|
|||
|
Świadectwo, Jakiś czas temu poznałam wspaniałego chłopca. Po niedługim czasie zaczęliśmy ze sobą chodzić. Rozpoczęły się wspólne spotkania, wypady do kina i kawiarni. Byłam nim zauroczona. Natomiast z jego strony „miłość” trwała krótko, gdyż po jakimś czasie dowiedziałam się, że potrzebował aż dwóch dziewczyn, by być w pełni szczęśliwym. Po 6 miesiącach chodzenia zerwał ze mną. Załamałam się, wszystkie wieczory spędzałam na użalaniu się nad sobą. Ciągle chodziłam z zapłakanymi oczami, szukając powodu jego odejścia. I nagle moją świadomość zaczęła zaprzątać jedna myśl: „Zerwał z tobą, bo jesteś za gruba. Schudnij, a wróci”. Nie dawało mi to spokoju. Ciągłe przemyślenia na ten temat doprowadziły do tego, że uwierzyłam w to, co sama sobie uroiłam. I tak to się zaczęło... Na początku postanowiłam zmniejszać sobie posiłki – było trudno, ale jakoś się przyzwyczaiłam. Po pewnym czasie zauważyłam, że nie daje to rewelacyjnych efektów, a ja przecież „potrzebowałam” schudnąć natychmiast. Postanowiłam więc wypróbować wszystkie dostępne diety. Zanim coś zjadłam, musiałam wiedzieć, ile to ma kalorii, a więc czy nie naruszy mojego dziennego limitu. Potem wymyśliłam sobie, że zawsze rano będę jadła małe jabłko i kromkę suchego chleba lub miskę płatków, a przez resztę dnia będę piła tylko wodę. Zaplanowałam także codzienne ćwiczenia. Gdy o nich zapomniałam, byłam w stanie obudzić się w nocy, żeby dopełnić swojego postanowienia. Już po dwóch miesiącach, wychodząc na miasto, czułam się taka piękna, szczupła, zauważana... Z czasem zaczęłam odczuwać złe strony tego „szczęścia”. Mój były chłopak wcale nie chciał do mnie wrócić, a ja miałam się coraz gorzej (nie tylko psychicznie, lecz również fizycznie). Rano ledwo co starczało mi sił, aby zwlec się z łóżka i iść do szkoły. Tam odczuwałam nieustanne zmęczenie, a przy tym złość i nienawiść do otoczenia. Straciłam prawie wszystkich kolegów i koleżanki – no bo kto chce zadawać się z osobą, która bez przerwy marudzi, narzeka, jest zła i wszystko ma w nosie?... Zostałam sama... Zgorzkniała i smutna potrafiłam uśmiechnąć się tylko wtedy, gdy czasami któraś z koleżanek podeszła do mnie i powiedziała: „Ooo... schudłaś, ładnie wyglądasz”. Moją rodzinę zaczęło denerwować (i słusznie!) to, że nieustannie wytykam im, że za dużo jedzą, a przy tym wyliczam kalorie. Czułam się coraz gorzej i nadal chudłam. I mogłabym tak dalej, gdyby nie pomógł mi mój największy Przyjaciel – Bóg. To za Jego sprawą moja mama zaczęła ze mną rozmawiać i w pozytywny sposób wpłynęła na mnie. Gdy dowiedziała się o moim głodzeniu się, wcale jej to nie zdziwiło – znała mnie dobrze i rozumiała, jak bardzo czułam się skrzywdzona i do czego mogłam się posunąć. Po wielu rozmowach z nią zaczęłam normalnie jeść, no i oczywiście powróciłam do samej siebie. Dzięki swojej mamie zrozumiałam, że liczy się to, jakim jestem człowiekiem, a nie to, jak wyglądam. Dotarło do mnie, że nie siebie powinnam obwiniać za zaistniałą sytuację z chłopakiem – to on po prostu był wobec mnie nie w porządku. Wracając jeszcze do sprawy figury, to ostatnio dowiedziałam się, że nie każdy chłopak lubi chude dziewczyny, atrakcyjniejsze są takie, które mają trochę ciałka – „jest chociaż na czym oko zawiesić”. Zgadzam się z tym. Tak naprawdę to trzeba byłoby poruszyć tu kwestię samoakceptacji. Wszystko zależy od tego, czy się akceptujemy czy nie. Ja, przyznam szczerze, jeszcze tego nie potrafię, ale uczę się – cały czas się tego uczę. Tę sprawę, jak i wszystkie inne, powierzyłam Bogu i wiem, że On mnie nie zawiedzie, bo w Nim pokładam ufność. Na koniec chcę przestrzec wszystkie dziewczyny przed popełnieniem tego samego błędu co ja. To nie nasz wygląd się liczy, ale to, kim jesteśmy. Pamiętajcie o tym. Baśka Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|