|
|||
|
Autor: Jacek Pulikowski, Hasło – „miłość”Zdefiniowanie pojęcia miłości jest konieczne, ponieważ powszechnie używa się tego określenia do czegoś, co tak naprawdę nic wspólnego z miłością nie ma, a nawet jest wprost jej zaprzeczeniem. Dzieje się tak w piosenkach, filmach, w audycjach radiowych i telewizyjnych dyskusjach. Co gorsza, nawet w gabinetach „nowoczesnych” psychologów i psychiatrów: „Pani musi być uczciwa względem siebie. Pani musi iść za głosem miłości, pani powinna w imię swej wielkiej, nowo odkrytej miłości zostawić męża i dzieci i związać się z prawdziwym wybrankiem swego serca...”. Stek bzdur! Tak, ale jeśli ktoś na co dzień odżywia się tym „stekiem”, to potem w życiu „stekiem mu się odbija”. Tak więc miłość prawdziwa nie jest ani zauroczeniem, ani fascynacją, ani nawet silnym uczuciem, choć wszystkie te „zjawiska” mają swe, nawet ważne, miejsce w miłości. Miłość jest funkcją woli. Miłość małżeńska dojrzałego człowieka jest poprzedzona odpowiedzialną decyzją podjętą na całe życie.
Największym dobrem każdego człowieka jest jego własny wszechstronny rozwój – ku świętości. Rozwój prowadzący do zbawienia i szczęścia wiecznego. Tak więc miłość małżeńska wyraża się popartą czynami troską o dobro współmałżonka. Ślub miłości dozgonnej tego właśnie dotyczy. Nie można ślubować „dobrych uczuć”, bo to nie do końca (a przynajmniej nie wprost) zależy od naszej woli. Zauważmy, że przy takiej definicji miłości można zrozumieć, a nawet wprowadzić w życie Chrystusowe zalecanie miłości nieprzyjaciół. Nie chodzi o to, by rzucać się im na szyję i pochwalać ich za świństwa, które nam wyrządzają. Chodzi o to, by nie życzyć nieprzyjaciołom, by ich „piekło pochłonęło”, a życzyć im tego, by się nawrócili i przestali źle czynić. To zalecenie jest możliwe do wypełnienia przez wierzącego człowieka. Tymczasem miłość najczęściej mylona jest z dobrymi uczuciami. Rzeczywiście, ważnym elementem miłosnej troski o dobro powinno być zadbanie o dobre uczucia. Bo gdy uczucia są dobre, łatwo jest kochać, to samo przychodzi. Znacznie trudniej kochać, czyli troszczyć się o dobro drugiego, gdy on zniszczył dobre uczucia, a wzbudza złe. A jednak jest to możliwe i konieczne do odbudowy dobrej relacji miłości. Zagrożenie ze strony uczućMylenie miłości z uczuciami jest śmiertelnie niebezpieczne. Ileż to małżeństw zostało zawartych wyłącznie na fali rozpędzonych uczuć, wywołanych najczęściej bliskością cielesną! Ona, skoncentrowana na własnych uczuciach i marzeniach, w ogóle nie interesuje się jego dobrem (najwyżej – dobrami), a tylko chce „mieć” męża, chce „urządzić sobie życie”. Dla niego ona jest potrzebna tylko po to, by dostarczyć mu przyjemności i doznań seksualnych. Do potwierdzenia przed sobą samym swojej „męskości”. Ewentualnie jeszcze do pochwalenia się przed kolegami, jaką to ma „laskę”... Nie dziwmy się więc, że małżeństwa zbudowane na takich „podstawach” są kruche i nietrwałe. Jakże często małżonkowie stawiają pochopną diagnozę o wypaleniu się miłości i podejmują decyzję o rozwodzie jedynie na podstawie aktualnie złych uczuć. Uczucia z definicji są zmienne. Nawet najgorsze da się naprawić. Mam na to liczne przykłady z życia wielu mnie odwiedzających wzięte. Trzeba tylko o tej możliwej naprawie wiedzieć i jej chcieć, i zwyczajnie podjąć konkretny trud. Wiele kobiet autentycznie kochających męża, co wyrażało się ogromną troską o jego dobro w codzienności (gotowały, prały, prasowały, niańczyły w chorobie itd.), mówiło w poradni: „Ja już go nie kocham”. Zamiast powiedzieć: „Wypaliły się we mnie dobre uczucia, co zrobić, by je naprawić?”