|
|||
|
Autor: Małgorzata Radomska, W poprzednim numerze przedstawiliśmy postać Kena Guindona, który pod wpływem manipulacji matki swego przyjaciela uwierzył w to, że: imię Boże to Jehowa (a nie Jahwe, jak wynika z badań biblijnych); Trójca Święta nie istnieje; dusza jest śmiertelna; Bóg nie pali złych ludzi w piekle; cały świat prześladuje prawdziwych chrześcijan, to znaczy świadków Jehowy; Królestwo Boże zostało założone w 1914 r., wszystkie religie pochodzą od szatana – z wyjątkiem religii świadków Jehowy. Porzucił więc wiarę katolicką. Oto dalszy ciąg jego historii... Zarabianie na zbawienieW Betel (Domu Bożym – sercu ziemskiej organizacji Jehowy w Brooklynie) Ken był odpowiedzialny za dziewiąte piętro drukarni. Zatrudniał studentów, którzy przychodzili tam pomagać. Wśród nich była Monika. I choć nie miał zamiaru od razu się żenić, gdyż cała jego przyszłość była tam, w siedzibie Jehowy, jednak bardzo szybko się zakochał. Kiedy Monika wyjechała jako misjonarka na Wybrzeże Kości Słoniowej, w geście rozpaczy poszedł do prezydenta Towarzystwa N.G. Knorra, przedstawił sytuację i wyraził chęć przejścia kursu Gilead, żeby również móc pojechać jako misjonarz na Wybrzeże. Jego praca misyjna była bardzo podobna do tej, jaką wykonywał, będąc pionierem specjalnym. Ze swą sympatią spotykał się raz w miesiącu, a na ich natychmiastowy ślub nie pozwalały polecenia z biura prezydenta, gdyż Monika miała przebyć najpierw dwa lata misyjnej posługi. Pewnego dnia Ken, wracając ze spotkania z nią, źle się poczuł. Był zmuszony położyć się do łóżka. Nie wzywał lekarza, ponieważ nie miał pieniędzy (dostawał jedynie siedem dolarów na miesiąc). Po trzech dniach, będąc u kresu sił, dał się zaprowadzić do szpitala. Lekarz stwierdził polio. Konieczne było długie leczenie, a następnie dwanaście miesięcy rehabilitacji w siedzibie świadków w Paryżu. W końcu powrócił na Wybrzeże. Zaraz potem ożenił się z Moniką i objęli razem nową placówkę. Był szczęśliwy, a jednak mimo wszystko odczuwał często jakąś pustkę, pragnienie, którego nic nie zaspokajało; miał wrażenie, że czegoś mu brakuje. KomplikacjeWkrótce okazało się, że Monika jest w ciąży. Dla nich, którzy z niecierpliwością oczekiwali końca świata i nie chcieli mieć dzieci, była to prawdziwa katastrofa. Regulamin w tej kwestii jest bowiem bardzo jasny – na misjonarzy wybiera się nieżonatych mężczyzn i niezamężne kobiety albo małżeństwa bez dzieci. Gdy ma się urodzić dziecko, rodzice muszą opuścić misję. To zastrzeżenie pokazuje, w jaki sposób centrala – wydając jak najmniej pieniędzy – używa czy nawet eksploatuje misjonarzy. Monika miała nadzieję, że straci dziecko i że będą mogli nadal wraz z mężem pracować na misjach. Prezydent Towarzystwa zażądał jednak, by natychmiast ich odesłano. A jeszcze mocniej rozczarowali się po wizycie Kena u prezydenta Knorra. Okazało się, że o pieniądze i o pomoc mogą prosić tylko swoją rodzinę (ciągle nastawioną wrogo do świadków Jehowy), choć Towarzystwo zawsze zapewniało, że jest dla nich matką. Młodzi małżonkowie opuścili zatem Wybrzeże Kości Słoniowej. Przez krótki czas mieszkali u rodziców Moniki, a potem u rodziców Kena, który po kilku tygodniach poszukiwań uświadomił