|
|||
|
Autor: Maria Zboralska, Wielkość Jana Pawła II została ukształtowana wiarą, przeżywaną w codziennej modlitwie i nieustannie podejmowanym trudzie kroczenia drogą przykazań i Ewangelii. Aby zrozumieć Jana Pawła II „od wewnątrz”, trzeba prześledzić historię jego życia, poznać środowisko i warunki, w jakich kształtował się jego charakter i życie wiary. Początki posługi kapłańskiejPo powrocie ze studiów w Rzymie w 1948 r. na ks. Karola Wojtyłę czekała pierwsza placówka duszpasterska we wsi Niegowić. Jak wspominał później Papież, w dniu 28 lipca udał się na wskazaną parafię: „Dojechałem autobusem z Krakowa do Gdowa, a stamtąd jakiś gospodarz podwiózł mnie szosą w stronę wsi Marszowice i potem doradził mi iść ścieżką wśród pól, gdyż tak miało być bliżej. W oddali było już widać kościół w Niegowici. A był okres żniw. Szedłem wśród łanów częściowo już skoszonych, a częściowo czekających jeszcze na żniwo. Pamiętam, że w pewnym momencie, gdy przekraczałem granicę parafii w Niegowici, uklęknąłem i ucałowałem ziemię. Nauczyłem się tego gestu chyba od św. Jana Marii Vianneya. W kościele pokłoniłem się przed Najświętszym Sakramentem, a następnie poszedłem przedstawić się mojemu proboszczowi” (Dar i tajemnica, ss. 59-60). Proboszczem był wówczas ks. prałat Kazimierz Buzała, ceniony wychowawca młodych księży. Pod jego okiem ks. Wojtyła oddał się pracy katechetycznej i duszpasterskiej. W rocznicę pięćdziesięciolecia swoich święceń kapłańskich Jan Paweł II pisał o głównych rysach powołania, tego szczególnego daru i tajemnicy: „Co znaczy być kapłanem? Według św. Pawła kapłan jest przede wszystkim szafarzem Bożych tajemnic. (…) Kapłan otrzymuje od Chrystusa dobra zbawienia, ażeby je we właściwy sposób rozdzielał ludziom, do których jest posłany. I dlatego też kapłan jest człowiekiem słowa Bożego, człowiekiem sakramentu, człowiekiem »tajemnicy wiary«” (Dar i tajemnica, ss. 69-70). Posługa wikarego pozwalała na zgłębienie wszystkich wymiarów kapłaństwa. Ksiądz Wojtyła głosił Dobrą Nowinę, katechizował w pięciu pobliskich szkołach, udzielał sakramentów małżeństwa i chrztu. W sposób szczególny ukochał posługę szafarza miłosierdzia w konfesjonale oraz codzienną Eucharystię, którą traktował „nie tylko jako najświętszy obowiązek, ale przede wszystkim jako najgłębszą potrzebę duszy” (Dar i tajemnica, s. 83). Stałe miejsce w porządku dnia ks. Wojtyły zajmowała modlitwa, zgodnie z jego wewnętrznym przekonaniem, iż „modlitwa tworzy kapłana i kapłan tworzy się poprzez modlitwę. (…) Czas przeznaczony na bliski kontakt z Bogiem jest czasem najlepiej wykorzystanym, ponieważ wspomaga nie tylko jego samego, ale i pracę apostolską” (Dar i tajemnica, s. 86). Wojtyła był inicjatorem zawiązania przy kościele koła żywego różańca. Uważał również, iż kapłan zobowiązany jest do stałego pogłębiania swojej wiedzy, tak by mógł być przygotowany do owocnego dialogu z myślą współczesną. Wieczorami czytał więc rozprawy filozoficzne i udoskonalał swoją pracę doktorską. Parafianie, w większości ludzie ubodzy, cenili jego skromny tryb życia i oddanie Kościołowi. Już wówczas ks. Wojtyła dał się poznać jako człowiek z „wyobraźnią miłosierdzia”, dzieląc się z biednymi zarówno ofiarami otrzymanymi podczas kolędy od bogatszych mieszkańców, jak i własnym mieniem. Także w tym czasie ujawnił się inny znamienny dla przyszłego papieża rys osobowości: mierzyć daleko. Kiedy bowiem parafianie debatowali nad tym, czy dla uczczenia 50-lecia kapłaństwa proboszcza odmalować ogrodzenie wokół