|
|||
|
Autor: Jacek Pulikowski, Kobiecość i męskośćDrugą przyczyną kryzysów małżeńskich jest nieuświadamianie sobie, albo raczej niewyciąganie praktycznych wniosków z faktu, że żona i mąż są kobietą i mężczyzną, a nie tą samą płcią. Jak mówi Ojciec Święty, Jan Paweł II, mamy dwa sposoby „bycia ciałem”. Kobiecy powołany do matkowania i męski przeznaczony do ojcowania. Każda osoba jest inna (osobna), lecz inność kobiety i mężczyzny jest szczególna, bo celowa i daleko idąca. Wynika to z prostego faktu mądrości Stwórcy, który wyznaczył inne funkcje kobiecie, a inne mężczyźnie. Wyposażył swoje stworzenia stosownie do zadań, jakie mają do spełnienia. Oczywisty i niekwestionowany jest podział zadań w dziedzinie przekazywania życia. To kobieta nosi dziecko w swym ciele, rodzi je i karmi piersią, a mężczyzna (będący na zewnątrz układu matka – dziecko) otacza oboje opieką i, symbolicznie mówiąc, żywi i broni. Jednak inność zadań nie wyczerpuje się na kwestii przekazywania życia, czy nawet wychowania dzieci w rodzinie. Również poza rodziną zadaniem kobiety w świecie jest „matkowanie”, a mężczyzny „ojcowanie”. Kobieta jest lepiej „wyposażona” do bezpośredniego kontaktu z człowiekiem (zwłaszcza bezbronnym, chorym, potrzebującym opieki lub pomocy), ma więc za zadanie szerzenie miłości w świecie, w relacjach międzyludzkich. Przepiękny przykład niestrudzonego wypełniania tej misji dała swym życiem Matka Teresa z Kalkuty. Podkreślmy – zadaniem kobiety nie jest narzekanie na złe relacje, lecz aktywne kształtowanie dobrych. Trzeba w tym miejscu dodać, że właśnie kobieta ma ogromną moc oddziaływania na mężczyznę. W szczególności chodzi tu o wzajemne odniesienia. Mówiąc w skrócie, kobieta, która sama siebie szanuje, uczy tym samym mężczyzn szacunku dla kobiet i, co bardzo ważne, jest w efekcie przez mężczyzn szanowana. Dość powszechne spotykamy się z narzekaniem kobiet na coraz gorsze zachowania mężczyzn. Mimo niewątpliwej słuszności postawa taka jest zupełnie bezproduktywna i nic z niej dobrego dla świata nie wynika. Czas, by kobiety, stosownie do swej ogromnej godności płynącej z misji macierzyństwa, zaczęły się naprawdę odpowiednio szanować i tym samym pomogły mężczyznom we właściwym odnoszeniu się do świata kobiet. Oczywiście, to nie zwalnia mężczyzn z osobistego wysiłku kształtowania właściwych relacji między nimi a kobietami. W odróżnieniu od kobiety, której talenty skierowane są ku człowiekowi, predyspozycje mężczyzn ukierunkowane są na skuteczne zmagania się z materią oraz na poznawanie procesów zachodzących w świecie i kierowanie nimi. Jest on predysponowany do podejmowania walki z trudnościami, przeciwnościami losu, do brania odpowiedzialności za bieg wydarzeń. Mężczyzna powinien czuć się odpowiedzialny za losy swej rodziny, społeczności, w której żyje, za losy świata. Tu piękny przykład niestrudzonej, niezłomnej ojcowskiej troski o losy świata daje Ojciec Święty Jan Paweł II. Ta troska jest zadaniem każdego mężczyzny, a szczególnie tego, który sprawuje jakąkolwiek władzę. Władzę, która powinna być służbą na rzecz dobra powierzonych sobie „podwładnych”. Wielkim zagrożeniem współczesnych rodzin jest dość powszechne wśród mężczyzn zagubienie poczucia jednoosobowej odpowiedzialności za losy małżeństwa i rodziny. Wiele jest tego przyczyn: od źle rozumianej idei partnerstwa, przez niedojrzałość mężczyzn do brania na siebie ciężaru odpowiedzialności, aż do postawy samych kobiet walczących z władzą męża i żądających nieraz dla siebie samej pełni władzy w rodzinie. Trudny i bolesny to problem, wart odrębnego opracowania. Wróćmy do tematu różnic. Jesteśmy więc inni. Świat głosi jednak co innego. Głosi opacznie (by nie powiedzieć obłędnie) rozumianą równość kobiety i mężczyzny, mającą się wyrażać pełną wymiennością ról i identycznością zadań do spełnienia w świecie. Ustanawia się nawet prawa gwarantujące na przykład minimalny procent kobiet na stanowiskach obsadzanych na drodze wyborów. Dodajmy, że są to często stanowiska w polityce dotychczas „odwiecznie” męskie. Ileż było histerycznych wypowiedzi, dziwacznych propozycji, ba, nawet pretensji o to, że w języku polskim (podobnie zresztą jak w innych) terminy poseł, senator, polityk są rodzaju męskiego. Ciekawe, że nie ustala się (może tyko na razie) minimalnego procentu mężczyzn w zawodach odwiecznie kobiecych. Ot, choćby wśród przedszkolanek. Nawet nazwy na takiego mężczyznę