|
|||
|
Autor: Jan Bilewicz, Cześć! Zamiast listu do dziewcząt albo chłopców postanowiłem tym razem napisać list do narzeczonych. Ostatnio bowiem Pan Bóg stawia na mojej drodze wiele par, które zamierzają w bliższej czy dalszej przyszłości zawrzeć związek małżeński. Poznaję ich oczekiwania, radości i troski. Ci młodzi ludzie są bardzo różni – bardziej wykształceni i mniej, bogaci i ubodzy, głębokiej wiary i letni. Łączy ich natomiast jedno – nadzieja, że we dwójkę, a potem z dziećmi będą szczęśliwsi, niż są teraz. Zawsze życzę im spełnienia tych pragnień. Jak u Harry’ego PotteraAle, niestety, nie wszyscy zawierający związek małżeński znajdą w przyszłości szczęście. Znaczna ich część za 5, 10 czy 15 lat nie będzie wcale z rozrzewnieniem oglądać filmów wideo z uroczystości ślubnych, urządzanych dzisiaj z taką pompą. Nie jestem czarnowidzem i nie chcę czytającym ten list zakłócać radości narzeczeństwa. Jestem po prostu realistą. Musimy być realistami. Popatrzmy mianowicie na statystyki. Jedna trzecia małżeństw się rozpada i wskaźnik ten ma tendencję do wzrostu. Szokująco dużo! Ściska mi się serce, kiedy pomyślę, że 30 procent – albo i więcej – tych radosnych, optymistycznie nastawionych do życia młodych ludzi, z którymi rozmawiam, przejdzie dramatyczne załamanie się ich związków, co odciśnie negatywne piętno na całym ich życiu. A na dodatek nie wszystkie przecież nieudane małżeństwa się rozchodzą. Od czego więc zależy ich przyszłe szczęście? Albo nieszczęście? Od czego zależy także Twoje szczęście? Musisz zadać to pytanie, poważnie zastanowić się nad nim, odpowiedzieć sobie na nie, a potem konsekwentnie realizować wnioski. Sensowne? Mam cel, muszę się więc zastanowić, jak go osiągnąć. To byłaby bardzo ważna część przygotowań do małżeństwa. Tych wewnętrznych, bo są oczywiście jeszcze zewnętrzne. Pierwsze nieporównywalnie ważniejsze niż drugie. Czy wielu je podejmuje? Obawiam się, że niezbyt. Popularna kultura, w której na nieszczęście żyjemy, odzwyczaja nas systematycznie i skutecznie od stawiania sobie ważnych pytań, refleksji i poszukiwania prawdy na poważnie. Co zamiast tego? Zamiast tego niektórzy na przykład wierzą mocno, że ich przyszłe szczęście zależy po prostu od tego, w którym miesiącu się pobiorą. Maj nie wróży nic dobrego. Lepiej żenić się (albo wychodzić za mąż) w czerwcu lub sierpniu. Myślisz, że żartuję? Ani trochę. Taka jest wiara niektórych ochrzczonych i bierzmowanych, potwierdzona konkretnymi uczynkami... Zapytaj Twojego proboszcza, ile ślubów zawiera się w maju (moim zdaniem najpiękniejszym miesiącu całego roku), a ile w czerwcu lub sierpniu. Osoby takie chyba się nawet nie spowiadają z tego, że w swoim postępowaniu kierują się zabobonami zamiast nauką Chrystusa. Kto wie, czy również samego ślubu kościelnego nie traktują podobnie, na zasadzie, że tak jak zawarcie małżeństwa w czerwcu lub sierpniu dobrze wróży związkowi, tak i ślub kościelny dobrze wróży… Istnieje wiele zabobonów związanych ze ślubem, które mają w sposób magiczny (czyli jak u Harry’ego Pottera) zapewnić szczęście przyszłym małżonkom. Inni znowu wierzą niezachwianie, że ich szczęście małżeńskie zależy od tego, czy będą mieli własne mieszkanie, dobrą pracę i pieniądze. „Reszta sama się ułoży” – mówią. Zwłaszcza ważne są pieniądze: wierzy się dosyć powszechnie – zgodnie z dogmatami popkultury – iż są one szczęściodajne. Pieniądze są potrzebne do życia. Jasne! Ale czy dają