kościoła czy uporządkować obejście, wikary Wojtyła wyszedł z propozycją wybudowania nowej, murowanej świątyni… Wierni, choć początkowo onieśmieleni wielkością stawianego przed nimi zadania (zbiórka pieniędzy i postawienie ceglanego kościoła), wcielili w życie myśl młodego księdza. Kościół powstał jednak już bez dalszego udziału ks. Karola, gdyż w marcu 1949 r. decyzją kard. Sapiehy został on przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Towarzysząc młodymO ile roczna praca ks. Wojtyły w Niegowici wypełniona była wielorakimi obowiązkami wikariusza i katechety, o tyle dwuletnia posługa w krakowskim kościele św. Floriana rzeźbiła przede wszystkim duszpasterski charyzmat kapłana. Z inicjatywy proboszcza, prałata Tadeusza Kurowskiego, prezbiter z Wadowic zajął się duszpasterstwem środowiska akademickiego pobliskiej Politechniki Krakowskiej oraz „Nazaretu” – bursy dla studentek prowadzonej przez siostry zakonne. Wygłaszał co czwartek katechezy dotykające podstawowych zagadnień: istnienia Boga oraz duchowości duszy ludzkiej. Duszpasterz prowadził rozważania tak, by jego młodzi, inteligentni słuchacze wyszli z nauk z przekonaniem, że w Ewangelii znajdują się prawdziwe odpowiedzi na najgłębsze pytania człowieka. Wojtyła wychodził bowiem z założenia, że jeśli studenci naprawdę przyjmą, że Chrystus jest „drogą, prawdą i życiem” (por. J 14, 6), to nie będą szukać namiastek szczęścia w złudnej ideologii marksizmu. Przekonanie księdza wyszło naprzeciw odczuwanemu przez młodzież pragnieniu pogłębienia wiary chrześcijańskiej, w której w większości zostali wychowani jego młodzi słuchacze. Praca ze studentami pozwoliła kapłanowi dotrzeć do fundamentów egzystencji podopiecznych: „Głównym odkryciem z tego okresu, kiedy w duszpasterstwie skoncentrowałem się przede wszystkim na młodzieży, było odkrycie istotnego znaczenia młodości. Co to jest młodość? Młodość to nie tylko pewien okres życia ludzkiego odpowiadający określonej liczbie lat, ale to jest zarazem czas dany każdemu człowiekowi i równocześnie zadany mu przez Opatrzność. W tym czasie szuka on odpowiedzi na podstawowe pytania, jak młodzieniec z Ewangelii; szuka nie tylko sensu życia, ale szuka konkretnego projektu, wedle którego to swoje życie ma zacząć budować. I to właśnie jest najistotniejszy rys młodości” (Przekroczyć próg nadziei, 19). W duszpasterstwie Wojtyły młodość spotykała się zawsze z pragnieniem ofiarowania swego życia w darze dla drugich, z miłością. Był pewien, że: „(...) powołanie do miłości jest (…) najbardziej podstawowym elementem kontaktu z młodzieżą. Zdałem sobie z tego sprawę bardzo szybko jako młody kapłan. Czułem jak gdyby wewnętrzne przynaglenie w tym kierunku. Trzeba młodych przygotować do małżeństwa, trzeba ich uczyć miłości. Miłość nie jest do wyuczenia, a równocześnie nic nie jest tak bardzo do wyuczenia jak miłość. Jako młody kapłan nauczyłem się miłować ludzką miłość. To jest jedna z tych podstawowych treści, na której skupiłem swoje kapłaństwo, swoje posługiwanie na ambonie, w konfesjonale, a także używając słowa pisanego. Jeśli umiłuje się ludzką miłość, to wtedy rodzi się także żywa potrzeba zaangażowania wszystkich sił na rzecz »pięknej miłości«” (Przekroczyć próg nadziei, 19). Ta troska o „piękną miłość” w 1950 r. zaowocowała pierwszym w archidiecezji krakowskiej programem dla par przygotowujących się do małżeństwa. Do współpracy przy nadawaniu kształtu tej inicjatywie ks. Wojtyła zaprosił osoby świeckie, co w Kościele przedsoborowym było