|
|||
|
Autor: redakcja, Wielkość Jana Pawła II ukształtowała wiara, przeżywana w codziennej modlitwie oraz nieustannie podejmowanym trudzie kroczenia drogą przykazań i Ewangelii. Aby można było zrozumieć Jana Pawła II „od wewnątrz”, trzeba prześledzić historię Jego życia, poznać środowisko i warunki, w jakich kształtował się Jego charakter i życie wiary. Dom rodzinnyKarol Wojtyła, ojciec Jana Pawła II, był kapitanem w Pięćdziesiątym Pułku Piechoty armii austro-węgierskiej. W 1905 r. poślubił Emilię Kaczorowską. Zamieszkali w Wadowicach przy ul. Kościelnej 7. Z okna ich mieszkania widać było zegar słoneczny na ścianie kościoła z napisem: „Czas ucieka – wieczność czeka”. Ich pierwszy syn Edmund urodził się 28 sierpnia 1906 r. Bardzo uzdolniony, przystojny, aktywny sportowiec, ukończył medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1930 r. ze stopniem doktora nauk medycznych. Kilka lat po urodzeniu Edmunda przyszła na świat córka, która żyła tylko parę tygodni. Ich najmłodszy syn Karol, przyszły papież, urodził się 18 maja 1920 r., a ochrzczony został 20 czerwca w kościele Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Mały Karol wzrastał w atmosferze głębokiej wiary swoich rodziców. Szczególny wpływ wywarł na niego przykład modlitwy i samodyscypliny ojca. Widział, jak żarliwie się modlił i jak umiał od siebie wymagać. Po latach, już jako Jan Paweł II, pisał: „Moje lata chłopięce i młodzieńcze łączą się przede wszystkim z postacią ojca. […] Patrzyłem z bliska na jego życie, widziałem, jak umiał od siebie wymagać, widziałem, jak klękał do modlitwy. To było najważniejsze w tych latach, które tak wiele znaczą w okresie dojrzewania młodego człowieka. Ojciec, który umiał od siebie wymagać, w pewnym sensie nie musiał wymagać od syna. Patrząc na niego, nauczyłem się, że trzeba samemu sobie stawiać wymagania i przykładać się do spełnienia własnych obowiązków”. Tak więc już od wczesnej młodości Karol uczył się od ojca wierności modlitwie oraz stawiania sobie wysokich wymagań i sumiennego wypełniania obowiązków. Tylko dlatego Karol mógł usłyszeć Chrystusa, który powoływał go do kapłaństwa, ponieważ wzrastał w atmosferze wiary i modlitwy, która panowała w domu rodzinnym. „W jakimś sensie przyczynili się do tego moi rodzice w domu rodzinnym, a zwłaszcza mój ojciec, który wcześnie owdowiał” – pisał Jan Paweł II. „Matkę straciłem jeszcze przed Pierwszą Komunią św. w wieku 9 lat i dlatego mniej ją pamiętam i mniej jestem świadom jej wkładu w moje wychowanie religijne, a był on z pewnością bardzo duży. Po jej śmierci (1929 r., zmarła w wieku 45 lat), a następnie po śmierci mojego starszego brata (1932 r.) zostaliśmy we dwójkę z ojcem. Mogłem na co dzień obserwować jego życie, które było życiem surowym. Z zawodu był wojskowym, a kiedy owdowiał, stało się ono jeszcze bardziej życiem ciągłej modlitwy. Nieraz zdarzało mi się budzić w nocy i wtedy zastawałem mojego ojca na kolanach, tak jak widywałem go zawsze w kościele parafialnym. Nigdy nie mówiliśmy z sobą o powołaniu kapłańskim, ale ten przykład mojego ojca był jakimś pierwszym domowym seminarium”. Kapitan Wojtyła biegle władał niemieckim i dlatego w domu systematycznie uczył Lolka tego języka. Czytali razem Biblię i wspólnie odmawiali różaniec. „Pamiętam – pisze Jan Paweł II – że ojciec dał mi kiedyś książeczkę do nabożeństwa, w której była modlitwa do Ducha Świętego. Powiedział mi, abym tę modlitwę codziennie odmawiał. Tak też staram się czynić. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, co znaczą słowa Chrystusa do Samarytanki o prawdziwych czcicielach Boga, to znaczy tych, którzy czczą Go w Duchu i w Prawdzie (por. J 4, 23). (…) Myślę jednak, że zasadniczą rolę odegrały tu słowa mojego rodzonego ojca, bo one kazały mi być prawdziwym czcicielem Boga, kazały mi szukać przynależności do prawdziwych Jego czcicieli, to jest tych, którzy czczą Go w Duchu i w Prawdzie. Odnalazłem Kościół jako wspólnotę zbawienia. Odnalazłem w tym Kościele swoje miejsce i swoje powołanie. Stopniowo zrozumiałem znaczenie Chrystusowego odkupienia, a przez to znaczenie sakramentów, a zwłaszcza Mszy świętej. Dostrzegłem, za jaką cenę zostaliśmy odkupieni. I to wszystko wprowadziło mnie jeszcze bardziej w tajemnicę Kościoła, który właśnie jako tajemnica ma wymiar niewidzialny” (Przekroczyć próg nadziei, str. 115). Widać, że już od młodości Karol fascynował się poznawaniem, odkrywaniem największej i najbardziej fascynującej tajemnicy, którą objawił Jezus Chrystus: prawdy o Bogu i o