szczęście? Czy są najważniejsze? Czy – w związku z tym – im człowiek jest bogatszy, tym szczęśliwszy? Znam wielu (na pewno część z nich pokazują w MTV), którym pieniądze zupełnie odebrały rozum i poprzestawiały w głowie. Mam wrażenie, że im głębsza wiara w szczęściodajną moc pieniądza, tym gorzej. Tak czytam w Piśmie św.: „(…) korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych przeszyli wielu boleściami” (1 Tm 6, 10). Nic dodać, nic ująć – święta prawda. Co mówią w AmeryceNa Uniwersytecie Michigan w USA przeprowadzono badania nad rozwodami. Ich duża liczba niepokoi władze. Zlecono więc wykonanie badań socjologicznych. Naukowcy szukali czynnika, który powoduje, że małżeństwa są trwałe i szczęśliwe. I znaleziono taki właśnie czynnik! W ogólnej populacji prawie co drugi związek małżeński kończy się rozwodem, natomiast jeżeli spełniony jest pewien warunek, małżeństwa właściwie się nie rozwodzą – co najwyżej jedno na pięćset. Ciekawe, prawda? Tam jedno na dwa, tu jedno na pięćset – czyli dwieście pięćdziesiąt razy rzadziej. Jak myślisz, jaki to czynnik?… Nie rozwodzą się ci, którzy mają milion dolarów lub więcej na koncie? Żona musi wygrać przynajmniej stanowy konkurs na miss piękności, a mąż być co najmniej dyrektorem? Żyli wcześniej na próbę? Są „dopasowani seksualnie”?… Otóż badania naukowe wykazały, że nic z tych rzeczy. Boża recepta i pierwsza pokusaZaraz podam, do jakich wniosków doszli amerykańscy socjologowie. Najpierw jednak zastanówmy się wspólnie, jaka jest Boża recepta na szczęśliwe życie małżeńskie. Skoro bowiem ktoś jest ochrzczony, bierzmowany i chce zawrzeć sakramentalny związek małżeński, powinien się zastanowić w ramach przygotowania do małżeństwa, co Pan Bóg mówi o tym, jak osiągnąć małżeńskie szczęście. Rozsądne? Uczciwe? Najpierw zapytajmy, czy Pana Boga interesuje nasze szczęście, szczęście narzeczonych, małżonków… Jak myślisz? Nic nie interesuje Pana Boga bardziej niż szczęście ludzi. Czy Pismo św., którego Autorem jest Pan Bóg, mówi coś o szczęściu? O tym, jak je osiągnąć również na ziemi, tu i teraz? Pismo św. zostało napisane jedynie z myślą o naszym szczęściu – każde jego zdanie, każde słowo płynie z miłości do człowieka i z pragnienia jego szczęścia. Równie ważne jest uświadomienie sobie tego, że Bóg jest samą prawdą i że Jego słowa nie mogą mylić. Zauważ, że zwątpienie w słowo Boga, w Jego prawdomówność i życzliwość było przyczyną upadku pierwszych ludzi. Wielki sukces szatana! Do końca świata Zły będzie się wysilał, by doprowadzić chrześcijan do upadku w dokładnie ten sam sposób. I nadal, niestety, odnosi w tym wielkie sukcesy – chodzi mi mianowicie o to, że wielu chrześcijan bardziej niż Bożemu słowu wierzy zapewnieniom i wezwaniom różnych guru materializmu praktycznego, hedonizmu czy „harrypotteryzmu”, których symbolicznie można by przedstawić w postaci węża na drzewie. Zacytuję teraz przypowieść Jezusa, którą często się czyta w czasie Mszy św. ślubnej: „Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki” (Mt 7, 24-27). Czy jest w tych słowach Jezusa zawarta jakaś recepta na szczęście małżeńskie? Oczywiście, że tak. Trzeba po prostu budować dom życia małżeńskiego na skale, czyli na solidnym fundamencie. A co jest tą skałą? Pan Bóg i wypełnianie Jego przykazań. Tak budowane małżeństwo oprze się wszelkim przeciwnościom zewnętrznym i wewnętrznym, które nieuchronnie przynosi życie. Egzystencja bez wypełniania Bożej nauki jest