|
|||
|
Autor: Tadeusz Wasilewski, Jestem sześćdziesięcioletnim mężczyzną, ojcem dwóch dorosłych córek. Wydarzenia, które opiszę, dotyczą młodszej z nich. Głęboko odcisnęły one piętno na moim życiu, a ponieważ mam przy tym pełną świadomość, że nie jestem przypadkiem odosobnionym, zdecydowałem się dać świadectwo, które być może będzie pomocne innym. Kiedy się zorientowałem, że moja córka jest uzależniona od narkotyków, przeżyliśmy razem z żoną niemały wstrząs psychiczny, dlatego że z tej samej przyczyny kilkanaście lat wcześniej straciłem młodszego brata. Nigdy nie ukrywałem faktów dotyczących jego śmierci – wprost przeciwnie, wszystko, co było związane ze śmiercią mojego brata, było tematem wielu rodzinnych rozmów – ku przestrodze. Wydawało mi się wtedy, że wcześniejsze bolesne doświadczenia związane z narkotykami nie będą już nigdy więcej dotykać mnie i mojej rodziny. Życie pokazało, jak bardzo się myliłem. Mieszkaliśmy wtedy w Warszawie i środowisko, w którym dorastała nasza młodsza córka, było w znacznym stopniu skażone problemem narkotyków – a raczej jego chorobą. Szukaliśmy ratunku przede wszystkim w ośrodkach i kuracjach odwykowych, które dla naszej córki kończyły się zawsze tak samo – ucieczką z ośrodka i powrotem do narkotyków. Piekło było coraz większe – córka nie miała kompletnie żadnych hamulców i nie przebierała w środkach, aby zdobyć pieniądze na prochy – głównie przez kradzieże w najróżniejszych formach i miejscach. Po długich staraniach udało nam się umieścić ją w specjalnym ośrodku siostry Elwiry we Włoszech (ośrodki takie działają już także w Polsce). Niestety, po niespełna trzech miesiącach córka zameldowała się w domu – wróciła bez pieniędzy i z kolejnym długiem do spłacenia. Dodatkowo próbowała nam wmówić, że jest wolna od nałogu, co było oczywistą nieprawdą. Piekło szybko wróciło... Namówieni przez lekarza-terapeutę do zmiany środowiska, postanowiliśmy się przeprowadzić. Los nam sprzyjał, gdyż po śmierci rodziców został do dyspozycji domek letniskowy na wsi niedaleko Warszawy, który w tempie ekspresowym został zaadaptowany na mieszkanie całoroczne, po czym w środku zimy – w styczniu 2000 roku – zgodnie z zaleceniem zmieniliśmy środowisko. Jeszcze przed zmianą adresu okazało się, że córka jest w stanie błogosławionym, z czym wiązaliśmy wielkie nadzieje, wiedząc od lekarzy, że może to dać korzystne wyniki w leczeniu narkomana. Jej chłopak miał być człowiekiem, który chciał jej pomóc w wyjściu z impasu. Jak się później okazało, zostaliśmy oszukani – on również był narkomanem i trzeba było szybko rozdzielić tę parę, aby nie dopuścić do tragicznych konsekwencji. W maju urodziła się nasza wnuczka Natalia. Chyba nie tylko dla nas te narodziny były cudem i kolejnym dowodem Bożej Opatrzności – gdyż z takiego związku teoretycznie nie ma prawa narodzić się normalne, zdrowe dziecko. Jak się później okazało, zmiana środowiska tylko częściowo pomogła; problemy wróciły jak bumerang. W krótkim czasie nasza córka podjęła dwie próby samobójcze. W obu wypadkach jakimś cudem lekarze zdążyli ją odratować. Szukaliśmy ratunku gdzie tylko się dało. Zresztą już wcześniej – wiedzeni jakimś instynktem lub starą prawdą: „Jak trwoga, to do Boga” – szukaliśmy ratunku w modlitwie – różańcu św. i koronce do Bożego Miłosierdzia. Tak było też po drugiej próbie samobójczej córki, kiedy przywiozłem ją ze szpitala – po długich perswazjach prawie na siłę uklęknęliśmy razem do różańca. To była najdłuższa modlitwa w moim życiu i trudno mi ją zapomnieć. Córka w czasie modlitwy tarzała się po podłodze i krzyczała niemal zwierzęcym głosem. Kiedy skończyliśmy modlitwę, zapytałem, co się z nią działo. Odpowiedziała, że przez cały czas trwania modlitwy owłosione łapy zakończone szponami próbowały ją udusić. Następnego dnia objawił się właściciel tych łap, który odtąd przychodził coraz częściej, nawet po kilka razy dziennie – o różnych porach i w różnych miejscach. Zawsze milczał – raz jeden tylko stwierdził: „i tak nic nie