człowieku, o jego powołaniu i ostatecznym przeznaczeniu. Wchodził w tę wielką tajemnicę i poznawał ją przede wszystkim przez wytrwałą modlitwę i nieustanne zdobywanie wiedzy. Już wtedy Karol zaczął odkrywać realizm i sam rdzeń Ewangelii, która nie obiecuje łatwego życia i taniego sukcesu. Wielkie wrażenie wywierały na nim słowa Jezusa skierowane do uczniów: „Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo” (Łk 12, 32). Karol zrozumiał, że Chrystus nie przygotowywał apostołów do łatwych i spektakularnych sukcesów. Po latach, już jako papież, napisał, że Jezus „jasno mówił o prześladowaniach, które czekają jego wyznawców”. Równocześnie budował pewność wiary. „Spodobało się Ojcu dać królestwo” tym dwunastu rybakom z Galilei, a przez nich całej ludzkości. Uprzedzał, że na drodze posłannictwa, na którą ich kieruje, czekają ich przeciwieństwa i prześladowania, ponieważ i Jego samego prześladowano: „Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować”. I zaraz dodaje: „Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać” (J 15, 20). Od młodości czułem, że w tych słowach zawiera się sam rdzeń Ewangelii. Ewangelia nie obiecuje nikomu łatwego życia. Stawia wymagania. Równocześnie jest ona Wielką Obietnicą: obietnicą życia wiecznego – dla człowieka poddanego prawu śmierci, obietnicą zwycięstwa przez wiarę – dla człowieka zagrożonego tylu klęskami. Zawiera się w Ewangelii jakiś podstawowy paradoks: żeby znaleźć życie, trzeba stracić życie, żeby się narodzić, trzeba umrzeć, żeby się zbawić, trzeba wziąć krzyż. To wszystko jest istotną prawdą Ewangelii, która zawsze i wszędzie będzie się potykać o sprzeciw człowieka. Zawsze i wszędzie będzie ona wyzwaniem dla ludzkiej słabości. Ale właśnie w tym wyzwaniu leży siła Ewangelii. Człowiek może nawet podświadomie oczekuje takiego wyzwania, bowiem jest w nim potrzeba przerastania samego siebie. Przerastając samego siebie, człowiek w pełni jest człowiekiem. Taka jest najgłębsza prawda o człowieku. Tę prawdę zna przede wszystkim Chrystus. On prawdziwie wie, »co w człowieku się kryje« (J 2, 25). On dotknął najgłębiej wewnętrznej prawdy człowieka swoją Ewangelią. Dotknął ją przede wszystkim swoim krzyżem” (Przekroczyć próg nadziei, ss. 90-91). Najważniejszym przekazicielem skarbu wiary dla Karola w latach dzieciństwa i młodości byli rodzice, a po śmierci mamy – ojciec. Lolek bardzo cierpiał z powodu braku matki. W pierwszą rocznicę jej śmierci kapitan Wojtyła zabrał swojego najmłodszego, dziesięcioletniego już, syna na pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Pragnął, aby Lolek, dotknięty cierpieniem sieroctwa, nawiązał osobisty kontakt z Matką Bożą, żeby zaczął Ją traktować jako swoją Mamę. Pielgrzymka ta wywarła wielki wpływ na Karola. Odkrył, że Maryja jest kochającą i zatroskaną o niego Matką, przylgnął całym swoim sercem do Matki Bożej czczonej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Można powiedzieć, że od tego czasu datuje się szczególny związek Karola z Matką Bożą, a Jej sanktuarium stało się dla niego ulubionym miejscem pielgrzymek. Już jako student, ksiądz, biskup, kardynał, tutaj podejmował najważniejsze decyzje i szukał oparcia w trudnych momentach swojego życia, gdy komplikowały się różne sprawy. Po latach napisał: „Widziałem, że coraz częściej muszę tu przychodzić, bo, po pierwsze, spraw takich było coraz więcej, a po drugie, dziwna rzecz, one się zwykle rozwiązywały po takim moim nawiedzeniu na dróżkach”. Już jako Jan Paweł II tak mówił o sanktuarium w Kalwarii: „nie wiem po prostu, jak dziękować Bożej Opatrzności za to, że dane mi jest jeszcze raz nawiedzić to miejsce. Kalwaria Zebrzydowska: sanktuarium Matki Bożej i dróżki. Nawiedzałem je wiele razy, począwszy od moich lat dziecięcych i młodzieńczych”. Gimnazjum i liceum klasyczneSzkołę podstawową Lolek ukończył w 1930 r. i rozpoczął naukę w Gimnazjum imienia Marcina Wadowity. W tym czasie jego starszy brat Edmund kończył studia medyczne w Krakowie. Częściej mógł przyjeżdżać do domu i dzięki temu bardzo zaprzyjaźnił się z Karolem. Zabierał go na mecze piłki nożnej, trzymając na barana, aby lepiej mógł widzieć. Kiedy Edmund podjął pracę w szpitalu w Bielsku-Białej, Lolek odwiedzał go, urządzając chorym teatr jednego aktora. Niestety, dr Edmund zaraził się szkarlatyną od jednego ze swoich pacjentów i zmarł 5 grudnia 1932 r., w wieku 26 lat. Po śmierci mamy i brata Karol został w domu tylko z ojcem. Był to dla nich bardzo bolesny cios. Przykładem swojego życia kapitan Wojtyła uczył