przedsięwzięciem bardzo odważnym. Pionierskie poczynania duszpasterza wypływały z jednej strony z próby obrony przed atakami antyrodzinnej polityki władz PRL, a z drugiej – z głębokiego przekonania o obiektywnej wartości odpowiedzialnej miłości. W kręgu przyjaźniStudentom bardzo odpowiadał kapłan, który prawdziwie żył w orbicie ich spraw, do tego imponujący głębią myśli, otwartością, umiejętnością słuchania oraz wewnętrzną siłą. Z radością przyjęli szereg innowacji wprowadzonych przezeń na płaszczyźnie intelektualnej, liturgicznej, kulturalnej oraz duszpasterskiej. Dyskusje o wierze, środowe Msze św. (ubogacone śpiewem gregoriańskim przykościelnego chóru studenckiego), inscenizacje teatralne, a także nieformalne spotkania – wszystko to sprawiało, że studenci pogłębiali znajomość z niezwykłym – zwłaszcza jak na owe czasy – kapłanem. Te zadzierzgnięte przy kościele św. Floriana więzy doprowadziły do powstania grupy zwanej na początku „Rodzinką”, a potem (z racji dołączających się kolejnych osób) „Środowiskiem”. George Weigel, wybitny biograf Jana Pawła II, zwraca uwagę na charakterystyczny rys papieża z Polski: „Poprzedni papieże, mówiąc o swojej formacji w czasach, gdy byli młodymi księżmi, wspominali o latach spędzonych w Papieskiej Akademii Kościelnej, ekskluzywnej rzymskiej szkole dla kościelnych dyplomatów, albo o swoich pierwszych doświadczeniach profesorów seminarium. Tymczasem w każdej rozmowie o początkach swojego kapłaństwa Jan Paweł II podkreśla znaczenie swojego »Środowiska«. Różnica to wielce znacząca” (Świadek nadziei, s. 131). Przyjaźnie, które przetrwały próbę ponad pięćdziesięciu lat, przyniosły wielkie owoce w życiu zarówno Wujka (jak nazywano Wojtyłę), jak i każdej z osób należącej do tego grona. Wzajemne ubogacenie się było możliwe dzięki temu, jak ks. Karol rozumiał swoje bycie z drugimi i dla drugich: „Zadaniem codziennym kapłana jest uobecniać Boga, Boga-Odkupiciela, przez Mszę św. (…). Poza tym zaś zadaniem duszpasterza jest współżyć i obcować z ludźmi wszędzie, gdzie oni się znajdują, być z nimi we wszystkim »prócz grzechu«” (Homo Dei 3(81)/1957). Ksiądz Wojtyła wiedział, że młodzi potrzebują go nie tylko jako szafarza sakramentów, ale także jako towarzysza drogi. Z tego względu jego duszpasterstwo było prawdziwym zanurzeniem się w świat młodych, towarzyszeniem im w – jak to sam ujął – „pasjonującej pracy” odkrywania powołania, w krystalizowaniu się pięknych miłości, w zmaganiu się z codziennymi problemami życia w komunistycznym kraju. Echo takiego rozumienia misji kapłańskiej znajdziemy w wypowiedzi najbliższego przyjaciela Wojtyły ze „Środowiska” – dziś kandydata na ołtarze – inżyniera Jerzego Ciesielskiego: „duszpasterstwo winno obejmować całego człowieka – z jego zainteresowaniami i problemami, pracą i odpoczynkiem, z jego aktualnym stylem życia” (Homo Dei 3(81)/1957). Jedną z niekonwencjonalnych form takiego towarzyszenia młodym były wspólnie spędzane wakacje. Ołtarz na odwróconym kajakuKiedy w 1953 r. członkowie „Środowiska” zaproponowali Wujkowi dwutygodniowy wyjazd w Bieszczady, a potem spływ kajakowy po Brdzie, nikt nie przypuszczał, że oto zaczyna się nowy etap w dziejach tej grupy. Po tym przełomowym roku, poprzedzonym jednodniowymi i weekendowymi wycieczkami pieszymi, rowerowymi czy narciarskimi, każde kolejne wakacje aż do wyboru Wojtyły na Stolicę Piotrową upływały pod znakiem odpoczynku w górach oraz na rzekach i jeziorach. Dla Wujka wspólne wakacje z jednej strony były okazją do lepszego