|
|||
|
Świadectwo, W piątym miesiącu ciąży dowiedziałam się, że jestem chora na raka. Pani doktor, która mnie prowadziła, powiedziała mi prosto z mostu, zimno, bez cienia nadziei i współczucia: „Musi pani usunąć ten płód”. Dla niej to nie było dziecko, lecz problem... Jestem dziś szczęśliwą mamą dwuletniego Mateuszka Antoniego, choć jeszcze tak niedawno przeciwko sobie i swojemu dziecku miałam cały świat. Gdy patrzę wstecz, zastanawiam się, jak mi się to wszystko udało przejść i jak to się stało, że się nie załamałam. Tylko Bóg to wie, bo czuwał nad nami. Czasem ludziom się wydaje, że jest im dane wybierać: „Ty masz umrzeć, a ty możesz żyć”. Tak było w naszej sytuacji. W piątym miesiącu ciąży dowiedziałam się, że jestem chora na raka. Pani doktor, która mnie prowadziła, powiedziała mi prosto z mostu, zimno, bez cienia nadziei i współczucia: „Musi pani usunąć ten płód”. Dla niej to nie było dziecko, lecz problem... Nie było psychologa, nie było nikogo, kto by ze mną wtedy porozmawiał, kto by mnie w tym momencie pocieszył, przytulił, kto by mi dodał otuchy... Byłam sama ze swoim nie narodzonym dzieckiem i z niepewnością, co dalej, bo jak mówili lekarze, nie było nadziei na to, że ja przeżyję poród, a Mateuszek miał mieć wodogłowie. Dzięki Bogu te ponure proroctwa się nie spełniły. Nie miałam wtedy pracy, bo szef mnie zwolnił, mieszkaliśmy i nadal mieszkamy na stancji... Jedyne rozwiązanie, które mi wtedy przyszło do głowy, to modlitwa. Poszłam do kościoła pod wezwaniem św. Mateusza Apostoła (synek nosi jego imię) i zaczęłam się modlić oraz prosić Boga i Najświętszą Panienkę o pomoc. Nie wiem, jak długo tam byłam. Po wyjściu z kościoła zauważyłam ogłoszenie, którego wcześniej nigdy tam nie widziałam: „sympozjum ginekologów-onkologów, bezpłatne konsultacje”. Pojechałam tam. Trafiłam na wspaniałego Profesora, który nie widział problemu, lecz Mateuszka. Zaopiekował się nami, a ja czułam, że jesteśmy ważni i bezpieczni. Piętnastego kwietnia 2006 r., w Wielką Sobotę, o godz. 12.35 urodziłam ślicznego, zdrowego chłopczyka. Po jego narodzinach zajął się nami Fundusz Obrony Życia, więc było troszkę łatwiej znaleźć pieniądze na moje leczenie, opłacenie stancji i życie. Kiedyś walczyłam o życie Mateuszka, teraz walczę o własne życie dla swojego synka. To bardzo trudne, ale choć walka z moją chorobą jest nierówna, jest mi troszeczkę łatwiej, gdy wspomnę na to, że Ktoś nade mną czuwa. Wierzę, że z Bożą i ludzką pomocą wygramy i że będę mogła wychować swojego syna. Przeszłam już trzy operacje, ale, niestety, ten intruz jest strasznie uparty... Uśmiechnięta buzia mojego synka jest dla mnie najlepszym lekarstwem, najlepszą motywacją do walki. Musimy jeszcze tylko przezwyciężyć trudności finansowe. Wierzę, że z Bożą pomocą i dzięki życzliwym ludziom to się nam uda. Beata z Mateuszkiem Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|