|
|||
|
Autor: ks. Mieczysław Piotrowski TChr, Stygmaty wskazują na istnienie nadprzyrodzonej rzeczywistości i wprowadzają w tajemnicę cierpienia Boga, który w Jezusie stał się prawdziwym człowiekiem i wziął na siebie grzechy nas wszystkich, aby je zgładzić. W historii Kościoła było 350 osób, które miały stygmaty. Spośród nich 70 zostało kanonizowanych. Wyjątkowe zdumienie wywołują stygmaty na sercu, które otrzymała od Chrystusa św. Teresa z Ávila (1515 – 1582). Kiedy była już czterdziestoletnią zakonnicą, pewnego dnia na modlitwie wpatrywała się w wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa. Z wyjątkową wyrazistością uświadomiła sobie wtedy ogrom dramatu Męki i Śmierci naszego Zbawiciela. Upadła na kolana i całkowicie oddała się do Jego dyspozycji. Od tego czasu jej modlitwa wewnętrzna stała się pełną dziecięcej ufności rozmową z Bogiem. Właśnie wtedy w życiu duchowym św. Teresy pojawiły się pierwsze wizje i ekstazy, które z polecenia spowiednika dokładnie opisywała. Tak pisała o Panu Bogu: „Piękność ta, choćby samą tylko jasnością i blaskiem swoim, przewyższa wszystko, cokolwiek człowiek na ziemi zdoła sobie wyobrazić… Jest to światło tak różne od tego światła ziemskiego, że w porównaniu z jasnością i świetnością, z jaką się ono oku przedstawia, jasność słońca wydaje się ciemna i już by się nie chciało na nią patrzeć”. W innym miejscu pisze: „Jeżeli jesteśmy smutni, znaczy to, że nie oderwaliśmy się zupełnie od wszystkiego”. Podczas jednej z wizji nastąpiły mistyczne zaślubiny Teresy z Jezusem; otrzymała wtedy stygmaty na sercu. Dopiero po jej zgonie można było ten fakt zbadać i potwierdzić. Dziewięć lat po śmierci św. Teresy, podczas kanonicznego sprawdzania ciała, wyjęto jej serce, które było jak żywe, zachowane w nienaruszonym stanie. Widać było w nim pięć ran – dokładnie takich, jak je Święta opisała; jedna z nich miała długość pięciu centymetrów. Według opinii lekarzy każda z nich spowodowałaby natychmiastową śmierć człowieka, a przecież św. Teresa przez 23 lata żyła z tymi ranami na sercu, normalnie pracując i funkcjonując. Znakiem szczególnej Bożej interwencji jest również fakt, że serce św. Teresy do dnia dzisiejszego, po 424 latach od jej śmierci, pozostaje w nienaruszonym stanie; z niewyjaśnionych powodów nie następuje proces jego rozkładu. Jest to fakt, który wprowadził świat nauki w najwyższe zdumienie i szok. Świeże rany na cudownie zachowanym sercu św. Teresy, przechowywanym w relikwiarzu, można dzisiaj oglądać w kaplicy klasztornej sióstr karmelitanek w hiszpańskim mieście Alba de Tormes. Na relikwiarzu wyryte są słowa: „Teresa Jezusa, Jezus Teresy”. Zdumiewający jest przypadek włoskiej mistyczki i stygmatyczki św. Weroniki Giuliani (1660 – 1727), pochodzącej z Cittá di Castello w Umbrii. Otrzymała ona od Chrystusa stygmaty na sercu w 1697 r. i nosiła je aż do swojej śmierci w roku 1727. W czasie ekstazy Pan Jezus umożliwił jej narysowanie znaków, które odcisnął na wewnętrznej stronie jej mięśnia sercowego. Informacja ta wzbudziła wielkie poruszenie u miejscowego biskupa, duchowieństwa, sióstr zakonnych i wszystkich, którzy byli świadkami wielu nadprzyrodzonych wydarzeń w życiu św. Weroniki. Dopiero po jej śmierci mogli zaspokoić swoją ciekawość. Biskup A. Codebo zarządził