|
|||
|
Świadectwo, Jestem tą, która powiedziała życiu "nie". To straszne... Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z ogromu zła, którego dokonałam. Wówczas byłam daleko od Boga, od Kościoła. Zapędzona w działaniu zawodowym, przesiąknięta ideą rozwoju kierunku, w którym pracowałam, żyłam w przekonaniu, że to jest najważniejsze. Świadomość jeszcze jednego dziecka przerażała mnie wobec perspektywy kariery i sukcesu. Lekarz, który znał moją sytuację zawodową i życiową, zawyrokował: „Musi pani zrobić »to« dla dobra swoich dzieci”. Tak jakby To, co się poczęło, nie było moim dzieckiem, nie było człowiekiem. Uczepiłam się wtedy tej kłamliwej filozofii, bo była mi wygodna. Uważałam, że w ten sposób moja kariera będzie „zabezpieczona” dla „dobra moich dzieci”. Nie chcąc jej stracić, straciłam zatem dziecko. Byłam wówczas głucha na Boże ostrzeżenie: „Choćbyś cały świat zyskał, a Boga stracił, nic nie zyskałeś”. Dziś, kiedy piszę te słowa, nie mogę sobie wyobrazić, jak mogłam podjąć taką decyzję. Żyłam w jakimś obłąkańczym pośpiechu, pracą od świtu do nocy, bez chwili refleksji, w zapędzeniu… Moja matka wypełniała z poświęceniem obowiązki, które powinny były należeć do mnie. Nigdy nie ośmieliłam się jej powiedzieć, że chcę usunąć dziecko. Bóg dał mi znak, bym zawróciła z tej drogi. Moja mała córeczka dostała ataku histerycznego płaczu, by mnie zatrzymać. Nie odczytałam tego znaku. Nie dopuszczałam do siebie świadomości ogromu zła. „Prawo” popierało moją decyzję… Gdy wróciłam, coś się we mnie załamało. Płakałam długo. Ogarnęło mnie uczucie ogromnej pustki, jakby czerń wlała się do mojego serca. Później moje sumienie przysypała „atrakcyjność” spraw zawodowych i trudności dnia codziennego, wiązania końca z końcem w peerelowskiej rzeczywistości. Moje losy tak się potoczyły, że nie zrobiłam planowanej kariery. Teraz, z perspektywy lat, widzę, jak bardzo potrzebne było to dziecko w naszej rodzinie. Wierzę, że dzięki niemu wiele spraw ułożyłoby się inaczej, lepiej, szczęśliwiej... Z czasem dojrzewała we mnie świadomość ogromu mojej winy. Moje małżeństwo się załamało, właściwie przestało istnieć. Wykonywałam wszystko automatycznie. Ogarniała mnie coraz większa pustka wewnętrzna i coraz większa rozpacz. Bóg w swojej dobroci wybaczył mi w sakramencie pojednania, ale ja nie mogłam sobie wybaczyć. W miarę upływu lat żal narastał we mnie coraz bardziej. Każde słowo dotyczące aborcji odbijało się ukłuciem w moim sercu. Widok małego dziecka kojarzył mi się zawsze z pytaniem: „Dlaczego ja nie pozwoliłam mojemu dziecku śmiać się, biegać, kochać… Boże! Dlaczego?...”. Czułam, że już sama nie potrafię nikogo kochać. Narastał we mnie jakiś mur, który odgradzał mnie od moich bliskich, chociaż na zewnątrz mogło się wydawać, że ze mną nic się nie działo. Kiedyś, będąc z mężem za granicą, natrafiłam w katolickim kościele na nabożeństwo dla rodziców, którzy utracili dzieci przez aborcję. Poza księdzem nabożeństwo to prowadziła siostra zakonna oraz pewna młoda kobieta, która miała przemówienie. Nie rozumiałam wszystkiego, ale zorientowałam się, że ona też była ofiarą aborcji. W modlitwach powierzano Bogu dzieci, którym nie pozwolono się urodzić. W kościele była grupa ludzi, mężczyzn i kobiet, którzy modlili się razem z księdzem. Po nabożeństwie kobieta i zakonnica wzięły wiązankę białych kwiatów, ułożoną tak, jakby to był becik z niemowlęciem. Podchodziły do każdej ławki i wręczały