poznania młodych, a przez to owocniejszego posługiwania duszpasterskiego, z drugiej zaś wychodziły naprzeciw jego potrzebom czynnego wypoczynku. Wojtyła wiedział, że wysiłek fizyczny doskonale regeneruje siły psychiczne, osłabione po roku intensywnej pracy naukowej i duszpasterskiej. Ponadto w dynamikę takiej formy letnich wyjazdów wpisana była jeszcze inna rzeczywistość: „Chodzi o to, ażeby wypoczynek nie był odejściem w próżnię, aby nie był tylko pustką. Wtedy nie będzie naprawdę wypoczynkiem. Chodzi o to, ażeby był wypełniony spotkaniem. Mam na myśli – i owszem – spotkanie z przyrodą, z górami, morzem i lasem. Człowiek w umiejętnym obcowaniu z przyrodą odzyskuje spokój, ucisza się wewnętrznie. Ale to jeszcze nie wszystko, co można powiedzieć o odpoczynku. Trzeba, ażeby został on wypełniony nową treścią, jaka wyraża się w symbolu »Maria«. »Maria« oznacza spotkanie z Chrystusem, spotkanie z Bogiem. Oznacza otwarcie wewnętrznego wzroku duszy na Jego obecność w świecie, otwarcie wewnętrznego słuchu na Słowa Jego Prawdy” (Castel Gandolfo, 20 lipca 1980 r.). Podczas spływów kajakowych spotkanie z Chrystusem w codziennej Eucharystii wymagało na początku inżynierskiej wyobraźni członków „Środowiska”, by w odwróconym kajaku móc zobaczyć ołtarz, a w dwóch związanych wiosłach – krzyż. Poza polową Mszą św. (na której Wujek podawał zawsze jakąś myśl do rozważań w ciągu dnia), południową i wieczorną modlitwą dzień upływał na pokonywaniu kilkudziesięciu kilometrów szlaków górskich czy wodnych, wieńczonych rozbijaniem namiotów, wspólnymi posiłkami oraz dyskusjami, żartami i śpiewami przy ognisku. Wszystko to scalało grupę, pogłębiało przyjaźnie, rodziło miłości. Styl wyjazdów umożliwiał także osobisty kontakt każdego uczestnika wyjazdu z Wujkiem. Duszpasterz był zdania, że: „na wędrówkach rozmawia się – ksiądz jest po to, ażeby z nim rozmawiać. Przedmiotem rozmów dwójkowych lub zbiorowych może być wszystko – od spraw sumienia do dowodów na istnienie Boga i katolickiej nauki społeczno-etycznej. Zresztą niekoniecznie muszą to być tzw. rozmowy zasadnicze. Chodzi o to, ażeby umieć rozmawiać o wszystkim, o filmach, o książkach, o pracy zawodowej, o badaniach naukowych i o jazz-bandzie w sposób właściwy” (Homo Dei 3(81)/1957). Wojtyła i grono jego przyjaciół zasmakowało w takiej formie spędzania wolnego czasu, która zawierała w sobie „kontakt z Bogiem obecnym w przyrodzie i obecnym w duszy ludzkiej” (Homo Dei 3(81)/1957), tak że po latach Ojciec Święty ze sentymentem wspominał: „Za dobrych czasów liczyłem wakacje według ilości ognisk, liczyłem wakacje według ilości nocy przespanych pod namiotem. Jeżeli była odpowiednia ilość, to wtedy były też dobre wakacje” (Castel Gandolfo, sierpień 1985 r.). Twórczość publicystyczna, poetycka i dramatycznaJako młody kapłan Karol Wojtyła zaczął publikować na łamach Tygodnika Powszechnego pierwsze artykuły i eseje, a potem także teksty poruszające problemy natury moralnej, zebrane pod wspólnym tytułem Elementarz etyczny. Z czytelnikami Tygodnika, a także Znaku dzielił się swoimi refleksjami na temat antropologii chrześcijańskiej czy czystości małżeńskiej. Zawiły język artykułów sprawiał jednak, że wczytywanie się w myśl Wojtyły było za każdym razem niemałym wyzwaniem dla odbiorców jego tekstów. Podobnie trudną lekturą były wiersze ks. Karola, publikowane pod pseudonimami Andrzej Jawień i Stanisław Andrzej Gruda. Samo odwołanie się do poezji było wyrazem głębokiego przeświadczenia Autora, że rzeczywistości nie da