|
|||
|
Świadectwo, Jestem mężatką od 5 lat i są to bardzo szczęśliwe lata mojego życia. Myślę, że mąż w pełni podziela mój pogląd na nasze małżeństwo. Będąc w szóstej klasie szkoły podstawowej, usłyszałam, że dobrego męża trzeba sobie wymodlić, znalazłam więc w swojej książeczce od pierwszej Komunii św. Modlitwę o dobrego męża i gdy tylko byłam w kościele, sumiennie ją odmawiałam. Lata biegły, a ja z podrostka stałam się młodą i dość ładną dziewczyną, o której względy zabiegało równocześnie kilku chłopców. W tym wszystkim nie zapominałam jednak o swojej modlitwie i z jeszcze większą uwagą zaczęłam zwracać uwagę na jej treść. Zaczęłam się też zastanawiać, co znaczą słowa „zachowaj mnie, Panie, dla niego i jego dla mnie”. Choć teraz wiem, że chodziło o czystość przedmałżeńską, to wtedy myślałam, że chodzi tylko o to, byśmy nie chcieli wcześniej, niż to jest zaplanowane przez Boga, „chodzić ze sobą” . Bardzo przebierałam w chłopakach, często bawiąc się ich uczuciami, myśląc, że ze swoją urodą, humorem, sposobem bycia mogę sobie na to pozwolić. A odmawiając swoją modlitwę, często płakałam, bo nie wiedziałam, jaką podjąć decyzję, którego z nich wybrać – na każdego patrzyłam jak na potencjalnego kandydata na męża. Wiele razy miałam pretensje do Matki Bożej i w duszy mówiłam do Niej: „Dlaczego mi nie powiesz, którego wybrać; kto będzie dobrym ojcem dla moich dzieci i mężem pełnym miłości?”. A Ona patrzyła na mnie z obrazu spokojnym wzrokiem i wiedziała, że ten, o którego tak się modlę, jest blisko, że jest moim dobrym znajomym, przyjacielem. Kimś, komu można było wiele powiedzieć, iść z nim do kina czy pomodlić się na młodzieżowym nabożeństwie – owszem, ale nie wychodzić za niego za mąż! Ja jestem bardzo energiczna, żywiołowa, witalna, a on spokojny, cierpliwy, opanowany... Mnie imponowały – jak wszystkim dziewczynom wtedy – motory, prezenty i nadskakiwanie mi, a on nie miał nic: ani motoru, ani siły przebicia, ani nawet pracy. Ale zwracał na siebie uwagę tym, że mi się nie narzucał, nie chciał się ze mną przespać, by mieć „dowód miłości”, umiał pięknie śpiewać, grać na gitarze i słuchać o tym wszystkim, co w moim życiu się działo – a działo się zawsze bardzo wiele. Czekał 4 lata, zanim byłam gotowa być jego dziewczyną – nie bez wątpliwości jednak: a może się mylę? a może źle robię? może zostawię sobie jakąś furtkę w razie pomyłki? Zdecydowanie zadziałała Matka Boża – w Kalwarii Zebrzydowskiej na drodze krzyżowej zgodziłam się na nasze „chodzenie”. Zgodziłam się wbrew rodzinie, która uważała, że jest „goły”, bez pracy, nie całuje po rękach (jak to robił jego poprzednik) i w ogóle „nie takiego zięcia sobie wymarzyliśmy”. Zgodziłam się wbrew znajomym, którzy twierdzili, że do siebie nie pasujemy charakterami, że „woda i ogień”, że on jest za spokojny dla mnie i na pewno będzie przy mnie nieszczęśliwy, bo go zniszczę uczuciowo. Dzięki Bożej pomocy i opiece Matki z Kalwarii udowodniliśmy wszystkim wokół, że nie temperamenty i zasoby materialne, ale my sami i nasza współpraca z Bogiem sprawiają, że ludzie się dobierają i odnajdują często bardzo niespodziewanie i nawet po latach. Teraz już wiem, że moja modlitwa została wysłuchana – mam wspaniałego męża. To także dzięki niemu (ta spokojna wytrwałość mojego męża, który tyle na mnie czekał i modlił się o słuszność swojego wyboru) nauczyłam się cierpliwości i całkowitego zawierzenia naszych obaw, niepewności i lęków Matce Bożej. Bardzo bałam się wychodzić za mąż, choć czułam, że to jest ten jeden jedyny, właśnie dla mnie. Bałam się, że się nie dogadamy, że może nie będę mogła mieć dzieci i mąż mnie nie będzie kochał, że się nie dobierzemy seksualnie (w końcu nie próbowaliśmy się przed ślubem, jak to jest teraz modne)... i tysiąc innych obaw! Ale gdy już to zostawiłam przed ołtarzem i ofiarowałam wszystko w ręce Jezusa, zrobiło mi się lżej – i stan ten trwa do dzisiaj. Teraz z naszą 3-miesięczną Izą cieszymy się każdym dniem spędzonym razem i choć życie przynosi czasem ciężkie próby, to o wiele łatwiej znosić je we dwoje, będąc oparciem jedno dla drugiego. Bo fenomen naszego małżeństwa polega na tym, że chcemy ze sobą rozmawiać, pracować nad naszą miłością co dnia, a także, że potrafimy razem zgiąć kolana przed Bożym majestatem, nie wstydząc się swoich słabości i niedociągnięć. Trzeba najpierw bardzo chcieć się odnaleźć i Bogu tę sprawę poszukiwania w tłumie zawierzyć. Trzeba Mu ufać i cierpliwie czekać. A później bardzo chcieć trwać w miłości i każdy dzień wspólnie ofiarowywać Bogu . Ważne jest też, by umieć cieszyć się tym, co otrzymujemy z bycia ze sobą. Czytelniczka Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|