|
|||
|
Autor: Jan Bilewicz, Nie tak dawno temu – jak może pamiętacie – pisałem o tym, jaką chciałbym mieć żonę. Dzisiaj chcę podzielić się z Wami kilkoma myślami na temat mojej wymarzonej rodziny. Nie tak dawno temu – jak może pamiętacie – pisałem o tym, jaką chciałbym mieć żonę. Dzisiaj chcę podzielić się z Wami kilkoma myślami na temat mojej wymarzonej rodziny. To, co napiszę, w pewnych szczegółach nie musi być koniecznie Waszymi marzeniami. Na przykład to, że chciałbym mieszkać ze swoją rodziną na wsi. Tak, właśnie na wsi. Mieszkalibyśmy blisko natury, co jest dla mnie bardzo ważne, bo natura opowiada o wielkości i mądrości Boga. Drzewa, pola, kwiaty bezustannie snują opowieść o swoim Stwórcy. Trzeba mieć tylko trochę pokoju w sercu, aby usłyszeć tę opowieść… Miasto mówi raczej o swoich twórcach – ludziach. Wolę podziwiać dzieła Stwórcy i w nich Go odnajdywać. Kiedyś mieszkałem przez 3 lata na wsi. Pamiętam, jak ptaki przychodziły do karmy wyłożonej na oknie. Cóż to była za radość obserwować je! Pojawiał się nawet dzięcioł. Gile nigdy nie były tak odważne. Przylatywały tylko w najcięższe mrozy i nieśmiało siadały na krzewach bzu rosnących wokół domu. Sroki lubią chodzić. Są bardzo ładne, ale mają niestety brzydkie charaktery. Bez skrupułów na przykład wydziobywały innym ptakom jaja z gniazd. Obserwowałem walki, jakie toczyły z nimi mniejsze ptaszki. Czarne jak węgiel kosy mają zwyczaj trzymać się blisko domu. Bardzo je lubiłem za koncerty, które urządzały na wiosnę i w lecie. Tęsknotę w sercu wywołują nieodmiennie klucze odlatujących na południe dzikich gęsi. Lecą tysiące kilometrów, by na wiosnę bezbłędnie powrócić do swoich gniazd. Niezłe, co? Sąsiedzi się dziwili, że nie mam telewizora, i nawet chcieli mi go dać. Odpowiadałem im na to, że nie potrzebuję telewizora, ponieważ najlepsze dwa kanały i tak oglądam – patrzę w jedno okno i mam National Geographic, patrzę przez drugie i mam Animal Planet. Wszystko „live” – czyli na żywo. A wiadomości mogę sobie przeczytać w gazecie. Nie oglądałem telewizji, ale w zamian miałem coś, o czym nałogowy oglądacz TV nawet nie śnił. Dużo by opowiadać. Wyszłaby z tego chyba książka, a mam napisać w miarę krótki list… W każdym razie chciałbym mieszkać ze swoją żoną na wsi: żona, ja i dzieci. Dużo dzieci! Dużo! Kocham dzieci! PożarOpowiem Ci teraz krótką historyjkę. Wyobraź sobie, że idziesz drogą małego miasteczka. Jest słoneczny, spokojny poranek… Aż tu nagle spostrzegasz w oddali kłęby dymu unoszące się nad jednym z domów. Przyspieszasz kroku. Podchodzisz bliżej. Widzisz, że płonie dom. Wokół stoją ludzie, nerwowo rozmawiając i gestykulując. Niektórzy gorączkowo noszą skądś wodę w wiadrach. „Czy wezwali straż pożarną?” – myślisz. „Przecież tak nigdy nie ugaszą ognia”. W tej samej chwili słyszysz kobietę, prawdopodobnie sąsiadkę, która z płaczem mówi, że w domu chyba jest dziecko. Sama nie chce w to wierzyć… W końcu woła: „Na pewno tam jest!”. Widziała, że matka wychodziła z domu, ale bez dziecka. Czasami tak robiła. Dzieciak o tej porze zwykle śpi i mogła wyjść, żeby zrobić zakupy. Twoje usta milczą, ale serce krzyczy: „Ludzie! Tam jest dziecko!…”. Niespodziewanie jakiś młody mężczyzna podbiega do drzwi płonącego domu. Są zamknięte. Szamocze się z nimi zawzięcie, aż w końcu udaje się mu je otworzyć. Wbiega do środka. Wszyscy zamarli… Ty się modlisz. Po raz pierwszy w życiu tak szczerze i gorąco. Czas biegnie powoli, bardzo powoli… I oto jest, wybiega z płaczącym malcem! Cóż za ulga!... Bogu niech będą dzięki! Ulga, ulga, choć dom płonie dalej. Płonie i garaż z samochodem. „Niechby – myślisz – spaliło się jeszcze 10 domów i 10 garaży z samochodami w środku. Najważniejsze, że dziecko uratowane!”