Lolka podstawowych zasad pracy nad charakterem. Przede wszystkim ustalił rozkład zajęć na każdy dzień. Ponieważ Karol rozpoczynał lekcje o godz. 8 rano, wstawali wcześnie, aby mieć czas na wspólną modlitwę, gimnastykę i śniadanie. A kiedy Karol został ministrantem, o godz. 7 rano uczestniczyli we Mszy św. Po lekcjach Karol razem z tatą jedli obiad w pobliskiej jadłodajni. Po obiedzie były dwie godziny zabawy lub jakiegoś sportu, następnie Karol odrabiał lekcje. Wieczorem ojciec przygotowywał kolację, po której najczęściej szli na krótki spacer, wspólnie odmawiali różaniec, przed pójściem spać czytali Pismo św. i inne lektury. W liceum klasycznym był bardzo wysoki poziom nauczania. Lolek uczył się łaciny, greki, języka i literatury polskiej, historii i matematyki. Odznaczał się dużymi zdolnościami, przy tym był bardzo pracowity i solidny w odrabianiu lekcji. W ostatnich dwóch latach gimnazjalnych został wybrany na przewodniczącego sodalicji mariańskiej. Było to stowarzyszenie młodzieży, które miało na celu pogłębianie nabożeństwa do Matki Bożej. Latem 1937 r. Lolek odbył obowiązkowy kurs przysposobienia wojskowego na obozie młodzieżowym. W ostatnim roku gimnazjum przygotowywał się do przyjęcia sakramentu bierzmowania, który otrzymał 3 maja 1938 r. Antoni Bohdanowicz, kolega Lolka z ławy szkolnej, wspominał: „Karol miał taki zwyczaj, że po przepracowaniu każdego przedmiotu wychodził do drugiego pokoju i stamtąd wracał po kilku minutach. Kiedyś drzwi były niedomknięte i zauważyłem, że Karol modli się na klęczniku…”. Pomimo braku matki wielki oparciem dla Lolka był silny i szlachetny charakter ojca. Uczył się od niego, czerpać duchowych sił na modlitwie, aby we wszystkich życiowych próbach opierać się na Bogu, bo wtedy z każdego ciężkiego doświadczenia wychodzi się zwycięsko i utwierdza w dobru. Od ojca Lolek nauczył się żyć według twardych zasad moralnych, wynikających z chrześcijańskiej etyki. Rozumiejąc, że miłość do Boga wyraża się w zachowywaniu Jego przykazań, do siebie odnosił apel Jezusa: „Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej” (J 15, 9-10). W pierwszej klasie gimnazjalnej zetknął się z ks. Figlewiczem, który uczył go religii, i stał się jego wieloletnim spowiednikiem oraz wychowawcą. Jego niezwykła osobowość wywarła wielki wpływ na Karola. W rozmowie z André Frossardem Jan Paweł II wspominał: „Ogromnie wiele zawdzięczam kapłanom, zwłaszcza jednemu, dziś już sędziwemu, który jeszcze w latach chłopięcych swoją ogromną prostotą i dobrocią przybliżał mi Chrystusa – a potem wiedział, w którym momencie mógł jako spowiednik powiedzieć mi: Chrystus wskazuje ci drogę do kapłaństwa”. Trzeba tutaj przypomnieć ważne wydarzenie z tych czasów. „Kiedy byłem w gimnazjum – wspomina Jan Paweł II – Książę Adam Stefan Sapieha, Arcybiskup Metropolita Krakowski, wizytował naszą parafię w Wadowicach. Mój katecheta, ks. Edward Zacher, zlecił mi zadanie przywitania Księcia Metropolity. Miałem więc po raz pierwszy z życiu sposobność, ażeby stanąć przed tym człowiekiem, którego wszyscy otaczali wielką czcią. Wiem też, że po moim przemówieniu Arcybiskup zapytał katechetę, na jaki kierunek studiów wybieram się po maturze. Ksiądz Zacher odpowiedział: „Idzie na polonistykę”. Na co Arcybiskup miał powiedzieć: „Szkoda, że nie na teologię” (Dar i Tajemnica, s. 9). Fascynacja nie tylko literaturą i teatremKarol kochał sport, lubił grać w piłkę nożną, uwielbiał jazdę na nartach i wędrówki w górach. Bardzo przykładał się do nauki i zdobywania wiedzy. Jego prawdziwą pasją stało się „nade wszystko zamiłowanie do literatury, a w szczególności do literatury dramatycznej i do teatru” (Dar i Tajemnica, s. 9). W okresie gimnazjum Karol poświęcał dużo czasu na przygotowanie się do ról w sztukach teatralnych, które były grane zarówno w szkole, jak i w kościele parafialnym. Karol grał jako aktor w Antygonie, Balladynie i innych sztukach, które wystawiały wspólnie dwa wadowickie gimnazja, męskie i żeńskie. Współreżyserował i równocześnie grał hrabiego Henryka w Nie-Boskiej komedii Krasińskiego w parafialnym Domu Katolickim. Duży wpływ na Karola wywarł Mieczysław Kotlarczyk, doktor filozofii, założyciel „teatru wewnętrznego słowa”, a później w czasie okupacji Teatru Rapsodycznego. Był on głęboko wierzącym chrześcijaninem, dla którego sztuka dramatyczna stanowiła drogę przekazywania prawdy o życiu, o doskonałości oraz słowa Bożego. Kotlarczyk był przekonany, że funkcja aktora jest zbliżona do funkcji kapłańskiej, a jest nią przybliżanie