sekcję zwłok, którą w jego obecności, a także siedemnastu innych świadków, przeprowadziło dwóch lekarzy. Końcowe sprawozdanie pod przysięgą podpisali wszyscy obecni. Kiedy wyjęto serce św. Weroniki Giuliani, zgromadzeni zobaczyli, że było ono przebite na wylot. Po jego rozcięciu przekonali się, że na ścianach komór sercowych znajdowały się wszystkie znaki, które Święta opisała i narysowała w swoim Dzienniku. Święty Ojciec Pio przez pięćdziesiąt lat nosił na swoim ciele stygmaty – znaki męki Chrystusa – nieustannie krwawiące rany, których medycyna nie była w stanie zagoić. Krew wypływająca z tych ran wydzielała tajemniczy, przyjemny zapach. Stygmaty na ciele Ojca Pio zaczęły się pojawiać osiem lat wcześniej, przed trwałą stygmatyzacją. 7 września 1910 r. podczas modlitwy ukazali mu się Jezus i Maryja i wtedy na swoich dłoniach zakonnik zobaczył Chrystusowe rany. Na ich widok Ojciec Pio bardzo się przestraszył i żarliwie się modlił, aby Chrystus uwolnił go od stygmatów: „Pragnę cierpieć, ale żeby to było w ukryciu”. Pan Bóg wysłuchał jego prośby: zniknęły rany, ale zostawiły po sobie wielkie cierpienie. Ojciec Pio pozwolił prowadzić się Jezusowi przez kolejne etapy dojrzewania wewnętrznego, przez doświadczenie niezwykle bolesnej, ciemnej nocy ducha. W ten sposób coraz bardziej jednoczył się z Chrystusem w Jego dziele zbawienia świata. Ojciec Pio otrzymał stygmaty na stałe 20 września 1918 r. Miał wtedy 31 lat. Natomiast 5 sierpnia 1918 r. nastąpiło mistyczne przebicie na wskroś jego serca. Oto jak sam opisuje to wydarzenie w liście do swojego kierownika duchowego: „Słuchałem spowiedzi, kiedy nagle zdrętwiałem z przerażenia: przed oczami mego umysłu stanął Niebiański Gość. Trzymał w ręku coś na kształt narzędzia podobnego do długiej, żelaznej klingi, zakończonej dobrze wyostrzonym ostrzem, z którego wydobywał się ogień. Z całej siły rzucił nim w moje serce. Zdawało mi się, że umieram. Chłopca, którego spowiadałem, poprosiłem, żeby odszedł, gdyż bardzo źle się czułem. Ta męka trwała bez przerwy aż do 7 sierpnia rano. Nie potrafię opisać moich cierpień – jakby mi rozdzierano wnętrzności. Od tamtego dnia zostałem śmiertelnie zraniony. Czuję w głębi duszy ranę, która jest cały czas otwarta i przyprawia mnie o nieustanne konanie”. Ojciec Pio każdego dnia musiał zmieniać bandaże oraz bieliznę, które nasiąkały krwią. Pisał: „Widzę siebie zatopionego w oceanie ognia. Rana, która mi ponownie została otwarta, krwawi – i to krwawi ciągle”. Cierpienie spowodowane tym mistycznym wydarzeniem trwało z różnym natężeniem aż do 20 września. Chwilami było tak silne, że Ojciec Pio błagał o śmierć. „Rana jest tak bolesna – pisał do kierownika duchownego – że wystarczyłaby tysiąckroć na zadanie mi śmierci”. Przy innej okazji napisał: „Moje cierpienia są dla mnie źródłem radości. Sam Jezus chce moich cierpień, potrzebuje ich dla zbawienia dusz. Pytam jednak siebie samego, jaką ulgę mogę Mu sprawić moimi cierpieniami. Cóż za przeznaczenie? Och! Jakżeż najsłodszy Jezus wysoko wyniósł moją duszę!” (14.10.1912 r.). „Ile razy opuściłbyś mnie, mój synu – mówił Pan Jezus Ojcu Pio – gdybym cię nie przybił do krzyża? Pod krzyżem uczy się miłości, a ja nie obdarzam nią wszystkich ludzi, ale tylko dusze, które są mi najdroższe” (13.02.1913 