. Wróćmy do rzeczywistości… Przyznasz, że mężczyzna uczynił coś wielkiego, niewypowiedzianie wielkiego. Uratował życie dziecka – jedyne i niepowtarzalne. Nigdy ktoś taki się nie narodził ani się nie narodzi. Życie ludzkie jest bezcenne. Raz rozpoczęte nigdy się już nie skończy. Ma wartość nieskończoną, nieporównywalną z jakąkolwiek rzeczą. A teraz posłuchaj: uratować życie dziecka i dać życie dziecku to mniej więcej to samo, prawda? Dać życie człowiekowi to wielka, wielka rzecz. Jest ono niepowtarzalne, wieczne, bezcenne. Ma wartość nieskończenie większą od jakiejkolwiek rzeczy. A jednak – popatrz – ileż to małżeństw nie chce dawać życia. Wolą mieć więcej rzeczy… Mówi się: „Nie stać nas na drugie dziecko”. Często mówią to ludzie naprawdę zamożni. Tak powiedział na przykład pewien włoski piłkarz. Zarabia krocie, miliony euro, ale nie stać go na drugie dziecko?! Podobnie twierdzą i inni, którzy wprawdzie nie zarabiają milionów, ale obiektywnie rzecz biorąc, mogliby mieć więcej dzieci. Zaniedbanie wielkiego dobra, nie sądzisz? Ktoś nie przyszedł na świat. Kogoś nie ma, a przecież przy odrobinie dobrej woli i miłości mógłby być. Rozejrzyj się wokoło, a sama zobaczysz, że wybiera się rzeczy nad ludzi… Popatrz przy okazji, ile bywa agresji w stosunku do rodzin wielodzietnych. Takiej bezinteresownej złości. Syczenia jak żmija albo kiwania głową z politowaniem… Nad sobą pokiwajcie głową, materialiści, egoiści! Pomijając inne sprawy ciekawe, kto będzie zarabiał na wasze emerytury? Jeżeli nie będzie miał kto, to dopiero przyjdzie nędza! A jak się – nie daj Boże – zachoruje, to starczy akurat na aspirynę. I będzie się siedzieć samemu w domu starców, bo kto by niby miał przyjść odwiedzić. I wtedy – można przewidywać – lewica, jak zwykle zatroskana o dobro ludu, za jednym zamachem rozwiąże wszelkie wasze problemy. Przez eutanazję. Wolę ludzi niż rzeczyJa wolę ludzi niż rzeczy. Wolałbym raczej życie ubogie w otoczeniu gromadki dzieci niż życie z jedynakiem w otoczeniu wielu luksusowych przedmiotów. Zresztą bieda to rzecz względna. Jak myślisz, kto jest bogatszy: ktoś, kto ma 10 dzieci, marny dom na wsi i porusza się autobusem, czy ktoś, kto ma 10 willi, 10 samochodów i żadnego dziecka? No, kto jest bogatszy?... Napisała do mnie pewna dziewczyna. Ma na imię Ola i jest studentką II roku anglistyki: „Większość ludzi uważa mnie za kobietę wyzwoloną i wróży mi, że na pewno zostanę tzw. kobietą sukcesu. A mnie się chce wtedy w środku śmiać. No bo kto to w ogóle jest ta »kobieta wyzwolona«, »kobieta sukcesu«?... Widzi się ich coraz więcej. Są to kobiety, które przedkładają karierę zawodową ponad wszystko inne. To fakt, zdobywają tytuły, pozycję, dobrze zarabiają – ale nie wyglądają mi na naprawdę szczęśliwe. Ja więc dziękuję za taki sukces… Dla mnie sukcesem będzie, jeżeli będę mogła spełniać się w miłości, uszczęśliwiać swoją »drugą połowę« i przyczyniać się do jej wzrostu, i jeśli potem ta nasza miłość będzie wydawać kolejne owoce w postaci dzieci. Dla mnie sukcesem będzie dzielić życie z człowiekiem, którego kocham, i jeśli będę miała dużo buziek do całowania na dobranoc. Marzę o całej gromadce dzieci. Czuję, że moim największym powołaniem jest być żoną i matką. Chciałabym być tłumaczką, nauczyć się innych języków. Ale po co mi te i inne osiągnięcia zawodowe, skoro nie będę się miała z kim dzielić szczęściem ich zdobycia? No po co? Będę wracać do domu razem ze swoimi tytułami i stanowiskami… I co? Będę dla tych tytułów przygotowywać obiad i kolację, siadać z nimi do stołu. Tak, to rzeczywiście będzie prawdziwy »sukces«… Jak wiele kobiet daje się przekonać poglądowi, że odniesienie sukcesu w życiu jest równoznaczne z wyrzeczeniem się założenia rodziny, a przynajmniej z nieposiadaniem dzieci! Dla mnie widok każdego kolejnego dziecka potęgowałby