się ująć za pomocą tylko jednego narzędzia. Z tego względu do wypowiedzi teologicznej i filozoficznej kapłana dołączyła artystyczna, z właściwą sobie formą ekspresji. Wiersze, które wyszły spod pióra Wojtyły – choć odwoływały się do różnorakich doświadczeń, jakie są udziałem człowieka – w gruncie rzeczy były próbą uchwycenia tego, co jest w kondycji ludzkiej fundamentalne: opowiedzenie się bądź po stronie utraty człowieczeństwa, bądź po stronie świętości. Kwestia wyboru w imię „większej wolności” była także osią powstałego w 1950 r. dramatu Wojtyły Brat naszego Boga, poświęconego drodze życiowej św. Brata Alberta. W służbie prawdzieW 1951 r., po dwuletniej posłudze ks. Wojtyły w kościele św. Floriana, ówczesny administrator archidiecezji krakowskiej po śmierci kard. Sapiehy, ks. Eugeniusz Baziak, skierował modego kapłana do pracy naukowej. W praktyce oznaczało to przeniesienie na ul. Kanoniczną oraz – jak wspominał Papież – „wiązało się to z pewnym ograniczeniem zajęć duszpasterskich, do których tak bardzo rwało się moje serce. Kosztowało mnie to, ale odtąd moją ustawiczną troską było, aby oddając się nauce, studium teologii i filozofii, nie tylko nie »zapomnieć« być kapłanem, lecz raczej by mi to pomagało być nim coraz pełniej” (Dar i tajemnica, s. 62). Ksiądz Karol codziennie odprawiał Eucharystię w kościele św. Katarzyny, w pierwsze piątki miesiąca celebrował Mszę św. dla pracowników naukowych i studentów w akademickim kościele św. Anny, a w wielkim poście głosił rekolekcje u św. Floriana. Po roku został spowiednikiem w kościele Mariackim. Rozprawa habilitacyjna, którą przygotowywał z etyki i teologii moralnej, wymagała zgłębienia myśli filozoficznej Maksa Schelera oraz żmudnego tłumaczenia z języka niemieckiego. Wojtyła, który podobnie jak Scheler żywił przekonanie o konieczności związania filozofii z życiem praktycznym, pragnął stwierdzić, w jakim stopniu system niemieckiego filozofa może być pomocny w kształtowaniu teologii moralnej. I choć w pracy swojej ks. Karol wykazał, że nie jest możliwe przeniesienie idei fenomenologa na grunt katolickiej etyki, to jednak nie uważał czasu poświęconego na pisanie rozprawy za stracony. Po latach wspominał: „Tej pracy osobiście bardzo dużo zawdzięczam. Na gruncie mojej wcześniejszej formacji arystotelesowsko-tomistycznej została teraz zaszczepiona metoda fenomenologiczna. Pozwoliło mi to podjąć szereg twórczych prób w tym zakresie. Mam tu na myśli przede wszystkim książkę »Osoba i czyn«. W ten sposób włączyłem się w nurt współczesnego personalizmu filozoficznego, a to studium wydaje także pewne owoce duszpasterskie. Nieraz sobie uświadamiam, jak bardzo przemyślenia tam zawarte pomagają mi przy spotkaniach z poszczególnymi osobami, a także przy spotkaniach z wielkimi rzeszami wiernych podczas moich podróży apostolskich. Ta formacja w kontekście kulturowym personalizmu uświadomiła mi głębiej, że każdy jest osobą jedyną i niepowtarzalną, a to jest dla kapłana duszpasterza bardzo ważne” (Dar i tajemnica, ss. 90-91). Po uzyskaniu habilitacji ks. Wojtyła rozpoczął pracę jako wykładowca akademicki, najpierw w krakowskim seminarium i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, a od 1954 r. (z inicjatywy prof. Stefana Swieżawskiego) na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Po dwóch latach został mianowany kierownikiem Katedry Etyki KUL i zajmował to stanowisko aż do wyboru na Stolicę Piotrową. Wojtyła był jednym ze współtwórców tzw. szkoły lubelskiej, w której