transcendentnej prawdy i uniwersalnych wartości moralnych. Fascynacja teatrem nie osłabiła w Karolu pragnienia stałego pogłębiania i rozwoju wiary. U karmelitów bosych na Górce w Wadowicach przyjął karmelitański szkaplerz. Tam odbył swoje pierwsze zamknięte rekolekcje. Zawsze uczestniczył w nowennie przed świętem Matki Bożej Szkaplerznej. Już jako biskup wspominał: „Nigdy do czasu mego wyjazdu z Wadowic nie opuszczałem popołudniowych nabożeństw w czasie nowenny. Czasem trudno było oderwać się od kolegów, wyjść z orzeźwiających fal kochanej Skawy, ale melodyjny głos karmelitańskich dzwonów był taki mocny, taki przenikający do głębi duszy, więc szedłem. Tak, tak, mieszkałem obok kościoła parafialnego, ale wzrastałem w kościele św. Józefa”. Uczył się kontemplować w ciszy tajemnicę obecności Boga. Już jako papież powiedział: „Trzeba być zawsze tym, czym Bóg chce, aby człowiek był. Wtenczas nigdy nie jest się niczym! Na wypełnianiu woli Bożej polega wielkość człowieka, miłość i… świętość”. Wyjazd do KrakowaSwoją szkolną edukację Karol zakończył w Wadowicach zdaniem matury 27 maja 1938 r. We wrześniu tego samego roku osiemnastoletni maturzysta wraz z ojcem opuścili na stałe Wadowice i przenieśli się do Krakowa. Zamieszkali w domu krewnych, dwóch ciotek Karola (sióstr jego matki) na ul. Tynieckiej 10. Ich mieszkanie znajdowało się w suterynie, było ciemne i wilgotne. Trudne warunki nie ostudziły u Karola entuzjazmu i zapału do studiowania filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. W trakcie pierwszego roku studiów Lolek miał bardzo dużo zajęć, które z wielką sumiennością wykonywał, umiejętnie wykorzystując czas na zdobywanie wiedzy. Regulamin mówił o 10 godz. zajęć w ciągu tygodnia, a Karol zobowiązał się do 36 godz. Uczęszczał na wykłady najlepszych w Polsce profesorów. Zaczął pisać utwory literackie i wiersze, oddawał się działalności teatralnej, grając między innymi w sztuce Kawaler księżycowy, wystawionej na dziedzińcu Collegium Maius. Pomimo wielu zajęć podczas pierwszego roku studiów Karol nie zaniedbywał swojego życia wewnętrznego. Pomagał mu w tym bliski kontakt z ks. Figlewiczem, który był podkustoszem w wawelskiej katedrze. Chodził do niego regularnie do spowiedzi, służył mu do Mszy św., korzystał z jego kierownictwa duchowego i często spotykał się z nim na rozmowach. Wspaniali wykładowcy na uniwersytecie, bogactwo duchowej tradycji i kultury Krakowa sprawiało, że Karol chłonął wszystko. Właśnie wtedy zafascynował się działalnością i osobą brata Alberta Chmielowskiego. Postać tego wielkiego świętego wycisnęła silne znamię na osobowości Karola Wojtyły. Już jako papież tak pisał o św. Bracie Albercie: „Na etapie mojego związania z Teatrem Rapsodycznym, ze sztuką, ta postać człowieka pełnego odwagi, uczestnika Powstania Styczniowego (1863), który w powstańczej bitwie stracił nogę, posiadała jakiś szczególny duchowy urok. Wiadomo, że Brat Albert był artystą malarzem: studia ukończył w Monachium. Dorobek artystyczny, jaki pozostawił, wskazuje na to, że był to wielki talent malarski. I oto ten człowiek w pewnym okresie życia zrywa ze sztuką, gdyż dochodzi do wniosku, że Bóg daje mu zadanie ważniejsze. Zapoznawszy się ze środowiskiem krakowskich nędzarzy, zbierających się wokół tzw. ogrzewalni przy ul. Krakowskiej, Adam Chmielowski postanawia stać się poniekąd jednym z nich, a więc nie jałmużnikiem przychodzącym z zewnątrz, aby rozdzielać dary, ale człowiekiem, który daje całego siebie, aby tym wydziedziczonym ludziom służyć. Ten porywający przykład poświęcenia znajduje naśladowców. Wokół Brata Alberta gromadzą się mężczyźni i kobiety. Powstają dwa zakony ludzi służących najuboższym. Dzieje się to wszystko na początku naszego stulecia, a w zasadzie w okresie poprzedzającym pierwszą wojnę światową. Brat Albert nie doczekał odzyskania przez Polskę niepodległości. Zmarł na Boże Narodzenie 1916 roku. Jego dzieło stało się szczególnym wyrazem polskich tradycji radykalizmu ewangelicznego związanych z duchem św. Franciszka z Asyżu, a także św. Jana od Krzyża. W dziejach polskiej duchowości św. Brat Albert posiada wyjątkowe miejsce. Dla mnie jego postać miała znaczenie decydujące, ponieważ w okresie mojego własnego odchodzenia od sztuki, od literatury i od teatru znalazłem w nim szczególne duchowe wsparcie i wzór radykalnego wyboru drogi powołania. Jedną z największych moich radości jest to, że mogłem już jako Papież wynieść krakowskiego biedaczynę w szarym habicie do chwały ołtarzy, naprzód przez beatyfikację w