odczucie sukcesu. Każde maleństwo byłoby dla mnie jeszcze jednym sukcesem”. Godziwe warunki życiaMówi się tak: „Przecież trzeba dziecku zapewnić godziwe warunki życia”. Racja… „Jakie są te »godziwe warunki życia«”? – zapytam. Po pierwsze dziecko ma dobre warunki do rozwoju, kiedy wychowuje się w otoczeniu braci i sióstr. Wtedy uczy się stale i w sposób naturalny: dzielenia się, współpracy, współczucia, szacunku dla innych, niesienia pomocy, przezwyciężania konfliktów itp. Nie sądzisz, że niegodziwe jest pozbawienie dziecka środowiska braci i sióstr bez poważnych przyczyn? Cóż z tego, że ów jedynak ma swój własny pokój, a w nim komputer, telewizor, wideo itp. (żyje – popatrz – w świecie przedmiotów, a nie osób). Cóż z tego, że chodzi do prywatnej szkoły, na letnie kursy językowe w Londynie i kursy jazdy na nartach w Alpach… Niektórzy myślą, że to właśnie są owe „godziwe warunki życia”. Warunki wprost idealne do tego, żeby zostać klasycznym egoistą – zawsze niezadowolonym, zblazowanym, życiowym kaleką. Rodzice oczywiście nie mają dla dziecka czasu, bo muszą zarabiać pieniądze, aby zapewnić mu godziwe warunki… Znany scenariusz. Na koniec trzeba jeszcze czasami wydać dużo pieniędzy na wizyty u psychoterapeutów albo kurację w jakimś dobrym zakładzie odwykowym. Uczenie się – nawiasem mówiąc – to nie tylko zdobywanie wiedzy albo nabywanie umiejętności. Znacznie, znacznie ważniejsze jest uczenie się wartości i nabywanie cnót. Wykształcony człowiek, kompetentny, profesjonalista nie musi być koniecznie człowiekiem dobrym, szlachetnym, ale tylko takim „wykształciuchem” – pyszałkowatym, narcystycznym, pogardzającym ludźmi prostymi. Na przykład niektóre „wykształciuchy” po sześciu latach studiów wyższych, medycznych, dorabiają sobie na boku mordowaniem dzieci nienarodzonych albo udzielaniem porad sercowych w Bravie czy gdzieś tam. I nie zależałoby mi tak bardzo, aby moje dzieci – jak się to mówi – zaszły wysoko. Znamy wszyscy pewnego pana, który przez 10 lat był prezydentem RP i przy okazji wielkim obrońcą pornografii. Stokroć wolałbym, żeby mój syn był uczciwym szewcem niż takim prezydentem! Obecność rodzeństwa i – po drugie – miłość rodziców są najważniejszymi warunkami rozwoju dziecka. Nie trzeba kończyć pedagogiki, żeby to wiedzieć. Miłość zaś płynie – jak wiemy – z serca, a nie z portfela. Z miłością trzeba dawać dzieciom przede wszystkim wartości, a nie przedmioty. No ale daje się to, co się samemu ma. Jedni dają uczciwość, odpowiedzialność, pracowitość, miłość do Boga i ludzi itp., inni zaś – komputery, sprzęt wideo, motorynki, samochody, a poza tym umiłowanie pieniędzy, przyjemności, luksusu, władzy, dążenia do własnych celów choćby po trupach, egoizm w stu jeszcze innych odmianach. Co Ty byś chciała dawać swoim dzieciom?... SpadekWciąż ze zdumieniem odkrywam w sobie podobieństwo do swoich rodziców – w sposobie myślenia, patrzenia na różne sprawy, przeżywania świata i rozmaitych zdarzeń. Przekazywanie wartości dzieciom przez rodziców odbywa się w jakiś niesłychanie misterny sposób. Nie tylko słowem, ale również całym duchowym klimatem, który rodzice wokół siebie tworzą. Dziecko jakby asymiluje ów klimat duchowy wraz z tym, co go tworzy. Widzę, że rodzice przekazali mi duży majątek. Nie materialny, lecz duchowy. Materialnie mieli się zawsze bardzo przeciętnie. Ale jeśli chodzi o sprawy ducha, byli bardzo majętni. Święci to książęta, królowie. Po nich dziedziczy się skarby… Moim rodzicom przekazali w spadku duchowy majątek ich rodzice. Pracowali na niego z pewnością w pocie czoła. Praca w potocznym znaczeniu przynosi dobra materialne, zaś praca nad sobą – dobra duchowe. Czy wielu myśli o tym? Dla ilu dobra duchowe są ważniejsze niż materialne? Muszę nie tylko utrzymać, ale pomnożyć