|
|||
|
Autor: Teresa Tyszkiewicz, Był proboszczem tylko kilka lat, nie osiągnął tytułów naukowych ani stanowisk kościelnych, w swoim życiu chciał tylko jednego: żyć Ewangelią. Dosłownie Wysoki, szczupły, o pociągłej twarzy, na której pojawiał się rozbrajający uśmiech. Pod koniec życia zapuścił brodę; wtedy wyglądał jak któryś z proroków Starego Testamentu. Jan Zieja urodził się w roku 1897 we wsi Osse w rodzinie chłopów opoczyńskich. Inteligentny, zdolny, miał jednak trudności w zdobywaniu średniego wykształcenia w Warszawie ze względu na możliwości materialne rodziców. Ale się nie poddawał. Idąc raz ulicą w Warszawie, „spotkałem się z Ewangelią wystawioną w witrynie sklepowej. Nabyłem ją. Stąd się zaczęło, a nie ze szkoły”. Odtąd Ewangelia stała się dla niego szkołą życia, inspiracją, motorem działania. „Nie tylko czytałem, ale podkreślałem, rozważałem – co mi do dziś pozostało”. Lata nauki, a potem studiów seminaryjnych w Sandomierzu pogłębiały tę fascynację Ewangelią. Według niej kształtował się u Jana Ziei wizerunek kapłana. Dla jego kolegów było to zbyt idealistyczne. Święcenia kapłańskie Zieja otrzymał 5 lipca 1919 r. Władze kościelne zastanawiały się, czy nie wysłać go na studia teologiczne do Warszawy ze względu na jego stan zdrowia: był zagrożony gruźlicą. Biskup sandomierski w końcu zadecydował i młody ksiądz Zieja znalazł się na Wydziale Teologicznym wskrzeszonego po odzyskaniu niepodległości Uniwersytetu Warszawskiego. Przyszedł rok 1920. Ksiądz Zieja został kapelanem wojskowym. Porwała go atmosfera chwili, przeżywana w myśl Mickiewiczowskiej modlitwy: „O wojnę powszechną, za wolność wszystkich ludów prosimy Cię, Panie”. „Mój wzięty od Mickiewicza entuzjazm malał, gdy przechodziłem przez kolejne pola walki i potyczek... Całkowicie się wtedy nawróciłem na przekonanie, że Boskie przykazanie NIE ZABIJAJ znaczy NIGDY, NIKOGO i że udział w wojnie jest przeciwny woli Bożej”. W czasie studiów uniwersyteckich nawiązał kontakt ze środowiskiem Lasek: matką Czacką, księdzem Władysławem Korniłowiczem i Antonim Marylskim. Tam nabrał pewności, że z Ewangelią trzeba iść – jak Chrystus – do wszystkich: robotników, Żydów, ateistów, biedaków... Gdy spotkał się ze zdaniem jednego z księży wykładowców, że „Ewangelią można było żyć tylko w pierwszym wieku po Chrystusie, w czasach entuzjazmu chrześcijańskiego, a nie dziś” – przeżył wstrząs. Następnego dnia napisał do swojego promotora: „Pod wpływem tego, co usłyszałem i przeżyłem wczoraj, oświadczam, że mnie wystarcza Ewangelia. Zrzekam się pisania pracy doktorskiej”. W 1926 r., chcąc dać wyraz radykalizmowi Ewangelii, postanowił publicznie zademonstrować, że wojny, rozgrywki partyjne, zamachy, zbrojnie strzeżone granice są przeciwne jej duchowi. Wybrał się pieszo z „pobożną pielgrzymką” do Rzymu, bez paszportu i pieniędzy. Dzięki życzliwości napotkanych strażników i gościnności różnych księży przeszedł kilka granic i dotarł do Wiednia. Tam trafił w ręce polskich zmartwychwstańców, którzy co prędzej postarali się dla niego o paszport, ale „tylko na powrót do kraju”. 11-dniowa piesza wędrówka tak zmęczyła pielgrzyma, że bez protestu wrócił do Polski. Zaczął się okres pracy duszpasterskiej jako wikary. „Pragnąłem żyć ubogo i pracować wśród najuboższych...”. Chciał widzieć i tworzyć parafię jako prawdziwą gminę chrześcijańską. Doświadczenia z pracy wikarego przekonały go, że praktyka jest daleka od tego ideału. Czuł się nieswojo, gdy musiał podawać cenę za udzielenie sakramentu. Widząc jego rozterki i różnice zdań z proboszczami, znajomy ksiądz profesor załatwił ks. Ziei przeniesienie do diecezji pińskiej, kierowanej wtedy przez księdza biskupa Zygmunta Łozińskiego, dziś sługi Bożego. Biskup, wyczuwając w ks. Janie bratnią duszę, jeśli chodziło o ubóstwo ewangeliczne, skierował go do bardzo biednej poleskiej parafii Łohiszyn: „naokoło lasy, poniżej trochę błota nad Jasiołdą, piachy”. „Pierwsze, co zacząłem robić: sięgnąłem po Ewangelię. Nie tylko podczas Mszy świętej była czytana, także na nieszporach. Nabożeństwa majowe – codziennie Ewangelia. Nie coś innego, jakieś czytanki o Matce Boskiej, ale Ewangelia”. Z Ewangelii zaś płyną wezwania do określonych czynów. Ksiądz Zieja wziął się zatem do dzieł miłosierdzia, opieki nad dziećmi, chorymi, biedakami. Bardzo dobrze poznał potrzeby