|
|||
|
Świadectwo, Pochodzę z bardzo wierzącej rodziny. Siedem lat byłem ministrantem, trzy lata należałem do wspólnoty neokatechumenalnej. Ale nie dawało mi to satysfakcji. Chciałem być kimś, chciałem zabłysnąć. Zaczęło się od palenia trawki w 7 klasie podstawówki. Potem z kolegą zgoliliśmy głowy, zaczęliśmy się bujać po ulicach, były pojedyncze ataki, pobicia. Piłem tyle, że bez tego ręce mi się trzęsły. Lubiłem też zadymy na stadionach. Pojechałem na mecz Polska-Czechy do Ostrawy. Tak się tam spiłem, że nie wiedziałem, co się dzieje. Pobiłem policjanta. Zatrzymali mnie. Nie byłem już w stanie grać bohatera. Ze łzami w oczach wjechałem na celę. W uszach miałem to, co dosłownie dwa dni wcześniej mówiła mi mama: „Łukasz, nawróć się, bo Bóg tak tego nie zostawi. Coś się wydarzy”. I wydarzyło się – poszedłem siedzieć i to w obcym kraju. Pierwsze, co zrobiłem w celi, to ukląkłem na łóżku, zacząłem Boga przepraszać i prosić Go, żeby wyklarował tę sytuację. Po 3 miesiącach wypuścili mnie. Gdybym siedział 4 dni dłużej, to w szkole nie byłbym klasyfikowany i wyrzuciliby mnie. Dzięki Bogu i ludziom, udało się. Ukończyłem naukę w tamtym roku, za co jestem bardzo wdzięczny dyrektorowi mojej szkoły. Zacząłem być normalnym człowiekiem. Trwało to 3 miesiące. Potem chłopaki znowu zaczęli o mnie mówić – ćpun. Znowu kradzieże, „dziesiona”, czyli sprawa za kradzież z pobiciem, i wyrok – 2 lata więzienia, w zawieszeniu na 3 lata, do tego ogromne pieniądze do zapłacenia. Ale ja to miałem gdzieś. Poznałem ciemną stronę miasta: kradłem, jeździłem na różne „numery”... A matka cały czas mówiła: „Łukasz, nawróć się, bo upadniesz bardzo nisko”. Zatykałem uszy, uciekałem, a ona, nawet jak spałem, to mnie budziła, zrywała ze mnie kołdrę i czytała mi Pismo Święte. Więc w końcu odstawiłem tamtych gości. Zacząłem chodzić na siłownię, brać sterydy. Urosłem taki duży, jak chciałem. Co prawda, nie da się pogodzić narkotyków z siłownią, ale ja wykombinowałem tak, że się dało... Amfetamina, ecstasy, LSD... Kiedyś byłem na imprezie, gdzie 13 godzin, bez przerwy, przetańczyłem. Pracy szukałem dopiero wtedy, kiedy przychodziły pisma z sądu o zamianie grzywny na odsiadkę. Trzymaliśmy się we trzech i kiedyś jeden z kumpli miał wypadek samochodowy: śpiączka, obrzęk mózgu. Obudziło się we mnie sumienie, bo ja miałem jechać razem z nim, pewnie siedziałbym obok kierowcy, tam gdzie uderzył autobus... To było ostrzeżenie. Wyspowiadałem się, bo kumpel był w potrzebie. Ale jak wyzdrowiał – co lekarze uznali za cud – to znowu zaczęła się siłownia, narkotyki, zabawy. W końcu przyszło takie cierpienie, że nic nie dawało satysfakcji: ani pobicia, ani narkotyki, ani bycie dużym, ani bycie twardzielem. Mówiłem sobie: „Ucieknę z tego miasta, zamieszkam gdzie indziej, znajdę chłopaków, którzy są grzeczni, z takimi się skumam, bo normalnie nie wyrobię...”. A mama ciągle mówiła mi, żebym się nawrócił. Któregoś dnia stała na balkonie i paliła papierosa, więc zamknąłem balkon, zasunąłem firanę, żeby się jej pozbyć, żeby się pozbyć wyrzutów sumienia. I wtedy zobaczyłem coś niesamowitego – smutne, błyszczące oczy matki. One jakby mnie pytały: „Co ja ci zrobiłam?”. Serce mnie tak zabolało, że wpuściłem ją do mieszkania. Poszła do kościoła – był pierwszy piątek, a ja wziąłem Pismo Święte i znalazłem taki fragment: „Proście, a otrzymacie”. Zacząłem robić sobie kanapki i na głos rozmawiać z Bogiem. Powiedziałem Mu: „Wiesz, ja nie potrafię się nawrócić, nie mam takiej siły, ale gdybyś mi dał jednego małego kopa, to ja wskoczę na obroty... i będzie dobrze”. Na drugi dzień poszedłem na imprezę do baru. Kumpel, który miał wypadek, wrócił do zdrowia i postanowił się napić. Było nas kilkunastu w boksie. Poszedłem tam wypity i naćpany. Spotkałem tam Tomka, też wypitego. I on zaczął mi mówić, że chodzi do kościoła, że chciałby zmienić swoje życie. Wtedy obudziła się we mnie jakaś moc. I to nie był tylko efekt narkotyków, bo trwa to cały czas od tamtej imprezy. Wszystko zrozumiałem. Nie ćpam, nie piję i nikt nie chce mi uwierzyć, że wyszedłem z tego bez leczenia w ośrodku. Teraz czuję, że żyję. Dużo ludzi się ze mnie śmieje. Mówią, że „kwas mi się zawiesił” (to znaczy: LSD ciągle działa). A ja wiem swoje i wiesz, co postanowiłem? Może to dziwnie zabrzmi, ale... postanowiłem być świętym. Łukasz Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|