen nienawiści głos krytykował mnie tak bezlitośnie, tak okrutnie, że myślałam, iż jestem kimś najgorszym na świecie. Bałam się wtedy bardzo, że jak umrę, to czeka mnie piekło, więc ogromnie obawiałam się umrzeć. Zastanawiałam się, jak mam dalej żyć, skoro i tak pójdę do piekła. Był to lęk tak przerażający, że nawet nie umiałam płakać… Głos ten komentował mój każdy krok, przeszkadzał mi również w pracy – odczuwałam wciąż nieprzyjemne zapachy, nie potrafiłam obliczyć prostych rachunków, nie umiałam logicznie myśleć… Poza tym atakował mnie seksualnie, co było jedną z najgorszych rzeczy z jego strony. A na domiar złego zagroził mi, że jeśli powiem komukolwiek o tym, co się ze mną dzieje, to zrobi temu komuś krzywdę. Bardzo się bałam tego, że spełni tę swoją groźbę, więc na początku milczałam, cierpiąc przy tym okropnie. Niemal zupełnie straciłam poczucie własnej woli, prawie przestałam być sobą. Proste czynności, takie jak np. robienie śniadania, sprawiały mi wielkie trudności. Zapominałam całe fragmenty modlitw, nie umiałam się również modlić własnymi słowami. I do tego wszystkiego nie potrafiłam nawet powiedzieć Panu Bogu, co się ze mną dzieje… Jedyną moją modlitwą w tamtym czasie było wpatrywanie się w obraz Jezusa Miłosiernego. Ale jednocześnie zły duch podsuwał mi wtedy erotyczne obrazy, bardzo uwłaczające Panu Jezusowi… Myślałam wtedy, że to ja patrzę w ten sposób na Jezusa, więc nawet bałam się wówczas wpatrywać w ten tak bardzo ukochany dla mnie obraz... Teraz już wiem, że to po prostu szatan próbował ingerować w moją wyobraźnię, że te obrażające Pana Jezusa obrazy nie należały do mnie. Zły przeszkadzał mi w modlitwie na różne sposoby. Kiedy na przykład brałam różaniec do ręki, mówił mi, że jak w ogóle śmiem ja, która zdradziła Boga, się do Niego modlić. Ręce mi tak wówczas drżały, że ledwo mogłam utrzymać różaniec. Przeżywałam tak okrutne męki, że nie znajuję słów, by to opisać. Pomimo to trwałam na modlitwie. Chociaż prawie uwierzyłam w to, że jestem tak okropna, jak mówił mi zły duch, to jednak wciąż w tych swoich duchowych ciemnościach widziałam światełko, które mi zapalił Pan Bóg. Ja to światełko po prostu czułam; wiedziałam, że Bóg, pomimo tego mojego błądzenia, nigdy mnie nie opuścił. Rozmawiałam wtedy ze wspaniałymi kapłanami, których Bóg postawił na mojej drodze. Księża ci wyjaśnili mi, że szatan chciał, żebym zwątpiła w Boże Miłosierdzie, i że nie muszę się bać, bo podczas szczerej spowiedzi Bóg wybacza wszystkie grzechy. Miłosierdzie Boże jest nieskończone. Święta Faustyna w swym Dzienniczku napisała: „Naprawdę, Jezu, lęk mnie ogarnia, widząc nędzę swoją, ale zarazem uspokajam się, widząc niezgłębione miłosierdzie Twoje, które o całą wieczność większe jest od nędzy mojej (…)” (Dz. 66). Poza tym niedawno przeczytałam w jednej z książek słowa Pana Jezusa: „Gdzie są wasze grzechy, jeśli je wymazałem?”. Rozmawiałam też z księdzem egzorcystą, który modlił się za mnie. Moja droga do Boga jest teraz drogą w Jezusie. Jemu to właśnie oddałam całe swoje serce, którego jest obecnie jedynym Panem. Oddałam Jezusowi i Maryi siebie, swoje dziecko, całą swoją rodzinę oraz wszystkich znajomych. Zaufałam Bogu bezgranicznie. Nie mam już tzw. ziemskich marzeń – moim marzeniem jest zawsze być z Jezusem. Przyjmę wszystko, czego Pan Jezus dla mnie pragnie – i radości, i cierpienia. Obecnie zgłębiam Boże prawdy przez lekturę Pisma św., czytam też piękne książki o prawdziwej miłości do Boga; od pewnego czasu należę również do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Poznałam znaczenie Mszy św. i tego cudownego daru Jezusa – ofiarowania samego siebie w sakramencie Eucharystii. Bardzo ważna stała się też dla mnie regularna adoracja Najświętszego Sakramentu. Wcześniej moje relacje z Bogiem polegały głównie na przedstawianiu Mu moich próśb o spełnienie moich marzeń, teraz jednak opierają się na wielkiej chęci spełniania woli Pana Boga, Jego pragnień. Nauczyłam się rozmawiać z Jezusem wszędzie, gdzie tylko mogę. Opowiadam Mu o wszystkim, radzę się go jak najlepszego Przyjaciela, o którym wiem, że nigdy mnie nie zawiedzie. Uwielbiam te rozmowy. Dostaję odpowiedzi w przeczytanej książce, w słowach kapłana czy koleżanki. Jezusowi bardzo zależy na takich rozmowach, o czym się przekonałam, kiedy przeczytałam w książce boliwijskiej mistyczki Cataliny Rivas następujący fragment: „Ileż jest całych rodzin, które idą rozmawiać ze Mną, usiąść przede Mną i mówić do Mnie, opowiadać Mi, jak im się wiodło w ostatnim czasie, opowiadać mi o swoich problemach, trudnościach, które mają, prosić Mnie o to, czego potrzebują (…). Uczynić Mnie uczestnikiem swoich praw. Ile razy? Ja wiem wszystko, czytam w największej głębi waszych serc i umysłów, jednak lubię, kiedy Mi opowiadacie o swoich sprawach, kiedy czynicie Mnie ich uczestnikiem jak domownika, jak najbardziej zaufanego przyjaciela. Ileż łask traci człowiek, gdy nie daje Mi miejsca w swoim życiu”. Doświadczyłam wręcz namacalnie tego, że Bóg nigdy nas nie opuszcza, bo tak wielka jest Jego miłość do nas. Usłyszałam kiedyś piękne słowa: „Jezus nas kocha. On nie potrafi inaczej”. Czuję, że najważniejszą rzeczą, jaką zrobiłam, wyrywając się ze szponów szatana, była szczera spowiedź, przeprosiny płynące z głębi serca oraz bezgraniczne zaufanie Bogu – dziecięca ufność w Jego miłość i miłosierdzie. Teraz już wiem, że cokolwiek uczyniliśmy, to jeśli żałujemy tego szczerze i poprosimy Boga o pomoc, to On nam zawsze to wybaczy i poprowadzi nas swoimi ścieżkami w niezwykły sposób – w swej niepojętej naszym ludzkim rozumem miłości. Zrozumiałam w końcu, że nasze ziemskie życie jest tylko chwilą, za którą będziemy odpowiadać w wieczności. Teraz już nie są ważne dla mnie tzw. uciechy światowe – najważniejsze jest obecnie dla mnie to, żeby się podobać Bogu i sprawić Mu radość w spełnianiu Jego woli. Pozwólmy być Jezusowi Panem naszych serc, ich jedynym Gospodarzem, a nasze życie nabierze dzięki temu wówczas cieplejszych barw, będzie w nim więcej miłości i staniemy się przez to o wiele szczęśliwsi. Szczęść Boże! Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|