|
|||
|
Świadectwo, Mówiłam sobie: „Nie pisz o tym, bo możecie przecież jeszcze upaść i co wtedy?”. Teraz jednak jestem pewna, że wytrwamy, ale nie dzięki naszej woli, tylko jeśli zaufamy Jezusowi i Matce Najświętszej.
To już prawie dwa i pół roku, odkąd jesteśmy razem – Sylwek i ja. To moja pierwsza sympatia (zawsze było mi przykro, gdy w liceum moje koleżanki miały już swoich chłopaków, a ja nie, choć – podobno – jestem „urokliwą” dziewczyną; widocznie tak miało być, ale opłacało się czekać!). Nie będę się rozpisywać nad tym, jak się poznaliśmy, w każdym razie mogę powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Nie było słów: „Czy chcesz być ze mną?”. Po prostu – to było oczywiste dla nas obojga, że jesteśmy razem. Pierwsze miesiące naszego „bycia razem” wspominam jako czas pełen szczerych rozmów o wszystkim, także o Bogu. I wtedy właśnie Sylwek powiedział mi, że chce zaczekać ze swym „pierwszym razem” do ślubu. Przyjęłam to dość normalnie, bez większych emocji. Chyba dlatego, że ja nie myślałam jeszcze tak na poważnie o „tych” sprawach. Ważne dla mnie było poznać kogoś, kto mnie zrozumie, przytuli, dla kogo będę w końcu ważna. Choć wiedzieliśmy, że nie dojdzie między nami do tego najbardziej intymnego zbliżenia, dawaliśmy się jednak ponieść emocjom i pożądaniu. Pieszczoty, wzajemna masturbacja, namiętne pocałunki – trudno mi o tym pisać, bo to wciąż mnie bardzo boli. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że tak nie może być, że to jest złe, ale dwa, trzy tygodnie po sakramencie spowiedzi znowu upadaliśmy. Tłumaczyliśmy sobie, że przecież my i tak nie oddajemy się sobie tak całkowicie, że przecież się kochamy itd. I im mocniej obiecywaliśmy sobie, że z tym kończymy, tym szybciej upadaliśmy. Nie był to czas bez Boga, bez modlitwy, dlatego zastanawiałam się: „Dlaczego nam się nie udaje? Przecież Jezus widzi, że się staramy, więc dlaczego nam nie pomoże?”. Pamiętam sytuację, kiedy Jezus chciał nam pomóc, bo nagle, w wielkiej namiętności i grzesznych czynach odeszła ode mnie wszelka pożądliwość. Pomyślałam nawet: „Co my robimy?”, ale odrzuciłam Bożą pomoc i starałam się jeszcze bardziej podsycić naszą namiętność. Takie miotanie się między tym, co dobre, a tym, co złe, trwało prawie dwa lata. Wiedziałam już, że Jezus żąda od nas „wszystkiego albo niczego”; że nie możemy Go kochać połowicznie. Myśleliśmy, że z nowym rokiem nam się uda, ale niestety... Pod koniec kwietnia moją parafię nawiedziła kopia Cudownego Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Przed nawiedzeniem księża misjonarze prosili, by parafianie w darze duchowym złożyli jakieś postanowienia. Wspólnie z Sylwkiem zdecydowaliśmy, że naszym darem będzie postanowienie o wytrwaniu w czystości przedmałżeńskiej. Razem wrzuciliśmy to postanowienie do specjalnego koszyczka; zadbaliśmy również o to, byśmy w czasie nawiedzenia przyjęli Komunię św. Czas nawiedzenia był dla mnie okresem tak pięknych przeżyć, że aż trudno to opisać. Pamiętam, że nie myślałam zbytnio o naszym postanowieniu; chciałam tylko być jak najbliżej Cudownego Obrazu i móc patrzeć w oczy Maryi. Podświadomie wiedziałam, że teraz musi się udać. I... udało się, od kwietnia żyjemy w czystości! To jest dla nas prawdziwy cud, bo wiemy, ile wysiłku kosztowały nas bezskuteczne próby wyzwolenia się z grzechu. Dopiero pomoc Matki Boskiej Częstochowskiej dała nam prawdziwe umocnienie. Miesiąc maj był pięknym okresem – chodziłam na nabożeństwa majowe, w podziękowaniu Maryi za łaskę wytrwania. Niemalże namacalnie czułam Jej obecność. Każde „niepokorne” drżenie serca w bliskości Sylwka poddawałam myśli: „Pamiętaj! Obiecaliście czystość samej Matce Bożej!” – i to pomagało. Od tamtej pory, kiedy tylko zaczyna się dziać coś niedobrego – niepokorne myśli, zbyt dużo buziaków – Maryja przychodzi ze swym Matczynym napomnieniem. Choć tak długo żyliśmy w grzechu, nie mogę powiedzieć, że ten czas nic nam nie dał. Zrozumieliśmy, że nawet jeśli człowiek chce wyrwać się z sideł grzechu – nie jest w stanie sam temu podołać. Tylko poddanie się woli Bożej, zawierzenie naszej Orędowniczce, pokorne schylenie głowy z prośbą o pomoc może być skutecznym środkiem. A jeśli ktoś raz już wyrwie się z sideł szatańskich, to nie będzie chciał żyć bez Jezusa i Maryi. Ponieważ myślimy o tym, by w przyszłości zawrzeć związek małżeński, staramy się już teraz dojrzewać do tego stanu: zaczytuję się w książkach o tej tematyce i streszczam je Sławkowi (polecam gorąco W. Półtawskiej Przygotowanie do małżeństwa), stosuję metodę objawowo-termiczną (tj. mierzę temperaturę i obserwuję siebie), by być dobrze przygotowaną do roli przyszłej żony i matki. Teraz wiem, że, by dzieci były mądre i silne Bogiem – tacy sami od czasu narzeczeństwa muszą być ich przyszli rodzice (a ilu zna się rodziców, którzy narzekają na własne dzieci, że oddają się sympatiom przed ślubem, a sami nie pamiętają, jak się zachowywali w młodości?...). Codziennie modlę się koronką do miłosierdzia Bożego, łączę się również w godzinie Apelu Jasnogórskiego z kaplicą Cudownego Obrazu przez Radio Maryja i dziękuję Maryi za łaskę czystości. Droga Redakcjo, nie zapominam o Was w swoich modlitwach. Dobrze, że jesteście. Może dzięki Wam wyjdzie iskra, która zapali cały świat? Misia, 21 lat Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|