sobie, jak trudno jest znaleźć pracę. Wprawdzie potrafił robić wiele rzeczy, ale nie miał żadnych kwalifikacji zawodowych. Jego dotychczasowym zajęciem było chodzenie po domach, „propaganda” i „głoszenie”. Na szczęście po pewnym czasie udało mu się zostać przedstawicielem agencji ubezpieczeniowej. Podczas nauki marketingu szybko zauważył, że używane w nim metody są dziwnie podobne do tych, z których korzystał, chodząc po domach. W czerwcu, nie bez trudu, urodził się im syn, którego niemal utracili ze względu na zakaz transfuzji krwi obowiązujący świadków Jehowy. Trzeba dodać, że – jak pisze Andrzej Wronka w swej publikacji Świadkowie Jehowy bez mitów – w 1940 r. drugi prezes korporacji Strażnica chwalił transfuzję krwi na łamach angielskiej Pociechy (Consolation, 25 XII 1940, s. 19), a już w 1945 r. trzeci prezes Strażnicy zakazał jej (Strażnica, nr 10/1995, s. 25), wprowadzając od 1961 r. wykluczenie ze zboru za jej zastosowanie. Być może w przyszłości Towarzystwu Strażnicy objawi się „nowe światło” w tej sprawie i będzie można transfuzję przyjmować, bo obecne rozumienie słowa Bożego okaże się błędne? Jak się wówczas będzie czuło tysiące świadków, którzy potracili swych bliskich, nie zezwalając na transfuzję krwi? PoszukiwanieCiągłe i te same nauki oraz „profetyczne” spekulacje o bliskim już końcu zaczęły wreszcie nudzić Kena, który potrzebował duchowego pokarmu, pocieszenia i umocnienia. Jak pisał: „Nigdy nie zakosztowałem tej cichości, tego »lekkiego brzemienia«, o którym mówił Chrystus: »Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie« (Mt 11, 28-30). Religia, która zmuszała do zdobywania zbawienia własnymi siłami, przygniatała mnie coraz bardziej. Ostatecznie zdałem się na Boga w Jego słowie, odkładając przy tym na bok wszystkie książki Towarzystwa”. Zaczął poszukiwać, czytając Pismo św. bez pomocy książek Towarzystwa. Odkrył, że Biblia uczy, iż chrześcijanie tworzą jedno Ciało, którego jedyną nadzieją jest bycie w niebie razem ze swoją Głową – Chrystusem. A tymczasem świadkowie Jehowy ciągle powtarzali, że są dwie „kategorie” nadziei: jedna dla stu czterdziestu czterech tysięcy wezwanych do życia w niebie i druga – dla chrześcijan, którzy będą żyli wiecznie na ziemi. Jakaż sprzeczność między tym, w co wierzył, a tym, czego uczy Pismo! Postanowił więc przeczytać w całości Nowy Testament – sam, bez uprzedzeń i przesądów. Postawił sobie za cel przebadanie z bliska tego, co Pismo św. mówi na temat zbawienia i boskości Jezusa Chrystusa. W sposób szczególny zainteresowała go Trójca Święta. Tak opisywał swoje poszukiwania: „Moje rozumowanie jest bardzo proste: jeżeli to prawda, że Jezus jest równy Ojcu, to świadkowie Jehowy są w błędzie. Napotkałem następujący werset: »Otóż zapewniam was, że nikt, pozostając pod natchnieniem Ducha Bożego, nie może mówić: Niech Jezus będzie przeklęty! Nikt też nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: Panem jest Jezus (Kor 12, 3). Pojąłem, że Pan to Jezus – Syn Boży, i że ma On tę samą naturę co Jego Ojciec – i tym samym jest Mu równy. Ale żeby w to uwierzyć, jest konieczne, by mi to ukazał Duch Święty, by On pomógł to zrozumieć sercem, a nie umysłem. Duch Święty jest