|
|||
|
Autor: Jacek Pulikowski,
W wielu listach nadsyłanych do redakcji pojawia się problem pettingu. Oto przykłady: Agnieszka: „(...) jest wierzący i praktykujący i z takiej rodziny się wywodzi. Do tej pory wyraźnie unikał stosunku, ale (...) praktykujemy inną formę wyładowania napięcia seksualnego: petting. Nie wiem, czy robię dobrze”... Czytelniczka (gwałcona w dzieciństwie, zmagająca się z nałogiem samogwałtu): „(...) uprawiam petting z moim chłopakiem (chodzę z nim 1,5 roku). Nie wiem, czy to jest miłość). List Doroty: „Poznaliśmy się we wspólnocie przy kościele dawno temu. Od 6 lat jesteśmy razem. Od roku zaręczeni. Oboje jesteśmy wierzący. Bóg jest dla nas najważniejszy w życiu. Ze współżyciem seksualnym postanowiliśmy zaczekać do ślubu. Od roku zaczęliśmy głębiej okazywać sobie uczucia poprzez (nie lubię używać tego słowa) petting. Nie jestem pewna, czy tak do końca to podoba się Panu. Narzeczony nie widzi w tym nic złego, ponieważ twierdzi, że jesteśmy przekonani o swojej miłości, nie jesteśmy nastoletnimi dzieciakami i, przede wszystkim, wkrótce się chcemy pobrać. I właśnie dlatego w ten sposób pragniemy przygotować się do pełnego współżycia seksualnego w małżeństwie. Jeśli o mnie chodzi, przyznam szczerze, że bardziej robię to dla niego. Według mnie nie musiałoby być tego (pettingu). Wytrzymałabym do ślubu bez problemu. Kochamy Boga całym sercem i chcemy być zawsze blisko Niego. Przypodobać się Jemu w każdym czynie. Czy to, co robimy, jest zgodne z Jego nauką? Bardzo proszę o kilka słów w mojej sprawie. Z góry serdeczne Bóg zapłać!”. Droga Doroto! Pozwól, że zanim odpowiem na Twoje pytania i wątpliwości, „przygotuję sobie grunt” trzema uwagami ogólnymi. Po pierwsze, nazwijmy po imieniu, czym jest petting. Jest to działanie mające na celu uruchomienie reakcji narządów rozrodczych, zbudowanie napięcia i przeżycie doznania przyjemności przy jego rozładowaniu. Pełna reakcja organizmu przy takim działaniu następuje najczęściej tylko u mężczyzny – z tego powodu, że po prostu łatwiej ją u niego niż u kobiety wywołać. Zauważmy podobieństwo pettingu do działań autoerotycznych (masturbacja, czyli onanizm lub samogwałt), tyle tylko, że dokonywany jest nie w pojedynkę, ale w parze. Działanie takie imituje reakcję narządów, jaka zachodzi przy normalnym współżyciu płciowym, tyle że bez zjednoczenia cielesnego (ściślej – narządowego). Chodzi tu o uzyskanie doznania seksualnego bez konsekwencji w postaci ewentualnego poczęcia dziecka. Tymczasem naturalne, dobre i prawidłowe (a tym samym – budujące więź i pożyteczne dla struktury psychofizycznej człowieka), świadome uruchomienie pracy narządów rozrodczych może mieć miejsce wyłącznie w małżeńskim współżyciu płciowym. I to jedynie pod warunkiem, że małżonkowie akceptują płodność i dzieci jako dar oraz jednocześnie jako naturalny i możliwy skutek aktu małżeńskiego. Jest więc petting nieuprawnioną i przynoszącą złe owoce próbą wykradania przyjemności zarezerwowanej dla małżeństw, a będącej swoistą nagrodą Stwórcy dla małżonków za gotowość podjęcia się trudów rodzicielstwa. Jednak próba ta zawsze kończy się, w ogólnym rozrachunku, porażką. Za cenę chwilowej, doraźnej przyjemności płaci się trudnościami we własnym rozwoju osobowościowym oraz w budowie więzi seksualnej w przyszłym małżeństwie. Tak więc petting w żadnym stopniu nie jest elementem sprzyjającym rozwojowi człowieka ani też dobrego przygotowania do przyszłego współżycia małżeńskiego.Przeciwnie, może