profesorowie filozofii koncentrowali się na tajemnicy osoby ludzkiej, pragnąc odpowiedzieć na kryzys humanizmu, jaki przynosiła ideologia marksistowska. Ksiądz Karol potrafił owocnie łączyć pasję naukową z bezpośrednim kontaktem z ludźmi. Gromadził wokół siebie doktorantów, z którymi (podobnie jak z profesorami zakładu) prowadził dyskusje i zacieśniał więzy podczas wspólnych wypraw narciarskich. Dał się poznać nie tylko jako uczony oraz świetny wykładowca, ale również jako człowiek żyjący niezwykle skromnie. Nie zaniedbując obowiązków duszpasterza akademickiego i służby zdrowia w Krakowie, dojeżdżał do Lublina nocnym pociągiem co dwa tygodnie, przez cały rok akademicki. Spóźniając się na zajęcia, tłumaczył, że żyje jeszcze „czasem krakowskim”. Na noc zatrzymywał się w jednym z mieszkań dla dojeżdżających profesorów, w wieloosobowym pokoju, nie prosząc nigdy o „jedynkę”. Nosił wytarte sutanny, stary płaszcz i znoszone buty. Anonimowo przeznaczał połowę swojej pensji na wsparcie dla ubogich studentów. Żacy lubelscy nieraz korzystali także z jego pomocy duchowej, prosząc go o spowiedź bądź rady w sprawach moralnych i religijnych. Przerwy zaś, podczas których nie był potrzebny jako rozmówca, wykorzystywał na modlitwę w uniwersyteckiej kaplicy. Najmłodszy biskup w PolsceDwunasty rok posługi kapłańskiej przyniósł ks. Karolowi Wojtyle godność biskupią. Dla samego kapłana taka decyzja papieża Piusa XII była zaskoczeniem. Po 45 latach tak opisywał to zdarzenie: „Jest rok 1958. Jestem w pociągu jadącym w stronę Olsztyna z grupą kajakową (…). Mówię do tak zwanego »admirała« – o ile pamiętam, był nim wówczas Zdzisław Heydel: »Zdzisiu, będę musiał wyłączyć się z kajaków, bo otrzymałem wezwanie od Księdza Prymasa (…) i muszę się do niego zgłosić«. Na to »admirał«: »Zrobi się«. Tak też, kiedy nadszedł wyznaczony dzień, odbiliśmy od grupy, aby dotrzeć do najbliższej stacji kolejowej – do Olsztynka. Wiedząc o konieczności stawienia się u Księdza Prymasa w czasie spływu na Łynie, przezornie zostawiłem w Warszawie u znajomych odświętną sutannę. Trudno było iść do Prymasa w tej, której używałem w czasie wypraw kajakowych (…). Tak więc naprzód ruszyliśmy kajakiem po falach rzeki, a potem ciężarówką, która woziła wory z mąką, i tak dotarłem do Olsztynka. Pociąg do Warszawy odchodził późno w nocy. Zabrałem więc ze sobą śpiwór, myśląc, że w oczekiwaniu na pociąg trochę się zdrzemnę i poproszę kogoś, żeby mnie obudził. Nie było jednak takiej potrzeby, bo wcale nie zasnąłem. W Warszawie zgłosiłem się na ulicę Miodową na oznaczoną godzinę (…). Kiedy wszedłem do gabinetu Ks. Prymasa, usłyszałem od niego, że Ojciec Święty mianował mnie biskupem pomocniczym arcybiskupa Krakowa. (…) Słysząc słowa Ks. Prymasa zwiastujące mi decyzję Stolicy Apostolskiej, powiedziałem: »Eminencjo, ja jestem za młody, mam dopiero 38 lat«. Ale Prymas na to: »To jest taka słabość, z której się szybko leczymy. Proszę się nie sprzeciwiać woli Ojca Świętego«. Więc powiedziałem jedno słowo: »Przyjmuję«. »No, to pójdziemy na obiad«, zakończył Prymas” (Wstańcie, chodźmy!, ss. 13-14). Po opuszczeniu siedziby kard. Wyszyńskiego Wojtyła udał się do sióstr urszulanek, by tam zatopić się w wielogodzinnej modlitwie. Następnie pojechał do Krakowa na spotkanie z arcybiskupem Eugeniuszem Baziakiem, a wieczorem wrócił do przyjaciół na kajaki. Uroczysta konsekracja biskupia odbyła się 28 września 1958 r. w katedrze wawelskiej. Wojtyła przyjął jako dewizę na swój herb biskupi słowa: „Totus Tuus” (cały