r.). Z posłuszeństwa swojemu przełożonemu o. Pio opisał moment otrzymania stygmatów w dniu 20 września 1918 r.: „Siedziałem na chórze po odprawieniu Mszy św., kiedy owładnęła mną jakaś dziwna ociężałość, podobna do słodkiego snu. Wszystkie moje wewnętrzne i zewnętrzne zmysły, a także cała dusza pogrążyły się w nieopisanym ukojeniu. Trwałem w tym stanie, gdy zobaczyłem nagle przed sobą tajemniczą postać, podobną do tej, którą widziałem wieczorem 5 sierpnia, z tą tylko różnicą, że jej ręce, nogi i bok broczyły krwią. Ten widok przeraził mnie. Tego, co przeżyłem w owej chwili, nie umiem opisać. Czułem, że umieram, i umarłbym, gdyby Pan nie umocnił mojego serca, które wyrywało się z piersi. Kiedy tajemnicza postać zniknęła, zobaczyłem, że moje ręce, nogi i bok zostały przebite i obficie krwawiły. Wyobraźcie sobie udrękę, której wówczas doznałem i której doznaję nieustannie prawie każdego dnia. Rana serca cały czas krwawi, szczególnie od piątkowego wieczoru aż do soboty. Obawiam się, że umrę z powodu wykrwawienia, jeżeli Pan nie wysłucha jęków mojego biednego serca i nie zabierze mi tych ran. Niech zostawi mi ból i mękę, lecz niechaj odejmie mi te znaki zewnętrzne, które sprawiają mi wielkie zawstydzenie i upokorzenie”. Od tego momentu aż do swojej śmierci Ojciec Pio nosił na swoim ciele znaki Męki i Śmierci Chrystusa. W jego boku powstała głęboka rana, a ręce i nogi miał przebite na wylot. Były to stygmaty, czyli znamiona szczególnej przynależności do Chrystusa i zjednoczenia z Nim (por. Ga 6, 17). Rany te nieustannie krwawiły, nie goiły się i nigdy nie ulegały zakażeniu. Był to oczywisty cud. Badania ran o. Pio, przeprowadzone przez największe autorytety medyczne tamtego czasu, wykluczyły martwicę skóry; nie było też żadnych obrzęków ani infekcji. Rany rąk i stóp miały około 2 cm średnicy, sączyła się z nich krzepnąca krew, która tworzyła krwawe strupy. Natomiast rana boku miała kształt odwróconego krzyża, była długa na 7 cm i szeroka na 5 cm. Od jej brzegów wychodziły świetliste promienie i wypływała z niej ciągle krew. Ze wszystkich tych zranień wypływało w ciągu doby około jednej szklanki krwi. Ponadto w chwili śmierci Ojca Pio nastąpił kolejny spektakularny cud: otóż wszystkie krwawiące rany natychmiast znikły, nie zostawiając po sobie najmniejszej blizny. Z naukowego punktu widzenia nie można stwierdzić, jaka jest przyczyna powstania i zniknięcia tych ran zaraz po śmierci włoskiego zakonnika. Stygmaty o. Pio wydzielały wspaniały zapach kwiatów. Odczuwali go ci wszyscy, którym o. Pio dawał znać o swojej obecności. Co więcej, ten fenomen wciąż jeszcze się uobecnia – na różnych kontynentach żyje bowiem wiele osób, które doświadczyły tego szczególnego znaku obecności Ojca Pio i jego wstawiennictwa u Boga. Stygmaty św. Teresy z Ávila, św. Weroniki, św. Ojca Pio i innych świętych były zjawiskiem nadzwyczajnym, niewyjaśnioną dla medycyny zagadką, pozostającą w całkowitej sprzeczności z prawami przyrody, ale przede wszystkim stanowiły one wyraźny, oczywisty znak wskazujący na Chrystusa, na tajemnicę naszego zbawienia, którego dokonał On w swojej Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu, a która rzeczywiście się uobecnia w czasie każdej Mszy św.
Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|