ludności Polesia, składającej się z Polaków, Białorusinów, Ukraińców i Żydów, więc biskup Łoziński powierzył mu dalsze zadania: kierownictwo Akcji Katolickiej, stworzenie sieci placówek charytatywnych. Ksiądz Zieja dwoił się i troił. Tak trwało to do śmierci biskupa Łozińskiego. Ksiądz Zieja, czując potrzebę pogłębienia swojej wiedzy biblistycznej, wyprosił u jego następcy, księdza biskupa Bukraby, pozwolenie na dwuletnie studia judaistyczne w Warszawie. Te studia pozwoliły mu zgłębić jeszcze lepiej Nowy Testament i jego powiązanie ze Starym. „Biblia, a zwłaszcza Stary Testament, jest książką Bosko-ludzką. Jest w niej światło pochodzące od Boga i są też rzeczy bardzo ludzkie – ślady ówczesnych kultur, a nawet poglądów osobistych piszących. Czytając Biblię, trzeba umieć – i nie tylko umieć – trzeba się modlić o to, aby umieć odróżnić to, co jest Boskie, co pochodzi od Boga, który jest miłością, od tego, co człowiek wniósł, jak sobie wyobrażał to czy tamto. Odróżnić Boskie światło od znaku przejściowej kultury, cywilizacji, obyczaju”. W porównaniu ze Starym Testamentem Ewangelia jest „(…) natchniona miłością. Bóg w niej bardziej jest Miłością niż Potęgą i Majestatem. W Nowym Testamencie Boski majestat nie jest zanegowany, tylko Bóg jest tam Miłością, a nie jedynie Panem”. „Pan Bóg umiłował świat, taki jakim był, jacy byli Żydzi za czasów Chrystusa, jacy byli poganie, jacy są Polacy, Francuzi czy Rosjanie. To jest ten Boży świat. Kiedy się czyta Pismo Święte, trzeba pamiętać, że mówi ono o świecie umiłowanym przez Boga. Jest na nim także pełno grzeszników”. W czasie tych studiów ks. Zieja utrzymywał bliski kontakt ze środowiskiem Lasek, a nawet tam zamieszkał. Uważał jednak, że dążność do oddziaływania na inteligencję, filozofujących intelektualistów, na elitę Żydów to nie wszystko. Praca na Polesiu wyrobiła w ks. Janie szczególną wrażliwość na biedotę wiejską i proletariat miejski, uważał więc, że jego zadaniem jest zbliżyć się do biedoty żydowskiej – i w tym celu głównie studiuje judaistykę. Nie chciał też tracić kontaktu z młodzieżą wiejską, trapioną różnymi konsekwencjami nierówności społecznych. To go zaprowadziło do radykalnej organizacji pod nazwą Związek Młodzieży Wiejskiej „Wici”, nie ukrywającej tendencji do antyklerykalizmu. Ksiądz Jan pozyskał w tym środowisku duży autorytet, choć nie zacierał różnic między własnym widzeniem wielu problemów a opiniami wiciarzy. Był z tym akceptowany. Ignacy Solarz, przywódca ruchu, twórca Uniwersytetu Ludowego w Gaci Przeworskiej, poprosił go nawet o chrzest dla swego dziecka. Gdy tylko ks. Zieja ukończył studia, biskup wezwał go do diecezji. Szykowało się nowe pole pracy ewangelizacyjnej i charytatywnej: współdziałanie z matką Urszulą Ledóchowską, dziś świętą. Jej planem było utworzenie na Polesiu sieci urszulańskich placówek oświatowych: ochronek, szkół zawodowych, świetlic, punktów pomocy dla najbiedniejszych. Ksiądz Zieja miał służyć jako duszpasterz, objeżdżając te placówki. Matka Urszula, poznawszy go, mówiła: „Będzie naszym misjonarzem poleskim”. A po kilku latach bliskiej współpracy tak go scharakteryzowała: „Ksiądz Zieja to szaleniec Boży! Cudownie pracuje – tylko trzeba go powstrzymywać, by się nie zamęczył”. Przyciągał ludzi swoją prostotą, bezinteresownością i umiłowaniem Ewangelii. Uważał, że Pan Jezus swoją naukę kierował do wszystkich, nie czyniąc różnicy, więc naśladowca Jezusa musi iść z nią zarówno do ludzi wierzących, jak i niewierzących, a także do wyznawców innych religii. Zjednywał sobie prawosławnych, baptystów, Żydów, bogatych, biednych, wykształconych i analfabetów. Nie czynił różnicy – każdy był mu bliski. Żył z Ewangelią w ręku i sercu. „Kiedy czytam Ewangelię, to nie tylko myślę o nawracaniu na nią Żydów, ale marzę o tym, żeby tak zwani chrześcijanie też nawrócili się na Dobrą Nowinę. To, co nazywa się katolicyzmem i jako takie jest cenione, szerzone – nie wystarcza. Trzeba zwrócić uwagę na życie Ewangelią, na to, do czego ona wzywa, czego wymaga. Pozwolę sobie postawić taki zarzut katolikom, że za mało znają, czytają i rozważają Ewangelię po to, żeby ją realizować. Za mało. Tego nie ma”. Radykalizm ewangeliczny ks. Ziei miał przejść wkrótce swoją próbę ogniową. Zbliżał się czarny rok 1939. (cdn.)
Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|