Twój). Wezwanie to zaczerpnął z Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny św. Ludwika Marii Grignion de Montfort. Książeczką francuskiego teologa z przełomu XVII i XVIII w. Karol Wojtyła zafascynował się jeszcze w czasie okupacji. Teraz, na progu swojej posługi biskupiej, pragnął cały oddać się Maryi. Jako biskup pomocniczy, członek kapituły krakowskiej, a potem scholastyk kapitulny, Wojtyła miał mnóstwo obowiązków. Pomimo tego nie zaniechał pracy naukowej ani duszpasterskiej. Na gruncie doświadczenia bycia z młodymi wyrosła jego pierwsza książka, pt. Miłość i odpowiedzialność. Zanim zaniósł rękopis do druku, przedyskutował tezy swej publikacji ze studentami oraz przyjaciółmi ze „Środowiska”. Podobnie jak w dramacie Przed sklepem jubilera Autor skoncentrował się tu na podstawie autentycznej miłości małżeńskiej, tj. na afirmacji osoby dla niej samej oraz na bezinteresownym darze z siebie samego. W traktowaniu osoby jako przedmiotu użycia widział przeciwieństwo miłości – egoizm. Uczył, że unikanie „używania” ma miejsce, gdy wolność jednej osoby spotyka się z wolnością drugiej osoby i gdy obie szukają wspólnego dobra. Pisał: „Miłość nigdy nie jest czymś gotowym, czymś tylko danym kobiecie i mężczyźnie, ale zawsze jest równocześnie czymś zadanym. Tak trzeba na nią patrzeć: miłość poniekąd nigdy nie jest, ale tylko wciąż staje się – w zależności od wkładu każdej osoby, od jej gruntownego zaangażowania”. W tak zarysowanym kontekście prawdy o miłości znalazła się także kwestia etyki seksualnej. U progu lat sześćdziesiątych, kiedy ukazała się ta książka, biskup musiał się spodziewać, że wypowiedź dostojnika kościelnego w sprawach płciowości spotka się z niezrozumieniem znacznej części kleru. Pomimo tego odważnie poruszył temat ludzkiej seksualności, świadom ważności dojrzałego podejmowania tej problematyki. Doświadczenie pracy z młodymi małżeństwami oraz rozmowy ze świeckimi lekarzami – m.in. z dr Wandą Półtawską – utwierdzały go w tym przekonaniu. Ojciec soborowyPo śmierci abpa Baziaka w 1962 r. Karol Wojtyła został wybrany przez kapitułę krakowską na wikariusza kapitulnego. Oznaczało to, że do czasu wyboru nowego pasterza będzie zarządzał archidiecezją. Największym jednak wydarzeniem kościelnym roku 1962 było zainaugurowanie przez papieża, Jana XXIII, Soboru Watykańskiego II. Wojtyła, który uczestniczył w pracach soborowych „od pierwszego do ostatniego dnia”, wielokrotnie potem będzie mówił „o wielkim darze dla Kościoła, dla wszystkich, którzy w nim uczestniczyli, dla całej rodziny ludzkiej, dla każdego z nas”, jakim było to wydarzenie, oraz o „długu”, jaki wówczas „zaciągnął wobec Ducha Świętego” (por. Przekroczyć próg nadziei, 24). W czasie wszystkich czterech sesji soborowych, które odbyły się od roku 1962 do 1965 (po śmierci Jana XXIII w czerwcu 1963 r. zwołanych przez jego następcę – Pawła VI), Wojtyła włączał się w dyskusje na temat źródeł Objawienia, sakramentów, odnowy liturgicznej, roli Maryi czy istoty Kościoła. Z perspektywy wieloletniego doświadczenia duszpasterskiego wypowiadał się w kwestii apostolstwa świeckich, akcentując źródło ich powołania i rolę w życiu Kościoła. Głos arcybiskupa z komunistycznej Polski, w której gwałcono prawo obywateli do wyznawania wiary, miał szczególne znaczenie przy powstawaniu deklaracji o wolności religijnej. Przede wszystkim jednak wkład Wojtyły w Vaticanum II mierzony był pracą nad tzw. schematem XIII, który ostatecznie przybrał kształt Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”. Następca