wszystkim do potrzymania. Kiedy podeszły do mnie, czułam, jakby spomiędzy białych goździków wysunęła się główka mojego dziecka. Przytuliłam wiązankę do piersi, jakbym przyjęła to dziecko do swego okaleczonego łona – do łona, które stało się pustą trumną... Boże, jaka to straszna prawda... Wtedy, w tym kościele nadałam imię swemu nienarodzonemu dziecku. Zdałam sobie sprawę, że istnieje ono u Boga. Po nabożeństwie rozwiązano wiązankę i każdy mógł zabrać parę goździków. Do tego dodano długie, białe świece, do zapalenia w domu podczas modlitwy. Tego dnia – właściwie już w nocy – „budowałam” w sobie moje dziecko. Wyobrażałam sobie jego płeć, oczy, włosy… Tuliłam je w ramionach i bolałam. Budziłam w sobie miłość, budziłam człowieczeństwo. Zapalone świece stapiały się powoli, aż zgasły. Ich gasnące płomienie przywiodły mnie do rzeczywistości, do rozpaczy… I wtedy otworzyłam pismo katolickie, które przyniosłam z przedsionka kościoła. Był tam artykuł zatytułowany Zwróć się do Chrystusa. Odpowiedź skierowana do takiej samej kobiety jak ja. Odpowiedź skierowana do mnie. To zdanie rozbrzmiało we mnie jak nadzieja. „Zwróć się do Chrystusa”... To najgłębsza prawda świata. Zwróć się do Chrystusa, którego krew spłynęła razem z krwią twojego zamordowanego dziecka. Do Chrystusa, który dobrowolnie zdał się na mękę i śmierć na krzyżu – za nas wszystkich. Zwróć się do Chrystusa, który przyszedł dla grzeszników, zagubionych i nieszczęśliwych, którego serce jest otwarte w łasce i miłosierdziu dla każdego. Zwróć się do Chrystusa, oddaj Mu swoje dziecko. Zwróć z pokorą i miłością tę Świętość, jaką jest Człowiek, który jest własnością Boga. Umieść duszę twojego biednego dziecka w Najświętszym Sercu Jezusa i oddaj w matczyne ręce Niepokalanej. Tak wiele zrozumiałam tej nocy. Zrozumiałam, że dziecko moje jest i było w ręku Boga. Że jest osobą, bytem niezniszczalnym. Ta świadomość pogłębiła ogrom mojej winy. Zaczęłam modlić się do mojego dziecka, prosząc je o przebaczenie. Modlić za nie się tak samo, jak modlę się za dusze swoich bliskich, których Pan powołał już do siebie. Nie mogę przywrócić życia mojemu dziecku. Ale jest Bóg. Pan życia i śmierci. Pan Odkupienia i Odrodzenia. Jakaż cudowna jest głębia naszej wiary i dar Chrystusa! Jak straszny byłby świat bez Niego! Jakąż łaską jest bezmiar Jego miłosierdzia! Nie mogę przywrócić życia mojemu dziecku, ale mogę szerzyć dobro. Widzieć twarz mojego dziecka jako twarz Chrystusa w oczach każdego człowieka, który potrzebuje pomocy. Walczyć o każde dziecko, które jest zagrożone czy nieszczęśliwe, o każdego człowieka, Wiem, że ogrom Bożego miłosierdzia i przebaczenia jest bez granic, ale ogrom tego, co uczyniłam, szczególnie mnie zobowiązuje. Tylko w ten sposób mogę starać się o zadośćuczynienie. Pozostaje jeszcze modlitwa. Modlitwa grzesznego i słabego człowieka, który nic nie potrafi uczynić bez woli Pana. Modlitwa pełna pokory za przeciwstawienie się woli Bożej. Bóg swoją łaską leczy moją duszę, ale żal pozostanie we mnie do końca. Ten żal wybucha, kiedy trzymam ciepłą rączkę znajomego niemowlęcia, gdy czytam o matkach, które przyjęły dziecko z miłością – nawet wtedy, gdy groziło im to utratą życia. Kiedy myślę, jak inne byłoby życie naszej rodziny i moje, gdyby to się nie stało. Zazdroszczę tym prawdziwym kobietom i matkom. Boże, stanę przed Tobą jak Magdalena. Pozwól mi chociaż umyć łzami Twoje Święte Stopy. Kiedy słyszę, co głoszą „bojowniczki” o prawa kobiet, o wyzwolenie, o prawo do aborcji, do wyboru, to myślę, jak są one nieświadome spustoszenia i cierpienia, jakie przez całe życie noszą w sobie te, które uwierzyły, że początki ciąży to jeszcze nie jest dziecko. Ludzkiego sumienia nie zagłuszy czas ani kłamstwo, ani obłuda. Bóg upomni się o swoją własność. Politycy, którzy morderstwo aborcyjne nazywają „prawem”, wprowadzają w tragiczny błąd ludzi, którzy w swojej niedojrzałości kierują się tym, co jest formalnie dozwolone, a w rzeczywistości popełniają jeden z najcięższych grzechów obecnych czasów. Zapis proaborcyjny w konstytucji państwa przekreśla prawdziwość i wiarygodność wszystkich ustaleń zawartych w tym dokumencie. Tak samo działają lekarze, którzy zamiast chronić życie, unicestwiają je. Zamykamy do więzień ludzi, którzy popełnili przestępstwo w afekcie, a później pokutują za to przez całe życie. Tych zaś, którzy przyczyniają się do zbrodni na najsłabszych i do cierpień moralnych wielu ludzi, współczesny porządek wynosi na szczyty władzy i godności. A przecież oni noszą na sobie odpowiedzialność za to, co się dzieje w duszach ludzkich – duszach tych, którzy odstąpili od niezbywalnych praw Bożych. Zresztą oni sami powinni dziękować Bogu za dar życia. Nie istnieliby, gdyby ich matki powiedziały życiu „nie”, jak proponują, aby uczyniły to inne kobiety. Papież Jan Paweł II w Evangelium vitae, zwracając się do kobiet, które cierpią z powodu wyrzutów sumienia za śmierć swojego nienarodzonego dziecka, nakłania je do współpracy w obronie innych dzieci i ich matek. Pisze: „Będziecie mogły uczynić swoje bolesne świadectwo jednym z najbardziej wymownych argumentów w obronie prawa wszystkich do życia. »Krew męczenników«, jakimi są nienarodzone dzieci, będzie wówczas mogła wydawać swoje owoce”. Sposobów na danie świadectwa jest wiele. Od czynnego zaangażowania się w obronę życia poprzez przekazywanie i upowszechnianie świadectwa o własnych bolesnych przeżyciach do zaangażowania się w bezpośrednią pomoc dla matek i dzieci, zarówno w formie finansowego wsparcia, jak i ofiarowania swojego czasu. Niezmiernie istotna jest modlitwa, a zwłaszcza różaniec ofiarowany za dzieci nienarodzone i ich rodziców, oraz duchowa adopcja dziecka nienarodzonego, aby mogło się szczęśliwie narodzić. Szczególnie warte polecenia są stałe wpłaty do funduszu misyjnego na rzecz utrzymania dziecka w tzw. krajach Trzeciego Świata. Świadomość, że jedno dziecko na świecie nie jest głodne i ma zapewnione podstawowe potrzeby życiowe, bardzo uspakaja. Dobro, które się czyni, pozwala powrócić z rozpaczy do życia. Pozwala na napełnienie serca nadzieją i miłością, którą duchowo można przekazać swojemu nienarodzonemu dziecku. Dziecku, które tej miłości od nas nie doznało. Można w głębi serca mu powiedzieć, że jest kochane przez czyny dokonane w jego imieniu. Czyniąc dobro dla innych, buduje się siebie. Pozwala to na powrót radości do serca – do serca, w którym jest miłość ofiarowana swojemu nienarodzonemu dziecku, które istnieje w sercu Najmiłosierniejszego Boga. Pragnę, aby moje świadectwo mogło przyczynić się do tego, aby przyszłe matki, które podlegają wahaniom, wybrały w każdych okolicznościach życie, a przez to wybrały ogromną radość i niezmierne szczęście z przyjęcia nowego człowieka, którym obdarzył je Pan Bóg. „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Ewa Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|