. By zapamiętać, że miłość to nie same uczucia, przytoczę krótką anegdotę. Otóż pewien pan zapytany w 50. rocznicę swego ślubu (przez wścibskich i szukających złej sensacji dziennikarzy), czy nigdy nie myślał o tym, żeby się rozwieść, odpowiedział: „Rozwieść nigdy, ale zamordować żonę – bardzo często”. Zauważmy: mimo nieraz bardzo złych uczuć nigdy nie myślał, by wycofać obietnicę miłości, czyli dozgonną troskę o dobro. Ponieważ rozwód jest ucieczką od obiecanej troski o dobro, ucieczką od odpowiedzialności za wypełnienie podjętych w dniu ślubu zobowiązań miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej. EgoizmCo jest zaprzeczeniem postawy miłości? Wcale nie nienawiść, która jest tylko wynikiem bardzo złych uczuć lub, jak kto woli, sama jest bardzo złym uczuciem. Zaprzeczeniem postawy miłości (czyli ukierunkowania na drugiego) jest postawa egoizmu (czyli ukierunkowanie na siebie). Zauważmy, że postawa egoizmu może być w człowieku zakorzeniona poprzez takie a nie inne wychowanie. Wówczas człowiek nawet często nie zdaje sobie sprawy, że cały świat pragnie podporządkować sobie i swoim zachciankom. Często tak się dzieje z rozpieszczonymi jedynakami (na szczęście nie ze wszystkimi) oraz z dziećmi, którym rodzice pragną „dać wszystko”, niczego od nich nie wymagając. Postawa egoizmu może być jednak wybrana świadomie. Skłania do tego na przykład ideologia skrajnego indywidualizmu (niektórzy mówią: hiperindywidualizmu). Wmawia ona człowiekowi, że skoro „człowiek jest najwyższą wartością”, to on sam jest najwyższym dobrem. Ma zatem prawo wszystko i wszystkich sobie podporządkować. Jemu się wszystko za darmo należy. Bez względu na ważność powodu czy choćby kaprysu. Ma więc „prawo” zostawić męża i dzieci. Ma „prawo” zdradzać żonę. Ma wreszcie „prawo” do własnej moralności. Paradoksem jest, że ludzie o postawie egoistycznej żądają prawa do miłości, która im się oczywiście – jak wszystko – za darmo należy. Nie widzą wewnętrznej sprzeczności między postawą egoizmu i miłości. Wielokrotnie spotykałem się z małżonkami, którzy po latach przeżywali kryzys miłości i chcieli naprawiać małżeństwo. Ze zdumieniem niejednokrotnie stwierdzałem, że żadne nich nie jest zdolne do najmniejszego ustępstwa na rzecz drugiego. Przysłowiowego cukierka czy lizaka by nie oddali. Jak tu budować relację miłości, opartej na dawaniu, między ludźmi, którzy jedynie są gotowi do brania! Egoiści, co prawda, mogą zbudować w miarę trwałą relację bazującą na zasadzie wzajemnych usług i wzajemnej opłacalności, lecz daleko jej do „smaku” miłości. Niewyplenione pokłady egoizmu uniemożliwiające budowę prawdziwej relacji miłości można łatwo rozpoznać. Zapraszam każdego małżonka czytającego ten tekst do testu na samym sobie. Uwaga! Może boleć. Wolność w miłościMasz zapewne sposób na naprawę czy jeszcze lepsze funkcjonowanie Waszego małżeństwa. Czy sposób ten nie polega przypadkiem na tym, że to współmałżonek musiałby się zmienić w tym i tamtym?... Taka postawa zdradza niestety egoizm. Prawidłowo powinieneś (powinnaś) chcieć naprawiać swoje małżeństwo przez zmianę siebie, zgłębiwszy to, co współmałżonek pragnąłby, by w Tobie się zmieniło, co mu przeszkadza, lub wręcz co Ci zarzuca. Ostrzegam: każda próba naprawy małżeństwa przez „wymuszenie” na współmałżonku zmiany funkcjonowania (choćby rzeczywiście w kierunku dobra) jest z góry skazana na przegraną. Taki sposób działania rodzi poczucie przymusu, ograniczenia wolności, wręcz zniewolenia, które wszyscy źle znosimy. Proponuję zatem inną „technikę” naprawy małżeństwa. W całkowitej wolności każdy ofiarowuje próbę zmiany siebie w kierunku, w którym wskazuje współmałżonek (rzecz jasna nie może to być kierunek ku złu moralnemu, bo wówczas nie wolno się zgodzić). Dobrowolna ofiara z siebie, w przeciwieństwie do ulegania przymusowi, niesie ze sobą radość dawania i tym samym poszerza miłość, której jest istotą. Namawiam do spróbowania. Ta inwestycja nie wymaga żadnych nakładów finansowych, a może istotnie odmienić jakość życia w małżeństwie. Na koniec jeszcze jedno. Gdy już podejmiecie dobrowolne zobowiązania na rzecz drugiego, to cieszcie się z każdego, choćby najmniejszego sukcesu i nie przejmujcie się zbytnio, że mimo umowy nie jest od razu idealnie. Pretensjami możecie zepsuć rozpoczęte dzieło. Każdy rozwój, w tym rozwój miłości, jest procesem, który zmierzając konsekwentnie (choćby powoli) w dobrą stronę, zbliża do pełnego sukcesu. Do pełni szczęścia w Miłości. Jacek Pulikowski Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|