to, co otrzymałem. Czasami się zdarza, że ktoś urodził się w duchowej biedzie, a w ciągu swego życia wypracował wielki majątek. Pan Bóg jest niebywale hojny dla tych, którzy pracują gorliwie na Jego poletku. Ba, każdy i każda może zostać milionerem(-rką)! Odwrotna sytuacja też jest możliwa – duchowy majątek, na który pracowały pokolenia, zostaje roztrwoniony. Prawda, że dzieci nie wychowują tylko i wyłącznie rodzice. Zależność jest prosta: im mniej czasu mają rodzice dla dzieci, tym bardziej wychowuje je kultura masowa, środowisko rówieśników, szkoła, państwo. Ciarki mi przechodzą po plecach, kiedy myślę, czego można się nauczyć, oglądając telewizję, czytając tzw. czasopisma młodzieżowe, grając w gry komputerowe itd. W dzisiejszych czasach – dochodzę do wniosku – obecność mamy w domu jest niezbędna. Nie tylko wieczorem, zmęczonej po ośmiogodzinnej pracy. Stworzyć godziwe warunki życia dla dzieci? Słusznie! Cóż ważniejszego dla nich niż poczucie, że jest ktoś, kto na nie czeka, kiedy wracają ze szkoły do domu, że jest ktoś, kto się o nie troszczy, ktoś, kto je przytuli, porozmawia z nimi, wytłumaczy, odpowie spokojnie na pytanie? To właśnie są godziwe warunki życia dla dziecka. I cóż ważniejszego dla matki niż bycie z własnymi dziećmi? Przecież z kimś, kogo się kocha. No właśnie, ale trzeba kochać bardziej ludzi niż rzeczy. Ja też z radością – jestem pewien – spotykałbym się z dziećmi. Wieczory byłyby zarezerwowane na spotkania całej rodziny. Nie na wgapianie się w telewizor. Nie rozumiem, dlaczego jakieś pudło miałoby być ciekawsze niż żywy człowiek. Niż moje własne dzieci... Opowiadalibyśmy sobie o tym, co widzieliśmy, przeżyliśmy. Gralibyśmy w chińczyka, wspólnie śpiewali, czytali, uprawiali ogród, jeździli na rowerach, chodzili na spacery. Bardzo ważna jest wspólna modlitwa, wspólna spowiedź, Msza św. Opowiadałbym dzieciom o Panu Bogu. W ten sposób przekazuje się wiarę. To największy skarb, jaki rodzice mogą dać swoim dzieciom. Radością dla ojca jest przebywać ze swoimi dziećmi, podziwiać największe dzieło Stwórcy. Podziwiać ich rozwój, a także ich spontaniczność, prostotę, niewinność. Od dzieci można nauczyć się wielu rzeczy. Najpierw Pan Bóg„A skąd pieniądze – może zapytasz – na utrzymanie dużej rodziny, tym bardziej że mama miałaby być w domu?”. Spokojnie! Pieniądze nie mają być największym moim zmartwieniem. O inne rzeczy powinienem troszczyć się bardziej. Mam trochę pomysłów na zarabianie. Poza tym z zasady żylibyśmy ubogo. Na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu. Moim ideałem jest Święta Rodzina, a nie rodzina Rockefellerów. Mniej mieć, więcej być (a jeżeli mieć – to po to, żeby dzielić się z innymi). Z zasady żadnych luksusów, żadnych zbędnych rzeczy czy wydawania pieniędzy na głupstwa. Dzieci może na początku by się dziwiły, dlaczego w domu nie ma różnych sprzętów, które mają inni. Tłumaczyłbym im wtedy, że szczęście nie zależy od tego, ile się ma, tylko od tego, kim się jest. Myślę, że stać by je było na trochę ascezy. Zresztą nie obawiałbym się zbytnio o przyszłość. Bóg jest troskliwym Ojcem. Pan Jezus – popatrz – tak mówi: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać… Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one?” (Mt 6, 25-26). No właśnie!... I jeszcze raz powtarza: „Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo [Boga] i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane” (Mt 6, 31-33). Wielka obietnica samego Chrystusa! Powtórzona dla podkreślenia dwa razy. Wierzę – albo jestem poganinem (poganką)? Pan Bóg jest dla mnie na pierwszym miejscu czy nie? Muszę już kończyć, choć dużo jeszcze chciałbym powiedzieć. Do następnej okazji. Niech Wam Pan błogosławi! Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|