|
|||
|
Świadectwo, Nie mam kwalifikacji do stawiania diagnoz ani do leczenia erotomanii. To, co tu piszę, jest jedynie dzieleniem się doświadczeniem z rozmów z psychologami, terapeutami, braćmi i siostrami ze wspólnoty Anonimowych Erotomanów. Jeśli w twoim sercu zapadła decyzja, aby zmienić swoje życie, które stało się piekłem, GRATULUJ¿ – zrobiłeś właśnie pierwszy krok. Jeśli podjąłeś decyzję, bo stwierdziłeś, że jesteś bezsilny wobec uzależnienia od seksu i przestałeś kierować własnym życiem, to powiedz o tym Panu Bogu i wspólnocie Anonimowych Erotomanów, ilekolwiek by liczyła osób. A potem czeka cię praca nóg, by przychodzić na mityngi AE i dzielić się tym, co nowego wydarzyło się u ciebie, mówić o radościach i smutkach, o twoich uczuciach. Mówić o porażkach, upadkach, o małych i dużych sukcesach. Po okresie „odstawienia zasadniczego”, które każdy z nas przechodzi na początku drogi, przychodzi czas trzeźwości dojrzałej, nie wymuszonej. I dalsza praca, by zdrowieć, i przesiadać się do następnych pociągów, które wiozą nas coraz dalej od stacji PIEKŁO. Ale wróćmy do początków. Nałogowy seks (w tym cudzołóstwo, onanizm) charakteryzuje się tym, że buduje nastawienie na siebie: ja jestem najważniejszy, a świat ma się kręcić wokół mojej osoby. Powoli każdy uzależniony staje się egocentrykiem. Ucieczka w seks to ucieczka dziecka do świata marzeń i złudzeń. Ucieczka do bezpiecznego bunkra, po wyjściu z którego ma się jeszcze więcej wrogów, jeszcze bardziej zaciekłych. Seks jest dla erotomana tym, czym alkohol dla alkoholika, narkotyk dla narkomana – chwilową ulgą, ucieczką w zapomnienie, znieczuleniem uczuć. Boimy się tych uczuć, boimy się prawdy życia, jego bólu, smutku, samotności, depresji, stresu, agresji nieprzyjaciół. Uciekając w seks, na chwilkę uwalniamy się od tego napięcia, aby wrócić do rzeczywistości jeszcze bardziej poranionym i osłabionym, i podatnym na chorobę. To choroba śmiertelna – atakuje duszę, psychikę, a kiedy ją pokona, prowadzi też do degradacji ciała. Kiedyś ostrzegano mnie (lakonicznie, w książkach dla chłopców), że zbyt często i zbyt długo uprawiany onanizm może okazać się patologiczny. Ale ja wtedy sądziłem, że to mnie nie dotyczy! Jednak po latach stwierdziłem, że poprzez jego uprawianie zdegradowałem swoje człowieczeństwo – potrafiłem, mając rodzinę, pójść do agencji towarzyskiej i wydać ostatnie pieniądze na seks, bo musiałem to zrobić. Często kupowałem całe reklamówki pornografii, by onanizować się bez końca... Nie wystarczał mi jeden raz; mimo 40 lat życia robiłem to po 4 – 5 razy dziennie... Czary goryczy dopełnił fakt, że uwiodłem żonę kolegi z pracy i trwałem z nią w romansie. Otrząsnąłem się, kiedy stanąłem nad własnym grobem... Erotomania to choroba śmiertelna i właściwie nie mamy w kraju specjalistów od jej leczenia. Jedynym i najlepszym lekarzem jest miłujący Bóg. Z programów leczenia najbardziej dostępnym dla wszystkich jest program 12 kroków Wspólnoty Augustyńskiej. Chcę napisać o początkach walki. Ważne, by nie ulec pokusie zaprzestania, jak mówi młodzież – „odpuszczenia sobie” – kolejnych prób życia w trzeźwości. Powiem szczerze – mimo silnej woli – rzadko komu udaje się raz na zawsze zaprzestać