czasie podróży do Polski w 1983 roku, na Błoniach Krakowskich, a z kolei poprzez kanonizację w Rzymie, w listopadzie pamiętnego roku 1989” (Dar i Tajemnica, ss. 32-33). W czerwcu 1939 r. Karol zdał egzaminy, zaliczając pierwszy rok studiów, a w wakacje odbył szkolenie wojskowe w Legii Akademickiej. Karol był utalentowanym studentem, uczył się szybko, ale zawsze był gotowy pomagać innym. Nie był kujonem, ale angażował się i wkładał całe serce we wszystko, co robił. Wymagał od siebie i prowadził zdyscyplinowany tryb życia. Miał licznych przyjaciół zarówno wśród chłopców, jak i wśród dziewcząt. Był zapalonym sportowcem, nieraz pokonywał wiele kilometrów, poszukując atrakcyjnych tras narciarskich. Trzeba podkreślić, że w czasach młodości Karola jego pobożność była czymś normalnym. Dlatego fakt, że Karol prowadził głębokie życie modlitwy, że często przystępował do sakramentów, nie był odbierany przez otoczenie jako coś dziwnego i nadzwyczajnego. Bolesne doświadczenie utraty matki i brata było wielką lekcją cierpienia przyjętego z wiarą. Karol uczył się, jak bardzo ważna jest modlitwa oraz chrześcijańska asceza w kształtowaniu charakteru i w dojrzewaniu do ojcostwa. Pisał w swoim dramacie Promieniowanie ojcostwa, że ojcostwo oznacza „bycie podbitym przez miłość”, która przynagla, aby „dawać życie”, oddając siebie. Ojcostwo jest więc odrzuceniem niewoli egoizmu. Okupacyjny terrorNapaścią Niemców na Polskę 1 września 1939 r. rozpoczęła się druga wojna światowa. To był pierwszy piątek miesiąca. Wczesnym rankiem Karol poszedł do katedry na Wawelu, aby się wyspowiadać u ks. Figlewicza i uczestniczyć we Mszy św. Podczas Najświętszej Ofiary usłyszał głos syren i wybuchy bomb zrzucanych na Kraków przez samoloty niemieckie. Po Mszy św. natychmiast pobiegł do domu. Wspólnie z ojcem podjęli decyzję ucieczki na wschód przed nadciągającymi wojskami nieprzyjaciela. Uciekali razem z tysiącami Polaków. Wielokrotnie byli bombardowani przez samoloty niemieckie, wielu ludzi zginęło. 17 września byli niedaleko Sanu, w odległości około 200 km od Krakowa. Wtedy dotarła do nich tragiczna wiadomość, że wojska rosyjskie od wschodu wkroczyły do Polski. Ucieczka na wschód nie miała już sensu, musieli wracać do Krakowa, w którym byli już Niemcy. Na Wawelu zamieszkał Hans Frank, generalny gubernator. Rozpoczęły się straszne lata okupacyjnego terroru. Szkolnictwo wyższe i średnie zostało zlikwidowane. Polacy nie mieli żadnych praw, byli traktowani jako podludzie. Niemcy niszczyli biblioteki i wszelkie ślady polskiej kultury. Racje żywnościowe wynosiły tylko 900 kalorii na dzień. Za najmniejsze przekroczenie prawa groziła śmierć lub obóz koncentracyjny. Szczególnym obiektem prześladowań stała się polska inteligencja, duchowieństwo i Kościół katolicki, który był uważany przez okupantów za strażnika narodowej kultury. 3646 polskich księży Niemcy uwięzili w obozach koncentracyjnych, z których 2647 zamordowali. Lata hitlerowskiej okupacji były naznaczone nieustannym terrorem, ulicznymi łapankami, masowymi egzekucjami i wywożeniem do obozów koncentracyjnych. „Wybuch wojny – pisał Jan Paweł II – zmienił w sposób dość zasadniczy sytuację w moim życiu. Wprawdzie profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego usiłowali rozpocząć nowy rok akademicki, ale zajęcia trwały tylko do 6 listopada 1939 roku. W tym dniu władze niemieckie zwołały wszystkich profesorów na zebranie, które zakończyło się wywiezieniem tych czcigodnych ludzi nauki do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Na tym urywa się w moim życiu okres studiów polonistycznych i rozpoczyna się okres okupacji niemieckiej, w czasie której starałem się dużo czytać i pisać. Właśnie w tym okresie powstały moje pierwsze młodzieńcze utwory literackie” (Dar i Tajemnica, s. 11). W czasie okupacji hitlerowskiej podstawowym pożywieniem, które Karolowi i jego ojcu udawało się zdobywać, były ziemniaki, które gotowali, okraszając je odrobiną margaryny z cebulą. Każdy mężczyzna między 14. a 60. rokiem życia musiał mieć pracę, nie zatrudnionych wywożono na przymusowe roboty do Niemiec. W pierwszym roku wojny Lolek pracował w restauracji w charakterze zaopatrzeniowca. Nie była to ciężka praca, dzięki czemu miał czas na potajemne kontynuowanie studiów. Maksymalnie wykorzystywał czas, bardzo dużo czytał i intensywnie uczył się języka francuskiego. Na nowo odczytywał Mickiewicza, Słowackiego, Conrada i Wyspiańskiego, przy tym nigdy nie zaniedbując codziennej lektury Biblii. „Aby uchronić się przed