|
|||
|
Świadectwo, Czystość, którą podarował mi Bóg, zniszczyłam w bardzo zuchwały sposób, myśląc, że jest ona tylko moją sprawą, i nie licząc się z konsekwencjami takiego postępowania. A wydawało mi się, że byłam bardzo wierzącą osobą... Do mojej utraty dziewictwa, paradoksalnie, przyłożyła rękę pani ginekolog – bo jakże: mam już 18 lat i nie mam chłopaka, a co gorsza jestem jeszcze dziewicą! „Poszukaj sobie chłopaka, bo jak nie, to będę musiała zrobić ci wypalankę bez znieczulenia. Jak zaczniesz współżyć, to będzie mniej bolało...”. Nie potrafiłam wówczas myśleć o niczym innym jak tylko o tym, czy zdecydować się na ten ruch. Wcale nie było łatwo. Zaczęłam szukać towarzystwa, które prowadziło życie z dala od Boga. I w ciągu najbliższego roku spełniłam „zalecenie” pani ginekolog... Cała ta wolność, która miała się przede mną otworzyć, bardzo mnie zafascynowała. Zaczęłam się upajać scenami erotycznymi i wyciszać sumienie. Zmieniałam chłopaków, wyprowadziłam się od rodziców i zamieszkałam z kolegą w wynajętym mieszkaniu. Były pieniądze, wycieczki, seks, zdrady i... cisza w sercu. Aż pewnego dnia pojawiło się cierpienie duszy, a później wołanie do Boga: „Ratuj, bo zginę!”. I zaczęła się wielka walka o moją duszę. Była to walka mojego Boga z tymi wszystkimi demonami, które mną owładnęły. Zrezygnowałam z wynajętego mieszkania, wróciłam do rodziców i z całego serca pragnęłam, aby mój chłopak też się nawrócił. Niestety, wytrzymał ze mną tylko parę miesięcy, nie mogąc zrozumieć, jak „taka” dziewczyna mogła się „tak” zmienić... Po tym bolesnym rozstaniu pozostało mi jedynie modlić się i żałować. Modliłam się więc o przyszłego męża, bo „licznik” wskazywał 26 lat, i żałowałam za tak wielkie rany zadane Bogu, sobie samej i innym. Po roku byłam już mężatką. Niestety, moje złe skłonności powróciły i, pomimo postanowień, nie pozostałam czysta do czasu przyjęcia sakramentu małżeństwa. Znów się wystraszyłam, że nikt nie będzie chciał takiej, która przed ślubem się nie odda... Dziś, wspominając to, widzę, jaka byłam głupia i jak mało ufałam. A przecież tak chciałam walczyć o utraconą czystość. Dużo mnie kosztowało, by wyrzucić poza sferę wyobraźni te wszystkie sceny, obrazy, myśli i pożądliwości, w których grałam dotąd główną rolę. Teraz jesteśmy z mężem trzy lata po ślubie, mamy dwuipółletniego syna i półtoraroczną córkę. Kochamy się i staramy się z wszystkich sił dobrze wychować dzieci, które są dla nas darem od Boga. Wydawać by się mogło, że wszystko się ułożyło, że przeszłość nie ma już na nas wpływu. Przekonałam się jednak, że problem nieczystości pozostał. Trudno odnaleźć tę równowagę... Mąż, którego „sobie wymodliłam”, nie potrafi ufać Bogu. Nie rozumie sensu bycia czystym przed Bogiem. Odrzuca możliwość stosowania naturalnych metod planowania rodziny, twierdząc, że to zacofanie. Chciałby, żebym była zawsze dyspozycyjna i otwarta na wszystkie, nie zawsze przyzwoite, propozycje. Czy będziemy umieli iść razem w kierunku Boga? Jestem przekonana, że wszystkie te trudności, niezgoda i niepotrzebne podkopywanie naszej miłości są następstwami naszej postawy przed ślubem. Na razie muszę więc przyjąć postawę lisa i gołębicy zarazem. W głębi duszy wierzę jednak, że cała nasza walka będzie miała dobre zakończenie. Zapewniam wszystkich młodych, którzy cenią sobie czystość i walczą o zachowanie jej w sferze ciała i duszy, że bardzo ciepło o nich myślę, a nawet bywają chwile, że zazdroszczę im tej „bieli serca”. Niech walczą, bo upadki w sferze czystości pociągają za sobą inne grzechy i rzutują na całe życie. Modlę się za Was i cieszę się, że istnieją na świecie takie osoby, bo jestem przekonana, że są one przebłaganiem za nas, za nasze przewinienia. Są też motywacją do tego, by walczyć z wiarą w zwycięstwo. Walcząca o szczęście Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|