|
|||
|
Świadectwo, Od pięciu lat doświadczamy rozmaitych łask sakramentu małżeństwa. Nasza ukochana córeczka, którą uważamy za najpiękniejszy dar Pana Boga, ma dwa lata. Wierzę, że to Jezus poprowadził mojego męża i mnie przez czas „chodzenia ze sobą”, a następnie narzeczeństwa w taki sposób, że wytrwaliśmy dla siebie w czystości aż do chwili ślubu. Chciałam napisać o tym, czym dochowanie czystości zaowocowało w naszym małżeństwie. Nasze doświadczenie pokazuje, że umiejętność czekania na siebie, powściągania się ze względu na drugą osobę, jest w małżeństwie czymś nieodzownym. Czas po urodzeniu Lidzi był dla nas takim sprawdzianem. Mój mąż okazał się prawdziwym mężczyzną – wytrwałym i delikatnym. Wiedząc, że jeszcze długi czas po zakończonym połogu byłam obolała, czekał na mnie, nie pośpieszając w niczym; czekał, aż sama zaproszę go do ogrodu małżeńskiej miłości. Myślę, że ci, którzy propagują współżycie przedmałżeńskie, przyczyniają się potem do współżycia pozamałżeńskiego, do zdrady wynikłej z braku zaufania oraz nieumiejętności czekania na zgodę małżonka. Nie bez powodu św. Paweł wymienia wśród przymiotów miłości jako pierwszą – cierpliwość. Jak wiele cierpliwości i opanowania muszą wykazać te małżeństwa, które ze względu na dobro dziecka, po to aby „donosić ciążę”, muszą powstrzymać się od współżycia przez cały jej okres! Jedynie Bóg zna właściwy czas poczęcia, rodzenia i umierania. Nasza córeczka urodziła się ponad dwa tygodnie po terminie. Zżerała mnie niecierpliwość, nie potrafiłam zaufać Bogu, dziękować Mu za ten czas czekania, ale przecież także za czas rozwoju naszego dziecka. Nieważny był dla mnie trud towarzyszący rodzeniu, bo wsłuchiwałam się z uwagą w bicie serduszka naszego maleństwa. Dla niego pragnęłam znosić wszystko z cierpliwością. Myśl o naszej córeczce dodawała mi sił; chciałam stworzyć jej warunki, by rodziła się w miłości i spokoju. Wspierał mnie w tym, z całą czułością i usłużnością, mój ukochany mąż. Doświadczam tego, że bycie mamą, karmienie piersią wymagają daru z siebie, zapomnienia o sobie. To nic, że bolały popękane brodawki przez pierwszy tydzień karmienia, to nieważne w porównaniu z błogim spokojem sytego maleństwa. Można w ten sposób dziecku dawać najcenniejszy pokarm i siebie zarazem. Doświadczałam, jak wiele innych mam, uczucia, że jestem przez własne dziecko zjadana, pochłaniana, wręcz wykorzystywana dla zaspokajania jego fizycznych i psychicznych potrzeb. Ale czy nie na tym właśnie polega miłość – aby być sługą, aby być radosnym darem? Rozmawiamy często z innymi mamami o tym, że każdy nasz dzień wygląda tak samo. Nie pracuję zawodowo, jestem w domu i właściwie głównie opiekuję się Lidzią, dbam o dom. Takie to zwykłe, codziennie te same obowiązki, nawet niedziela nie zwalnia z wielu z nich. I co mam robić? Nudzić się? Narzekać? Szukać coraz to nowych rozrywek? Nie, dziękuję Bogu za każdy dzień, za posiłek, który mogę ugotować, za nową zabawę, którą wymyśliłam dla dziecka, za to, że mąż szczęśliwie wrócił z pracy i że tęsknił za nami, za przyjaciółkę, która mi się zwierzyła... Wydaje mi się, że jeszcze za mało dziękuję Panu Bogu, za mało też ludziom – i dlatego brakuje mi niejednokrotnie radości, energii, uczucia pokoju. Za mało modlę się w potrzebach ludzi, z którymi się spotykam, zamiast plotkować na ich temat. Na koniec tego listu życzę sobie i Wam, abyśmy niestrudzenie uczyli się przepraszać 77 razy na dzień i tylekroć wybaczać.
Iza
Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|