wywózką – wspominał Jan Paweł II – na przymusowe roboty do Niemiec, jesienią roku 1940 zacząłem pracę jako robotnik fizyczny w kamieniołomie, związanym z fabryką chemiczną Solvay” (Dar i Tajemnica, s. 12). W kamieniołomie na Zakrzówku wydobywano wapień do produkcji sody w fabryce chemicznej Solvay. Były tam bardzo ciężkie i niebezpieczne warunki pracy, szczególnie zimą. Lolek musiał każdego dnia naładować cały wagon wapiennymi kamieniami. Młodzi i niedoświadczeni robotnicy nie mogli takiej normy wypełnić. Całe szczęście, że ich zwierzchnikami byli życzliwi Polacy i te normy im potajemnie zmniejszali. Jednak cały dzień musieli wapień rozbijać i ładować do wagonu. Była tylko piętnastominutowa przerwa na śniadanie, które każdy musiał sobie przynieść z domu. Był to najczęściej chleb z marmoladą i kawa zbożowa. Po skończonej pracy o godz. 15 Lolek wracał do domu w drewniakach i drelichu, po drodze próbując zdobyć coś do jedzenia – kilka ziemniaków, kapustę bądź fasolę. Niemcy przestali wypłacać emeryturę ojcu i dlatego skromna pensja Karola musiała starczyć na utrzymanie ich obu. W październiku Karol został przeniesiony do pracy w oczyszczalni wody fabryki Solvay w Borku Fałęckim, najczęściej miał nocną zmianę. Warunki były tutaj nieporównywalnie lepsze. Mógł znaleźć czas na czytanie książek i na modlitwę. Szczególnie ulubioną lekturą Karola była książeczka, którą wtedy odkrył: Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Maryi Panny św. Ludwika Grignion de Monfort. W 1968 r. kard. Wojtyła wspominał: „Miałem to nabożeństwo do Niej i jako dziecko, i jako student gimnazjum czy na uniwersytecie, ale jaka jest treść i głębia tego nabożeństwa – tego mnie nauczyła ta książeczka”. „Totus Tuus” (cały Twój) – te dwa słowa wzięte z tej książeczki stały się dewizą duchowości i posługi Karola Wojtyły jako księdza, biskupa, kardynała i papieża. „Oto jestem cały Twój i wszystko, co moje, Twoim jest, o mój Jezu najmilszy, przez Maryję, Twoją Najświętszą Matkę” – tymi słowami z Traktatu modlił się i zawsze je wypisywał na swoich rękopisach”. Wracając rano do domu po pracy w fabryce Solvay, Karol szedł najpierw na Mszę św. do kościoła Ojców Redemptorystów na Podgórzu. Po latach wspominał, że z Eucharystii czerpał „wielką siłę na te trudne lata, jakimi były lata okupacji”. Dzięki pracy w kamieniołomach i oczyszczalni wody Karol Wojtyła poznał znaczenie pracy oraz miejski proletariat: „ich środowisko, ich rodziny, ich zainteresowania, ich ludzką wartość i godność” (Dar i Tajemnica, s. 23). Młody Karol nauczył się, że praca jest zadaniem, które Bóg powierza człowiekowi, aby panował nad ziemią i uczestniczył w dziele stwórczym samego Boga. Wejście w nowy świat, o istnieniu którego wcześniej nie wiedziałW tym okresie wielki wpływ na kształtowanie osobowości Karola miało środowisko jego parafii św. Stanisława Kostki na Dębnikach. Tak Ojciec Święty wspominał: „Parafia ta była prowadzona przez księży salezjanów, których pewnego dnia hitlerowcy zabrali do obozu koncentracyjnego. Pozostał tylko stary proboszcz i inspektor prowincji, natomiast wszyscy inni byli wywiezieni do Dachau. Myślę, że w procesie kształtowania się mojego powołania środowisko salezjańskie odegrało doniosłą rolę. W parafii była osoba wyjątkowa: Jan Tyranowski. Był on z zawodu urzędnikiem, chociaż wybrał pracę w zakładzie krawieckim swojego ojca. Twierdził, że mu to ułatwia życie wewnętrzne. Był człowiekiem niezwykle głębokiej duchowości. Księża salezjanie, którzy w tym trudnym okresie odważyli się na prowadzenie duszpasterstwa młodzieży, powierzyli mu zadanie polegające na nawiązywaniu kontaktów z młodymi ludźmi w ramach tzw. Żywego Różańca. Jan Tyranowski wywiązywał się z tego zadania nie tylko w sensie organizacyjnym, ale także poprzez prawdziwą duchową formację, którą dawał związanym z nim młodym ludziom. Od niego nauczyłem się między innymi elementarnych metod pracy nad sobą, które wyprzedziły to, co potem znalazłem w seminarium. Tyranowski, który sam kształtował się na dziełach św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa, wprowadził mnie po raz pierwszy w te niezwykłe, jak na mój ówczesny wiek, lektury” (Dar i Tajemnica, s. 25). To właśnie dzięki Tyranowskiemu Karol po raz pierwszy w swoim życiu sięgnął do najwspanialszych pereł literatury duchowości chrześcijańskiej, dzieł największych mistyków: św. Jana od Krzyża i św. Teresy Wielkiej. Nauczył się konsekwentnie i codziennie kroczyć drogą ciemnej nocy wiary do pełnego zjednoczenia z Bogiem. Droga ta