jak dom zbudowany na piasku. Wierzysz w to? Można wtedy być milionerem, mieć piękną żonę lub męża, znać wszystkie najnowsze podręczniki seksuologów, wakacje każdego roku spędzać na Hawajach lub w podobnych miejscach – a życie małżeńskie i tak runie. Jeżeli natomiast chodzi o materialną stronę życia, Pan Jezus daje nam taką obietnicę: „Nie troszczcie się zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane” (Mt 6, 32-34). Budowanie królestwa Bożego – co czyni się, mówiąc najprościej, przez wypełnianie Bożych przykazań – jest najważniejsze. Pan Bóg musi być na pierwszym miejscu, a wtedy reszta się ułoży, gdyż On będzie błogosławił i wspierał. Reszta zaś się nie ułoży, jeżeli na pierwszym miejscu będą pieniądze, przyjemności, urządzanie się, robienie kariery itp., bo Bez Boga ani do proga – jak mówi słusznie stare przysłowie. Chodzi o priorytety. A teraz odpowiem na pytanie dotyczące badań socjologicznych w Ameryce. Jaki czynnik powoduje, że małżeństwa się nie rozwodzą, lecz przeciwnie – są trwałe i szczęśliwe? Otóż naukowcy amerykańscy stwierdzili, że tym czynnikiem jest poważne traktowanie Pana Boga, czyli konkretnie: codzienna wspólna modlitwa, lektura Pisma św. (popularna praktyka w Ameryce), korzystanie z sakramentów (dla katolików) oraz poszukiwanie Bożej woli i wypełnianie jej. Innymi słowy chodzi o budowanie domu małżeńskiego życia na skale… A więc istnieje nawet socjologiczny dowód na prawdę Bożego słowa dla tych, którzy wciąż powątpiewają. Bóg jest miłościąOśmieliłbym się powiedzieć, że jest to również dowód na to, że „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8). Zaraz to po kolei wyjaśnię. Małżeństwo trwa i rozwija się wtedy przede wszystkim, kiedy jest miłość w relacjach małżeńskich. Zgodzisz się? Miłość jest najważniejsza! Problemy rozpoczynają się wówczas, gdy zaczyna brakować miłości. I mówię tutaj o prawdziwej miłości, a nie takiej, jaką nam pokazują w telewizji ani o jakiej piszą kolorowe czasopisma dla kobiet czy dziewcząt. Nie mówię o emocjach, pożądaniu, zakochaniu, przywiązaniu itp. – wszystko to przemija. Opis prawdziwej Bożej miłości znajduję w Pierwszym Liście św. Pawła do Koryntian (13, 1-8). Oto fragment: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego… Miłość nigdy nie ustaje” (1 Kor 13, 4-8). Takiej właśnie miłości pragniesz. Nie jakichś namiastek! Zgadza się? A skąd ona się bierze w naszych sercach? Jakie jest jej źródło? MIŁOŚĆ JEST Z BOGA (1 J 4, 7), BÓG JEST MIŁOŚCIĄ (1 J 4, 8), „Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego” (Rz 5, 5)... Trzeba więc żyć blisko Źródła Miłości – przez modlitwę, sakramenty, wypełnianie Dekalogu – aby z Niego czerpać. Eucharystię nazywa się Sakramentem Miłości. Jakże słuszna to nazwa! W Komunii św. przyjmujemy wszakże do naszych serc Tego, który jest miłością. Jeżeli zatem pragniesz prawdziwej miłości – pragniesz Boga. Stawiasz Boga na pierwszym miejscu – stawiasz miłość na pierwszym miejscu. Odwracasz się od Boga – odwracasz się od miłości. Zagrożenia miłościCo zamyka człowieka na Boga, który jest miłością? Co nie pozwala Duchowi Świętemu rozlewać Bożej miłości w naszych sercach? Grzech! Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza: „Grzech śmiertelny niszczy miłość w sercu człowieka…” (KKK 1855). I w innym miejscu: „Grzech śmiertelny jest (…) radykalną możliwością wolności ludzkiej. Pociąga on za sobą utratę miłości (…)” (KKK 1861). Jakie grzechy najczęściej popełniają narzeczeni, czyli skąd płynie największe zagrożenie dla ich miłości? Być może właśnie jesteście w toku ostatnich przygotowań do małżeństwa i oto nachodzi was myśl: Czy nie moglibyśmy już teraz podjąć współżycia albo spróbować jakichś intymności zarezerwowanych dla małżonków? Termin ślubu ustalony, sala bankietowa zamówiona, nauki przedślubne w parafii zaliczone. Można wobec tego robić wszystko, na co przyjdzie ochota. Natchnienie Ducha Świętego czy diabelska pokusa?… Pokusa! To byłby ciężki grzech. I ten grzech zniszczyłby Waszą miłość. Zacytuję ponownie katechizm: „Narzeczeni są powołani do życia w czystości przez zachowywanie wstrzemięźliwości… Przejawy czułości właściwe miłości małżeńskiej powinni zachować na czas małżeństwa. Powinni pomagać sobie wzajemnie we wzrastaniu w czystości” (KKK 2350). (Zwróć uwagę na ostatnie zdanie. Jest super! Myślę teraz o tych dziewczynach, które przychodzą na spotkania ze swoimi narzeczonymi w spodniach coraz bardziej opuszczonych w dół, no bo taka moda. I co? To ma być pomaganie sobie wzajemnie w zachowywaniu czystości? Jeszcze ręce wtłaczają do kieszeni, żeby choć jeden kolejny centymetr brzucha lub majtek pokazać światu... Rozumiem, że nie mogą się już doczekać nocy poślubnej, tylko dlaczego pokazują swoje ciało wszystkim facetom na ulicy, zamiast tylko i wyłącznie mężowi w noc poślubną?). Mówią ci, którzy ulegli pokusie: „Ale my się przecież dalej kochamy. Jeszcze bardziej niż przedtem”. Pomyłka! Iluzja! Grzech zniszczył miłość w waszych sercach. Pozostały tylko rozbudzone przez współżycie emocje, pożądanie, przywiązanie. Ale to nie jest prawdziwa miłość! Ją zabiliście przez grzech. Narzeczeni nie są jeszcze małżonkami. Wiadomo, że staną się nimi dopiero wówczas, kiedy wypowiedzą słowa przysięgi małżeńskiej wobec Boga, przedstawiciela Kościoła i świadków. Od tej dopiero chwili mogą korzystać z praw małżeńskich. Wyobraź sobie taką sytuację. Twój znajomy jest studentem seminarium duchownego. Do święceń kapłańskich pozostało mu dwa tygodnie. Przełożeni zgadzają się na święcenia, termin został już ustalony, rodzina przygotowała przyjęcie. Czy może ów student ubrać się w ornat i pójść odprawić Mszę św. albo usiąść w konfesjonale? Poszlibyście na taką Mszę św. albo do takiej spowiedzi? Każdy by powiedział: „To jest nieuczciwe. On nie jest kapłanem”. Racja! Mężczyzny nie czyni przecież kapłanem ukończenie przez niego studiów teologicznych ani zgoda biskupa na święcenia itp., ale tylko przyjęcie przezeń sakramentu kapłaństwa. Dopiero wtedy może on korzystać z praw przysługujących kapłanowi. Tym samym nieuczciwe jest życie na sposób małżeński przed zawarciem sakramentu małżeństwa. W przysiędze małżeńskiej ślubuje się m.in. „uczciwość małżeńską”. Ile jednak będzie warte ślubowanie uczciwości małżeńskiej, jeżeli nie żyło się uczciwie przed małżeństwem? Trzeba po prostu twardo się trzymać zasad, zamiast wymyślać teorie usprawiedliwiające ich brak! Muszę już kończyć. Temat pozostaje jednak w początkowej fazie omówienia, dlatego będę go kontynuował przy następnej okazji. Na koniec jeszcze jedna tylko myśl z wywiadu, którego przed spotkaniem w Kolonii udzielił Benedykt XVI Radiu Watykańskiemu. Papież powiedział wtedy: „Mądrość jest pojmowaniem tego, co ważne, dostrzeganiem tego, co istotne”. Chodzi właśnie o to, byśmy byli tak mądrzy. Cześć! Wasz brat Jan Bilewicz Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|