św. Stanisława pragnął, by na relację między Kościołem a światem spojrzeć w świetle personalizmu. Pomostem są sami ludzie współcześni, przekonywał Wojtyła (a oparcie miał także w doświadczonym teologu Henrim de Lubacu), których – jak głosił późniejszy tekst soborowy – „radość i nadzieja, smutek i trwoga (…) są też radością i nadzieją, smutkiem i trwogą uczniów Chrystusowych; i nie ma nic prawdziwie ludzkiego, co nie miałoby oddźwięku w ich sercach” (KDK 1). Innymi słowy, arcybiskup krakowski „podkreślał, że Kościół pozostaje w stałym dialogu ze światem, że świat nie jest czymś zewnętrznym w stosunku do Kościoła, który realizuje swoją misję w świecie i poprzez świat” (Daniel Olszewski: Dziesięć wydarzeń, które wstrząsnęły Kościołem XX wieku, Poznań 2002, s. 185). Współpracownicy z uznaniem patrzyli na młodszego kolegę. Yves Congar zanotował w swoim dzienniku: „Wojtyła zrobił znakomite wrażenie. Ma dominującą osobowość. W jego osobie jest jakieś ożywienie, magnetyczna siła, profetyczna moc, pełna pokoju i nie do odparcia”. Henri de Lubac, wracając myślą do zadzierzgniętych na soborze więzów, przyznał później: „nietrudno było odkryć w nim osobę wielkiego kalibru”. Podobnie arcybiskup z Polski wspomina z wdzięcznością dostojników Kościoła, z którym połączył go wspólny trud nad nadaniem kształtu soborowej konstytucji. Sam zaś dokument zajmował szczególne miejsce w sercu późniejszego Papieża. W Gaudium et spes znajdziemy wypowiedzi, do których najczęściej sięgał Jan Paweł II: „Tajemnica człowieka wyjaśnia się naprawdę dopiero w tajemnicy Słowa Wcielonego. Chrystus (…) objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi i okazuje mu najwyższe jego powołanie” (KDK 22) oraz „człowiek, będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego” (KDK 24). Wojtyła był głęboko przekonany o epokowym znaczeniu soboru, tego wyjątkowego „seminarium Ducha Świętego”. „Sobór – pisał po latach – miał w sobie coś z Pięćdziesiątnicy. Skierował Episkopat całego świata, a więc i Kościół, na te właśnie drogi, po których powinien on kroczyć u kresu drugiego millennium” (Przekroczyć próg nadziei, 24). Podjęcie jego dziedzictwa uważał za jeden z priorytetów swojego pontyfikatu. Najpierw jednak dzielił się owocami Vaticanum II z Kościołem krakowskim. Już podczas sesji w Rzymie na bieżąco informował swoich archidiecezjan o postępie prac, mobilizując ich do wsparcia modlitewnego oraz wzbudzając zarówno w duchowieństwie, jak i w wiernych poczucie łączności z tym wielkim dziełem Kościoła powszechnego. Po powrocie od grobu św. Piotra w 1965 r. pragnął przedstawić dokumenty soborowe w formie przystępnej publikacji: „Sobór był wielkim wydarzeniem, a dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Wracałem z niego bardzo wzbogacony. Po powrocie do Polski napisałem książkę, w której starałem się przyswoić idee, jakie rozwinęły się w trakcie soborowych posiedzeń. W tej książce usiłowałem zawrzeć, żeby tak powiedzieć, esencję nauczania soborowego. Nadałem jej tytuł: »U podstaw odnowy. Studium o realizacji Vaticanum II« (…). Ta książka miała być zarazem swego rodzaju wotum wdzięczności za to, co łaska Boża sprawiła przez soborowe zgromadzenie we mnie samym jako biskupie” (Wstańcie, chodźmy!, s. 137). (cdn.) Źródła: A. Bujak, M. Rożek: Wojtyła, Wrocław 1997; S. Stolarczyk: Hobby Jana Pawła II, Białystok 1991; G. Weigel: Świadek nadziei, Kraków 2005; Zapis drogi, Kraków 1999. Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|