prowadzi przez trzy etapy: oczyszczenia, oświecenia i zjednoczenia. Jan Paweł II w rozmowie z André Frossardem powiedział: „Najważniejsze jest, że za pośrednictwem Jana Tyranowskiego zostałem wprowadzony w nowy świat, o którego istnieniu w sobie przedtem nie wiedziałem”. Innym razem wspominał: „Trudno zapomnieć rozmów z Janem. Jedna taka ciągle trwa w pamięci, kiedy ten prosty człowiek, który skarżył się przed spowiednikiem na braki wymowy, do późnych godzin nocnych mówił o tym, kto jest Bóg, a raczej, co to jest życie z Bogiem. Nie czytał wtedy obcych słów z kartki, mówił sam od siebie. Było to jakoś w lipcu i dzień powoli wygasał, słowa Jana stawały się coraz bardziej samotne w opadającym mroku, coraz też głębiej zapadały, wyzwalając w nas te ukryte głębiny ewangelicznych możliwości, które omijało się z drżeniem”. Odkrycie powołania i droga do kapłaństwa18 lutego 1941 roku, w wieku 62 lat, umiera na atak serca ojciec Karola. Chorował od Bożego Narodzenia 1940 r. Zmarł nocą, kiedy syn był w pracy. Tego ranka Karol, jak zwykle, przyniósł ojcu lekarstwa i obiad od państwa Kydryńskich. Kiedy się zorientował, że on nie żyje, natychmiast pobiegł po księdza. Całą noc się modlił , klęcząc przy ciele ukochanego ojca. Było to dla niego jedno z najbardziej bolesnych doświadczeń w życiu. Nie miał już nikogo z najbliższej rodziny. Po Mszy św. odprawionej przez ks. Figlewicza kapitan Karol Wojtyła został pochowany na cmentarzu Rakowickim. Ojciec zostawił Karolowi najcenniejszą życiową naukę: aby stawiać sobie wysokie wymagania i jak najsumienniej spełniać swoje obowiązki. Po śmierci taty Karol zaczął prowadzić jeszcze bardziej intensywnie życie modlitwy aniżeli dotąd. Latem 1941 roku zamieszkał u Karola Mieczysław Kotlarczyk wraz ze swoją żoną. Właśnie wtedy z jego inicjatywy narodził się w konspiracji Teatr Rapsodyczny, który działał w ukryciu przez cały okres okupacji. Jednym z jego filarów był młody Karol Wojtyła. Z narażeniem życia przygotowano 7 sztuk teatralnych i pokazywano na 22 przedstawieniach. Głównym celem działalności tego konspiracyjnego teatru było ukazanie niezniszczalności polskiej kultury oraz odnawianie duszy narodu. Z całą pewnością również teatralna działalność Karola kształtowała jego osobowość, uczyła sztuki wymowy i nawiązywania łączności ze słuchaczami. Po śmierci ojca w Karolu zaczyna powoli dojrzewać myśl o kapłaństwie. Jesienią 1942 roku młody Wojtyła zgłosił się do rezydencji arcybiskupa krakowskiego, prosząc o przyjęcie do tajnego seminarium duchownego. W czasie okupacji kandydaci do seminarium byli przyjmowani potajemnie, a wykłady odbywały się w ukryciu i w całkowitej tajemnicy przed reżimem okupacyjnym. Po rozpoczęciu tajnych studiów seminaryjnych Karol w dalszym ciągu pracował w Borku Fałęckim i kontynuował swoją działalność w Teatrze Rapsodycznym, zacieśniał również kontakty z Tyranowskim i ks. Fuglewiczem. Miał wielkie szczęście w tych koszmarnych latach okupacji, gdyż zawsze udawało mu się uniknąć rewizji, łapanek i wywiezienia do obozu koncentracyjnego. Jednak 29 lutego 1944 roku uległ bardzo poważnemu wypadkowi. Kiedy wracał do domu z pracy w Borku Fałęckim, przejeżdżająca niemiecka ciężarówka tak mocno go potrąciła, że stracił przytomność. Leżącego na ulicy uratowała pani Józefa Florek, która widząc, co się stało, wyskoczyła z tramwaju i osłaniała leżącego Karola przed przejeżdżającymi pojazdami. Udało jej się zatrzymać jeden z samochodów, w którym, jak się okazało, jechał niemiecki oficer. Kiedy stwierdzili, że Karol żyje, oficer zatrzymał ciężarówkę i kazał rannego zawieźć do miejskiego szpitala. Karol miał wstrząs mózgu i liczne rany. Musiał przez dwa tygodnie leżeć w łóżku. Był to dla niego, jak sam później napisał, szczególny „okres rekolekcji, które Pan Bóg wymyślił”. Po wybuchu powstania warszawskiego Niemcy urządzili w Krakowie masową akcję w całym mieście, wyłapując młodych ludzi, aby zapobiec nowemu powstaniu. Po tej czarnej niedzieli ks. arcybiskup Sapieha wezwał do swojej rezydencji wszystkich kleryków i do końca wojny ich tam ukrywał. Od 7 sierpnia 1944 roku aż do końca wojny Karol wraz z innymi klerykami mieszkał i studiował w domu arcybiskupa. 18 stycznia 1945 roku wojska armii czerwonej wyzwoliły Kraków spod okupacji niemieckiej. Klerycy mogli już zamieszkać w budynku seminaryjnym. Życie powoli wracało do normy. Karol kończył trzeci rok studiów teologicznych. Z własnego wyboru żył w wielkim ubóstwie. Kiedy otrzymał nowy sweter od swojego przyjaciela M. Kotlarczyka, to przy najbliższej okazji oddał go żebrakowi. Jego fascynacja duchowością i pismami św. Jana od Krzyża skłoniła go do intensywnej nauki języka hiszpańskiego, gdyż chciał czytać dzieła tego mistyka w oryginale. 