powtarzania wyuczonych nawyków. Dla większości zdrowiejących normalne są niestety nawroty choroby, wpadki. Dlatego tak ważne jest, aby po każdym kolejnym upadku, przeżywając poczucie winy, równocześnie powierzyć ten ból miłosierdziu Boga. Siostra Faustyna pisze: „Poznając swą nicość do głębi, padłam na kolana i przepraszałam Pana, i z wielką ufnością rzuciłam się w nieskończone miłosierdzie Jego. Takie poznanie nie przygnębia mnie ani oddala od Pana, ale raczej budzi w mej duszy większą miłość i bezgraniczną ufność, a skrucha mojego serca jest złączona z miłością” (Dz 852). Jeżeli nałóg znowu położył nas na łopatki, wygrał tylko bitwę – ale nie wojnę. Wojna wciąż trwa. „Szczęśliwy ten, kto w postanowieniach siebie samego nie potępia” (Rz 14, 22-23). Nie potępiaj się, Bracie i Siostro, nie miej żalu do siebie. Jesteś wartościowym człowiekiem, możesz nienawidzić grzechu, ale nie siebie. Twoją siłą jest fakt, że idziesz do spowiedzi, pochylasz głowę i mówisz: „żałuję, Panie”. Twoją świętością jest to, że idziesz na mityng, by wracać do zdrowia, że spotykasz się z ludźmi tak samo chorymi jak Ty i dzielisz się z nimi swoim doświadczeniem, miłością, obecnością, trwaniem. Każde potępianie siebie jest dziełem szatana. Mówiąc podczas spowiedzi: „upadłem, Panie, żałuję”, mówisz tym samym: „przyjmij mnie takiego (taką), jakim (jaką) jestem, zbaw mnie, bo wierzę w Ciebie, wierzę w Twoją dobroć, miłosierdzie i nieskończoną miłość”. Pan jest miłością absolutną, wybaczającą, miłosierdziem doskonałym. Wybacza, bo kocha i chce Twojego dobra, przyjmuje cię takim (taką), jakim (jaką) jesteś, ciągle upadającego. Nawet gdybyś chodził(a) codziennie do spowiedzi, za każdym razem przytula Cię jak kochający Ojciec, głaszcze Cię po głowie i mówi – „wybaczam, zawsze przychodź do Mnie, a teraz idź i nie grzesz więcej”. Wychwalajmy Pana, bo jest dobry i Jego łaska trwa na wieki!
Nałóg jest inteligentny i podstępny. Szatan będzie cię celowo dołował, poniżał, zniechęcał, mówił, że jesteś małej wartości, że nie dasz rady porzucić zła. Będzie wzmagał Twoje poczucie winy, żeby wpędzić Cię w dół, w depresję, byś znowu to zrobił(a)... Nie wolno Ci popadać w rozpacz, w zniechęcenie. Trwaj w nadziei i w nieustannym staraniu o dobro, nawet jeśli przydarzą Ci się wpadki czy błędy. Każdy stres, depresja, niepotrzebne emocje czy poczucie winy – to stan osłabienia ducha, to jeszcze większa gołoledź na drodze trzeźwości. Odrzucaj poczucie winy. Głowa do góry. Pomyśl, jakie wnioski dla siebie wyciągnąć, by to się nie powtarzało. Nie rezygnuj, walcz! Upadanie jest rzeczą ludzką, trwać w upadku to rzecz szatana. W tym miejscu każdy może zapytać: „Jak walczyć, jaką bronią? Tyle razy to robiłem(-am) i nic”. Mogę coś zaproponować: poprzez małe sprawy, na samym początku stąpania po lodowisku, ćwicz się w wyrabianiu woli. Jest na to sposób: metoda małych kroczków. Bóg za Ciebie nie podejmie tej decyzji, decyzję podejmujesz Ty sam(a). Powiedz sobie, że czegoś dziś nie zrobisz. Powiedz: „Nie zrobię tego przez minutę”; potem godzinę, 2 godziny, 4 godziny... Aż dojdziesz do 24 godzin. Naszym zadaniem jest wytrwać każde 24 godziny. Mateo, AE Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|