być źródłem rozlicznych trudności. Dlaczego? Otóż petting wywołuje sztucznie reakcję narządów w sytuacji niezgodnej z naturą ich funkcjonowania, czyli w sytuacji wynaturzonej. Przeżycie doznania wyrwane jest całkowicie z kontekstu płodności i pełnego zjednoczenia cielesnego. Zatem doznanie niczemu nie służy, a staje się celem samym w sobie. Jest przeżywane w oderwaniu od jedności małżeńskiej i od płodności – rodzicielstwa. Tworzy to stereotyp (trwały zapis w mózgu) przeżywania doznania seksualnego niezgodny z naturą płciowości człowieka. Będzie to przeszkodą w budowaniu naturalnego, prawidłowego współżycia małżeńskiego. Dodajmy na marginesie, że zdecydowana większość małżeństw przeżywających trudności we współżyciu zupełnie nie kojarzy ich ze swymi wcześniejszymi „dokonaniami” przed ślubem. To, co piszę, nie jest żadną ideologią, lecz oczywistym faktem. Niestety jest on mało znany, gdyż ujawnianie rzetelnej wiedzy o płciowości jest nie na rękę potężnym finansowo siłom, które zarabiają na szerzeniu bałaganu seksualnego. Siły te, posługując się wysokonakładowymi pismami, reklamami, telewizją i innymi dostępnymi środkami przekazu, kreują fałszywą wizję płciowości człowieka. Po drugie – charakterystyczne jest, że wątpliwości co do kwalifikacji moralnej czynów na „terenie” płciowości (nie tylko pettingu) mają z reguły nie mężczyźni, lecz kobiety. Jest to naturalne i zrozumiałe. Wystarczy przyjrzeć się biologii (czyli planowi Stwórcy wpisanego w naturę stworzenia). To kobieta ponosi wszelkie naturalne biologicznie skutki aktywności seksualnej: w jej ciele odbywa się współżycie, w niej poczyna się i rozwija przez dziewięć miesięcy dziecko, ona je w trudzie rodzi, ona je karmi piersią... Nic więc dziwnego, że kobieta obdarzona jest większym naturalnym wyczuciem, co jest złe w tej dziedzinie, ponieważ skutki zła sama najboleśniej odczuje na „własnej skórze”. Jest więc w kobiecą psychikę wbudowanych szereg subtelnych mechanizmów ostrzegających przed niewłaściwym działaniem na tym delikatnym i świętym zarazem terenie przekazywania życia ludzkiego. Płynie stąd praktyczny wniosek: skoro kobieta ma większe wyczucie zła moralnego w tej dziedzinie, to ona (nie mężczyzna) powinna być ekspertem od rozstrzygnięć w dziedzinie działań płciowych (w myśl zasady, że widzący powinien prowadzić ślepca – a nie odwrotnie). Co więcej – to kobieta powinna uchronić związek od wejścia na niewłaściwe tory w dziedzinie płciowości! Powinna uczynić to stanowczo i konsekwentnie, kierując się miłością, czyli dobrem obojga i dobrem ich przyszłego związku. Uleganie moralnie złym pomysłom mężczyzny nie ma nic wspólnego z prawdziwą miłością (bez względu na wytworzone przez niego, często bez złej woli, przepiękne ideologie i logiczne wywody usprawiedliwiające). Przyzwolenie na zło jest wyrządzeniem krzywdy i jemu, i sobie. Krzywdy, przed którą mężczyzna sam czasem nie jest w stanie się obronić (mając mniejsze wyczucie zła i będąc „zagłuszonym” silnymi reakcjami pożądania). Wreszcie, po trzecie: Czy petting „podoba się Panu”, czy jest grzechem, czy jest grzechem ciężkim? Te pytania pojawiają się w listach bardzo często (zresztą nie tylko w sprawie pettingu czy wcześniej omawianego całowania się). Warto więc pokusić się o ogólniejsze rozstrzygnięcie. By nie błądzić i nie propagować jakiegoś „widzimisię”, sięgam do Katechizmu Kościoła Katolickiego: 1852. „Jest rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, (...) ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, Królestwa Bożego nie odziedziczą” (Ga 5, 19-21). 1853. Źródłem grzechu jest serce człowieka i jego wolna wola... 1855. Grzech śmiertelny niszczy miłość w sercu człowieka wskutek poważnego wykroczenia przeciw prawu Bożemu; podsuwając człowiekowi dobra niższe, odwraca go od Boga... 1857. Grzechem śmiertelnym jest ten, który dotyczy materii poważnej i który nadto został popełniony z pełną świadomością i całkowitą zgodą.. 1859. Grzech śmiertelny wymaga pełnego poznania i całkowitej zgody. Zakłada wiedzę o grzesznym charakterze czynu (...). Ignorancja zawiniona i zatwardziałość serca nie pomniejszają, lecz zwiększają dobrowolny charakter grzechu. 1861. Grzech śmiertelny jest – podobnie jak miłość – radykalną możliwością wolności ludzkiej. (...) Chociaż możemy sądzić, że jakiś czyn jest w sobie ciężką winą, powinniśmy sąd nad osobami powierzyć sprawiedliwości i miłosierdziu Bożemu. 1862. Grzech powszedni (...), gdy w materii lekkiej nie przestrzega się normy prawa moralnego lub gdy nie przestrzega się prawa moralnego w materii ciężkiej, lecz bez pełnego poznania czy całkowitej zgody. 1863. (...) Grzech powszedni świadomy i pozostawiony bez skruchy usposabia nas stopniowo do popełnienia grzechu śmiertelnego... 1868. (...) ponosimy odpowiedzialność za grzechy popełniane przez innych, gdy w nich współdziałamy: • uczestnicząc w nich; • nakazując je, zalecając, pochwalając lub aprobując; • nie wyjawiając ich lub nie przeszkadzając im; • chroniąc tych, którzy popełniają zło. 1872. Grzech jest aktem przeciwnym rozumowi. Rani on naturę człowieka...”. Tyle katechizm. Ktoś mógłby mi przewrotnie zarzucić, że ujawniając powyższe, „uświadamiam” o grzeszności i tym samym przyczyniam się do powiększenia „ciężkości” i tak popełnianych masowo grzechów. Jednak pokusa, by świadomie nie chcieć się dowiedzieć, co jest grzechem, by „nie móc” zgrzeszyć ciężko, jest wspomnianą „zawinioną ignorancją”, która pogłębia ciężar grzechu. Poza tym nie ujawniając grzeszności, sam zaciągnąłbym winę i odpowiedzialność za „współdziałanie”. „Poznacie prawdę i prawda was wyzwoli” oraz„zło dobrem zwyciężaj” – to najrozsądniejsze zasady postępowania w sprawach trudnych. Tyle uwag ogólnych, które posłużą mi za „podkład” do odpowiedzi na list. Droga Doroto! W zasadzie odpowiedź na swoje wątpliwości już znalazłaś powyżej. Wierzę, że „dałaś radę” doczytać do końca, nie wyrzucając tekstu do śmieci (dosłownie i w przenośni). Wiem, że „twarda to mowa”, ale tak naprawdę nikt nie obiecywał chrześcijaninowi życia łatwego, lekkiego i przyjemnego. Warto jednak pamiętać, że przezwyciężenie nawet wielkich trudności z pomocą Bożą zawsze jest możliwe i daje człowiekowi w efekcie wielką radość i satysfakcję. Czyni go lepszym, uzdalniając do pokonywania jeszcze większych trudności. Podejmowany dobrowolnie trud jest ceną wzrostu i jedyną drogą człowieczego rozwoju. Nie da się tego trudu podjąć „za kogoś”, choć można i trzeba pomagać ludziom w jego podejmowaniu. To właśnie próbuję dla Ciebie zrobić. Doroto, cieszę się, że masz wrażliwe sumienie i nie zatraciłaś naturalnego rozeznania, co jest dobre, a co złe. Możesz być pewna, że to, co kryje się pod terminem „petting” nie podoba się Panu, bo jest jawnie sprzeczne z Jego koncepcją płciowości człowieka i prawidłowych działań na jej terenie. To, że „narzeczony nie widzi w tym nic złego”, nie jest dowodem na to, że jest „to” dobre, a jedynie na to, że on „nie