18 lutego 1946 roku abp Adam Stefan Sapieha został mianowany kardynałem. Na konferencjach wpajał klerykom, że istotą każdego dobrze przeżywanego powołania kapłańskiego jest umieranie dla siebie, ofiarowanie samego siebie, bezinteresowny dar z siebie dla Chrystusa i innych ludzi. Na początku lipca 1946 r. Karol Wojtyła zdał wszystkie egzaminy kończące wykłady teologiczne. Kardynał Sapieha postanowił wysłać jesienią 1946 r. Karola Wojtyłę na dalsze studia do Rzymu. W tym celu przyspieszył mu święcenia kapłańskie. Przez cały październik intensywnie przygotowywał się na rekolekcjach do przyjęcia sakramentu kapłaństwa. Świecenia kapłańskie przyjął rankiem 1 listopada 1946 roku w prywatnej kaplicy arcybiskupa krakowskiego. Studia w RzymieJuż 15 listopada ks. Wojtyła razem ze swoim młodszym kolegą ks. Starowiejskim wyjechali na studia do Rzymu. Ksiądz Karol zamieszkał w Kolegium Belgijskim przy via del Quirinale i rozpoczął studia na Papieskim Uniwersytecie Dominikańskim „Angelicum”. Promotorem jego pracy doktorskiej został znany prof. o. Reginald Garrigou-Lagrange. Ksiądz Wojtyła pisał doktorat o rozumieniu wiary u św. Jana od Krzyża. Maksymalnie wykorzystywał czas na naukę i modlitwę. Oprócz intensywnych studiów uczył się samego Rzymu, w wolnych chwilach zwiedzając jego święte miejsca i zabytki pod kierunkiem wytrawnych znawców. Natomiast w czasie ferii na Boże Narodzenie i Wielkanoc zwiedzał inne miasta włoskie. W okresie wielkanocnym 1947 roku ks. Wojtyła pojechał do San Giovanni Rotondo, aby spotkać się i wyspowiadać u słynnego stygmatyka i mistyka ojca Pio. Spotkanie z tym świętym kapucynem wywarło na nim wielkie wrażenie. Jan Paweł II wspominał, że był „bardzo prostym spowiednikiem, bystrym i zwięzłym”. Największe wrażenie wywarł na nim o. Pio podczas odprawiania Mszy św. gdyż widział, że uczestnicząc w tajemnicy Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa, cierpiał również fizycznie. Kardynał Sapieha polecił ks. Wojtyle i ks. Starowiejskiemu, aby w wakacje 1947 r. odwiedzili Francję, Belgię, Holandię i zapoznali się z pracą duszpasterską w tych krajach. Wracając do Rzymu, zatrzymali się w Ars, gdzie działał św. Jan Maria Vianney (1786 – 1859), słynny proboszcz, który każdego dnia spędzał do 18 godzin w konfesjonale, spowiadając ludzi, którzy tysiącami przybywali do niego z całej Francji. Jan Paweł II tak opisał swoje wrażenia: „Wracając z Belgii do Rzymu, miałem szczęście po raz pierwszy odwiedzić Ars. Było to już pod koniec października 1947 roku. Wypadała wtedy niedziela Chrystusa Króla. Z wielkim pietyzmem zwiedzałem stary kościółek – ten, w który św. Jan Maria Vianney spowiadał, katechizował i głosił swoje kazania. Było to dla mnie doświadczenie głęboko przejmujące. Od czasów kleryckich żyłem pod wrażeniem postaci Proboszcza z Ars, zwłaszcza po lekturze książki ks. Trochu. Święty Jan Maria Vianney zdumiewa przede wszystkim tym, że odsłania potęgę łaski działającej przez ubóstwo ludzkich środków. Byłem szczególnie wstrząśnięty jego heroiczną posługą konfesjonału. Ten pokorny kapłan, który spowiadał po kilkanaście godzin na dobę, odżywiając się niezwykle skromnie, przeznaczając na spoczynek kilka zaledwie godzin, potrafił w tym trudnym okresie dokonać duchowej rewolucji we Francji i nie tylko we Francji. Tysiące ludzi przechodziło przez Ars i klękało przy jego konfesjonale. Na tle dziewiętnastowiecznego zeświecczenia i antyklerykalizmu jego świadectwo było wydarzeniem dosłownie rewolucyjnym. Z zetknięcia się z jego postacią wyniosłem przekonanie, że kapłan realizuje zasadniczą część swojego posłannictwa poprzez konfesjonał – »stać się w sposób wolny więźniem konfesjonału«” (Dar i Tajemnica, ss. 55-56). 14 czerwca 1948 roku ks. Karol Wojtyła obronił swoja pracę doktorską z wynikiem bardzo dobrym. W pracy podkreślił, że spotkanie osobowe z Bogiem nie jest zarezerwowane tylko dla mistyków. Każdy człowiek jest powołany do nawiązania relacji miłości z Bogiem. Doświadczenie mistyków uczy nas o drodze, która prowadzi do Boga oraz natury naszego zjednoczenia z Bogiem. Boga nie poznaje się tak jak jakiś przedmiot, ale przez wzajemne osobowe oddanie się sobie. (cdn.) Źródła: A. Bujak, M. Rożek: Wojtyła, Wrocław 1997; G. Weigel: Świadek nadziei, Kraków 2005. Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|