jesteś warta”. Widzenia miała tylko córka, my widzieliśmy jedynie jej reakcje – zawsze przerażenie. Po dwóch tygodniach widzenia ustały, a specjalista od amnezji szybko wmówił córce, że nic takiego nie miało miejsca. Dla mnie wnioski z tych wydarzeń są oczywiste i można streścić je w następujących słowach: „Największym sukcesem szatana jest wmówienie ludziom, że on nie istnieje”. W końcu „okrężnymi drogami” udało nam się dostać do właściwego kapłana. Po kilkugodzinnej rozmowie z nim oraz po odbytych rekolekcjach zostaliśmy „oświeceni”, w czym tkwiła przyczyna naszego nieszczęścia. Sięgając do źródeł, muszę powiedzieć, że od prawie 30 lat żyliśmy z żoną w związku niesakramentalnym, w związku z czym przez cały ten czas byliśmy pozbawieni możliwości przyjęcia Komunii św. Dopiero teraz zrozumiałem sens słów, które wypowiedział Pan Jezus do św. s. Faustyny: „Mówię do was poprzez nieszczęścia i choroby”. Doświadczyliśmy na sobie fizycznych skutków grzechu. Ponownie otrzymałem dowody, kto stał za narkomanią mojej córki, gdy po każdej próbie spowiedzi i Komunii św. przewracała się „jak kłoda”. Nie mogłem jej zemdlonej samodzielnie wynieść z kościoła. Czasem pomagały mi w tym dwie osoby, które nie mogły zrozumieć, dlaczego ona – tak wyniszczona chorobą – jest taka ciężka. Dopiero nasze spotkanie z Chrystusem w sakramencie pojednania i ślubowanie czystości rozpoczęło drogę do uzdrowienia córki oraz nawrócenia mojego i mojej żony. Okres po rekolekcjach był chyba dla nas przełomowy. Piekło osiągnęło wówczas swe apogeum – nieustanne ucieczki córki z domu, nocne wizyty handlarzy narkotyków, w końcu skok z okna z wysokości 4,5 m na zamarzniętą powierzchnię... Żona tego dnia odmawiała właśnie koronkę do Bożego Miłosierdzia, kiedy nagle usłyszała prośbę o pomoc. Pobiegła do pokoju, a kiedy zobaczyła otwarte okno, uświadomiła sobie, co się wydarzyło. Córka została przewieziona do szpitala. Badania wstępne wykazały u niej pęknięcie kręgosłupa i otwarte złamanie śródstopia. Ponieważ szpital, do którego ją przewieziono bezpośrednio po wypadku, nie mógł udzielić jej pomocy, została przewieziona do innego, gdzie konsylium lekarskie orzekło, że grozi jej wózek inwalidzki do końca życia. Wróciła do domu prawie cała zagipsowana. Po kilku dniach ze łzami w oczach oznajmiła nam, że już nie czuje głodu narkotykowego. Ogromne zmiany, jakie zaszły w jej zachowaniu, świadczyły, że nie jest to jej kolejny wybieg i kłamstwo. Dziś, po siedmiu latach od tamtych wydarzeń, mamy absolutną pewność, że uzdrowienie z nałogu narkotykowego i całkowite uzdrowienie kręgosłupa naszego dziecka nastąpiło w wyniku działania łaski. Córka jest obecnie szczęśliwą matką trojga dzieci, a jej choroba minęła – mam nadzieję, że bezpowrotnie. Ponadto możemy dziękować Bogu, że po dwóch prawie latach białego małżeństwa otrzymaliśmy łaskę małżeństwa sakramentalnego, a nasza „niedzielna wiara” z łaski Bożej nabrała głębi. Staramy się ją pielęgnować poprzez uczestnictwo w Eucharystii, udział w comiesięcznych rekolekcjach ewangelizacyjnych, przez codzienną modlitwę – różaniec i koronkę do Bożego Miłosierdzia – podjęcie postów oraz czytanie Pisma św., dobrych książek i czasopism katolickich. Teraz po tym wszystkim, co mnie i moich bliskich dotknęło, wiem, że każde bolesne doświadczenie, które nas spotyka, ma swój duchowy aspekt. Mam też pewność, że w naszym życiu nic się nie zdarza przypadkowo. Wszystkiego jednak nigdy nie zrozumiemy do końca. Jesteśmy świadkami czasów, w których walka o duszę osiąga swój szczytowy punkt. Mam nadzieję, że to moje małe statystyczne nieszczęście zakończone happy endem pomoże innym zrozumieć przyczynę ich problemów i rozwiązać je tak samo pomyślnie, czego z całego serca życzę. Tadeusz Jeżeli szukasz pomocy, kontaktuj się: Wspólnota dla Narkomanów„Cenacolo”, Giezkowo k. Koszalina Dom Maryi Niepokalanej Giezkowo 1 76-024 Świeszyno (0-94) 318 39 38 (0-22) 610 49 08 poloniace@yahoo.com Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|