wierny i przychodzi z pomocą naszej słabości, jeśli choć trochę zechcemy Go wzywać. I rzeczywiście: Duch Święty przyszedł mnie oświecić i nagle pojąłem, jakby przez objawienie, że Jezus nie jest »jakimś« bogiem, jak mówią świadkowie Jehowy, lecz że jest Bogiem prawdziwym i że umarł na krzyżu, by mnie zbawić. Jakaż cudowna nowina! Cóż za łaska, cóż za miłość ze strony Boga – stał się dla mnie człowiekiem i dla mnie umarł! Padłem na kolana i wyznałem Panu swoje grzechy, i uznałem, że sam z siebie nigdy nie byłbym w stanie się zbawić, że bez Niego nie ma dla mnie żadnej nadziei. Oddałem w Jego ręce swoje życie i prosiłem, by mnie zbawił, by mnie zachował od bezmyślnego słuchania ludzkich organizacji. Od tego momentu odkrywam łaskę bycia dzieckiem Bożym, we wszystkich staram się widzieć Jego oblicze i Jemu się podobać (por. Ga 1, 10). Po szesnastu latach błędnej drogi muszę teraz uznać, że się pomyliłem, że daleko odszedłem od Bożej prawdy i że nadszedł czas, by powiedzieć do Pana: »Ojcze, przebacz mi!« i by wrócić do domu”. Był to dla niego czas podsumowania życia i weryfikacji planów na przyszłość. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że pójście za radami Towarzystwa może przynieść jego rodzinie żałosne, katastrofalne wręcz konsekwencje, tym bardziej że nie mieli zabezpieczenia socjalnego. Pisząc osobisty list, zerwał ze świadkami Jehowy. Na zebraniu, podczas którego oficjalnie usunięto go z Towarzystwa, odparł wszystkie argumenty przeciwko chrześcijaństwu – umocniony tą wolnością, jaką może dać tylko Chrystus: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Na pożegnanie powiedział: „Mam dużo szacunku dla tych wszystkich ludzi. Są oni szczerzy w postępowaniu, jeśli nawet są całkowicie w błędzie. Wszystko to, czego wraz z nimi szukałem przez tyle lat – życie, pokój i miłość – znalazłem teraz w »Jezusie Chrystusie, On zaś jest prawdziwym Bogiem i Życiem wiecznym«” (1 J 5, 20). Twoja odpowiedźNasuwa się pytanie: dlaczego pomimo tylu sprzeczności i niedorzeczności Organizacja zwodzi nowych członków i zatacza coraz szersze kręgi? Być może dlatego, że godzimy się na przeciętność – letniość wiary i nie jesteśmy ani zimni, ani gorący? Może czas zapytać siebie samego: Jak zgłębiam swoją wiarę, czy znam jej zasady i czy nimi żyję? Czy poznaję Chrystusa przez poznawanie Pisma św.? A może wystarczą dwa lub trzy wersety wyciągnięte z całości zacytowane przez świadka Jehowy, by zachwiać moją wiarą? Może zachowanie dziesięciorga przykazań wydaje mi się we współczesnym świecie niemożliwe i przyjmuję jakiekolwiek wyznanie, by należeć do Boga, a jednocześnie prowadzić nieskrępowany niczym tryb życia? Jaka jest moja odpowiedź na wezwanie Boga: „Obyś był zimny albo gorący! A skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 16)? „Ja kładę dziś przed wami błogosławieństwo i przekleństwo. Błogosławieństwo, jeśli usłuchacie poleceń Pana, waszego Boga, które ja wam dziś daję – przekleństwo, jeśli nie usłuchacie poleceń Pana, waszego Boga, jeśli odstąpicie od drogi, którą ja wam dzisiaj wskazuję, a pójdziecie za bogami obcymi, których nie znacie” (Pwt 11, 26-28). Co wybierasz? Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|