nie ma (chyba że przedszkolak...). Słowem, świat błądzi w imię równości rozumianej jako identyczność i pełna wymienność. Tworzy się dość powszechny ogólny bałagan również w umysłach ludzkich. Rodzina przestaje być rozumiana jako wspólnota kobiety, mężczyzny i ich dzieci, w której w naturalny (czyli zgodny z naturą) sposób rozdzielone są funkcje, przywileje i zadania. Odchodzenie od naturalnego porządku rzeczy zawsze kończy się większym lub mniejszym fiaskiem. Tymczasem dziś dochodzi do zupełnego pomieszania. Oto na przykład krytykuje się podstawy programowe przedmiotu szkolnego, ponieważ rodzina jest tam ukazana tradycyjnie, jako trwały związek mężczyzny i kobiety podejmujących zadania rodzicielskie. W zamian proponuje się nowoczesne „związki partnerskie”, bez mówienia o ich dwupłciowości, wierności i wyłączności seksualnej i oczywiście ani słowa o żadnych dzieciach. Jeśli takie mają być znamiona nowoczesności, to ja już wolę być nienowoczesny, a za to normalny i szczęśliwy niż „nowoczesny” i nieszczęśliwy, bo przeciwny swej naturze – słowem – wynaturzony. Dzisiejszy, nafaszerowany hasłami o równości i identyczności płci, skołowany w efekcie człowiek może mieć – i ma – poważne kłopoty z akceptacją naturalnej inności kobiet i mężczyzn, a w konsekwencji inności należnych im praw i obowiązków. Czy ma to wpływ na kondycję małżeństw? Niestety, tak. I to wielki. Gdyby mnie spytano, jakie najczęściej pretensje zgłaszają przychodzący do poradni małżeńskiej, odpowiedziałbym bez wahania: żony o to, że ich mężowie czują, myślą, reagują, działają... jak chłopy. Mężowie zaś zgłaszają pretensje o kobiecość ich żon. Oczywiście inaczej to jest nazywane, ale w gruncie rzeczy do tego się sprowadza. Kobieta ubolewa nad niedopasowaniem, opisując, jak to on robi wszystko źle – bo inaczej niż ona. Zawiedziona jest jego tragiczną niedomyślnością, czasem nawet komentując to słowami: „jakby kochał, to by się domyślał, o co chodzi”. Nie zdaje sobie sprawy, że jej oczekiwania są nie do spełnienia. Na przeszkodzie stoi wcale nie jego zła wola (o co jest często posądzany), ale natura mężczyzny, której zmienić się nie da. Otóż właśnie w tej kwestii nauka jednoznacznie stwierdziła, że kobiety mają znacznie wyższy wrodzony poziom empatii niż mężczyźni. Empatia jest cechą umożliwiającą wczuwanie się w sprawy (zwłaszcza uczucia) drugiego człowieka. To, co dla kobiety może być w tej branży oczywistością osiąganą bez wysiłku, dla mężczyzny może być po prostu poza granicami możliwości, nieosiągalne. Zauważmy, że pretensje na tym polu nie tylko są nieuzasadnione, ale są wręcz krzywdzące. Tak jak niezasadne byłyby pretensje do kogoś, że nie ma na przykład 200 cm wzrostu. Ileż mniej byłoby kłopotów małżeńskich, gdyby kobiety i mężczyźni mieli rzetelną wiedzę na temat naturalnej inności i wynikających stąd konsekwencji dla życia małżeńskiego. Pewnie do końca życia będę pamiętał mężczyznę z poradni, opuszczonego nagle – i dla niego samego niespodziewanie – przez żonę i dwójkę dzieci, po 17 latach małżeństwa. Pewnego dnia bez żadnej zapowiedzi żona z dziećmi wyprowadziła się po prostu do mamusi, nie zostawiając nawet listu pożegnalnego. Mężczyzna w poradni przedstawił długą listę win żony, które można by sprowadzić do jednego: „Proszę pana, moja żona jest kobietą i wszystko robi po kobiecemu. Po kobiecemu myśli, czuje i działa, a to jest nie do wytrzymania”. Po jego długiej i potoczystej relacji powiedziałem mu w kilku zdaniach o podstawowych różnicach pomiędzy mężczyzną i kobietą. Zrozumiał natychmiast. Był zresztą człowiekiem bystrym o wysokim statusie społecznym i wykształconym. Po moich wyjaśnieniach zapytał: „Czy to znaczy, że ja przez 17 lat zadręczałem żonę pretensjami o to, że jest normalną kobietą?”. Usłyszał na to twarde, męskie: „Niestety, tak!”, po czym rozpłakał się jak dziecko i retorycznie zapytał: „Dlaczego ja tego wszystkiego nie wiedziałem wcześniej?”. To jest moja odpowiedź na pytanie o to, jaki sens ma przygotowywanie się do małżeństwa, mówienie czy pisanie do małżeństw już zawartych. Co prawda, sama świadomość i wiedza nikomu jeszcze nie naprawiła małżeństwa, ale jest potrzebna do mądrej, konstruktywnej i skutecznej przemiany życia. Wszystkich pragnących polepszyć kondycję swego dialogu małżeńskiego odwołuję do Stowarzyszenia „Spotkania Małżeńskie” (www.spotkaniamalzenskie.pl). Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|