widzi”. Jeżeli tak (co, jak wskazałem wcześniej, jest nierzadkie nawet wśród naprawdę przyzwoitych mężczyzn), to znaczy, że Twoim zadaniem jest oświecenie go, by „widział” lub przynajmniej, by uwierzył i uszanował fakt, że Ty „widzisz”. Zrób to bardzo delikatnie, by nie poczuł się odgórnie pouczany, głupi czy wręcz gorszy. Podziel się z nim swoim dobrem, swoim „czuciem” sprawy i poproś, by wielkodusznie, z miłości do Ciebie, ofiarował Tobie spokój sumienia. To się Wam opłaci!!! Wygranie tej sprawy z pewnością będzie pięknie owocować w Waszym małżeństwie i w wychowaniu Waszych dzieci. Będziecie mogli być dla nich wiarygodni i polecać im własne narzeczeństwo jako godne naśladowania. Może wagi tego w tej chwili nie widzisz dostatecznie ostro i konkretnie, lecz – jako Tato – zapewniam Cię, że będzie to z biegiem lat coraz bardziej przez Was doceniane. Będzie źródłem niegasnącej głębokiej radości (a nie, jak w przypadku porażki, ciągłych wyrzutów sumienia). Pomysł, żeby w ten sposób przygotować się do pełnego współżycia seksualnego w małżeństwie jest podpowiedzią szatana, pomysłem z piekła rodem. Rozpowszechnianym zresztą masowo, kłamliwie, lecz ochoczo przez propagatorów „swobody seksualnej” zarabiających krocie na... bałaganie seksualnym. Podobnie zresztą propaguje się doświadczenia z wieloma „partnerami”, by „nauczyć się” współżycia, aby zadowolić, ba, zachwycić przyszłego współmałżonka czy „partnera”. Czy wreszcie zachęca się do samogwałtu dla (rzekomo) „koniecznego poznania i rozwoju własnej seksualności”. Wszystkie te zachęty są jawnym oszustwem za cenę judaszowych srebrników. Są najwyższej klasy draństwem bazującym cynicznie na ludzkiej niewiedzy i słabości, a prowadzącym do ludzkich nieszczęść zaczynających się od uzależnienia od przyjemności seksualnej i w konsekwencji załamania się karier życiowych. Są przyczyną m.in. niewierności, rozpadu małżeństw, osierocania lub wręcz mordowania w czasie przedurodzeniowym własnych dzieci, przestępczości seksualnej... Teraz, Dorotko, uwaga. Może być ciężko. Muszę Ci powiedzieć, że „robiąc to dla Niego”, popełniłaś fatalny błąd. „Po owocach poznacie...”. Niestety, mimo niewątpliwie dobrych chęci zrobiłaś to przeciwko Jego dobru. Słowem, niechcący skrzywdziłaś Go, siebie i Wasze przyszłe małżeństwo. Krzywdy (nawet te wyrządzone nieświadomie) należy naprawiać. Zadanie to niełatwe, ale z Bożą pomocą możliwe. Wierzę, że Wam się uda. Podstawą tej wiary jest nie naiwna chęć przypodobania się Wam, lecz Twoja jawna deklaracja, że „kochacie Boga całym sercem”. Skoro teraz już wiecie, że to, co robiliście, nie jest zgodne z Jego wolą i nauką – droga powrotu jest jasna i – pewna. Początek tej drogi wskazuje syn marnotrawny, mówiąc: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko Bogu i Tobie”. Krokiem następnym jest szczera spowiedź i „uczepienie się” łaski uświęcającej. Co prawda z siłami ludzkimi różnie bywa, to jednak „u Boga nie ma nic niemożliwego”. Dorotko, chcę Ci na koniec powiedzieć, że bardzo się cieszę, że odważyłaś się powiedzieć o swoim problemie, zanim nie zabrnęliście dalej. Doświadczenie uczy, że zdarza się to również tym, którzy „stanowczo deklarują powstrzymywanie się od współżycia”. „Kto stoi, niech baczy, by nie upadł” – przyjmijcie te słowa św. Pawła w pokorze i budujcie Waszą relację tak, by z pewnością, bez żadnych wątpliwości podobała się Panu. Będę Was wspierał modlitwą Zatroskany Tato Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|