Articles for Christians at TrueChristianity.Info. Ponad śmierć silniejsza jest miłość Christianity - Articles - Ruch Czystych Serc
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
Ponad śmierć silniejsza jest miłość
   

Autor: Teresa Tyszkiewicz,
Miłujcie się! 3/2003 → Ruch Czystych Serc



Tajemnica lasu

W całej rozległej wsi Wał-Ruda panował smutek, przygnębienie i niepewność. Przyczyną nie była tylko tocząca się od kilku miesięcy wojna, nazwana później I wojną światową. W tych stronach objawiała się ona przemarszem wojsk, raz austriackich a raz rosyjskich, ciągłymi rekwizycjami i złowrogim przetaczaniem się frontu. Do tych nieszczęść doszło jednakże jeszcze inne, które ugodziło jakby w samo serce społeczności wiejskiej.

18 listopada, w biały dzień, żołdak rosyjski wszedł do chaty Kózków i uprowadził siłą ojca rodziny i córkę 16-letnią Karolinkę; wywiódł ich w pole, tam odpędził ojca grożąc bronią, a dziewczynkę pognał do lasu. Od tego czasu nikt już Karolinki nie zobaczył.

Minęło przeszło dwa tygodnie, gdy się to stało. Rodzice przeżywali swoją tragedię trwając na modlitwie, ale też w wyrzutach sumienia. Tego tragicznego dnia Karolinka błagała matkę, by ją wzięła ze sobą na Mszę św. do kościoła w Zabawie. Matka tłumaczyła jej, że na drogach włóczą się żołnierze i w domu jest bezpieczniejsza. Karolinka nalegała ze łzami: Wolałabym iść raczej do kościoła, bo się dziś czegoś boję. Matka postawiła na swoim i wyszła sama. Po powrocie, gdy dowiedziała się od męża, co się stało, zemdlała. A Jan Kózka, ojciec dobry i troskliwy, też nie mógł sobie darować, że sterroryzowany przez uzbrojonego i wściekłego żołdaka nie dość skutecznie próbował ratować córkę.

Stale myślą wracał do każdego momentu zajścia. Zaczęło się o godzinie 9-ej. Był w domu z córkami, Karolinką i Rozalką, i małym synkiem, Władkiem, w kołysce. Wszedł żołnierz rosyjski, ostro pytając się, gdzie są wojska austriackie. Odpowiedź, że tydzień temu już się wycofały, a gdzie są teraz, nie wiadomo, nie zadowoliła pytającego. Widać było, że jest agresywnie nastawiony. Ojciec próbował go udobruchać ofiarowując chleb, jajka, masło, śmietanę. Odtrącił wszystko i kazał ojcu i Karolinie iść ze sobą, rzekomo do komendanta. Karolina włożyła buty, ale nie zdążyła ich zasznurować, na plecy zarzuciła kurtkę brata. Gdy wyszli, ojciec skierował się w stronę wsi, aby być bliżej ludzi, ale napastnik zażądał pójścia w pole. Zagroda Kózków znajdowała się na skraju wsi, za nią były pola i niedaleko ciemny, gęsty las. Uszli kawałek drogi; gdy znaleźli się wśród drzew, żołnierz przystawił ojcu bagnet do piersi i kazał zawrócić, po czym pognał Karolinę leśną ścieżką w głąb zarośli. Ojciec stał jeszcze chwilę, nieprzytomnie wpatrzony w głębie leśne, gdzie zniknęło mu z oczu ukochane dziecko. Myślał pobiec ku wsi po ratunek, ale nogi miał jakby sparaliżowane. Do sąsiada, który wybiegł mu naprzeciw, dał radę tylko wykrztusić: W lesie... Karolina... Moskal... Trząsł się i nie mógł mówić dalej. Przyszedł po pewnym czasie do domu jak błędny i od tego czasu nie zaznał chwili spokoju.

Wieść lotem błyskawicy obiegła całą wieś. Do zrozpaczonych rodziców przyszli sąsiedzi i krewni, naradzano się, chodzono w kierunku lasu, ale bano się wejść w jego głąb.

Jeszcze tego samego dnia nadeszły dalsze wieści. Dwóch chłopaków ze wsi, Franek Zaleśny i Franek Broda, ukrywali w lesie swoje konie, bojąc się ich zarekwirowania dla wojska. Znalazłszy bezpieczną kryjówkę w gąszczu, uwiązali konie i wracali do domu mało uczęszczaną ścieżką. W odległości jakichś 60 metrów ujrzeli uzbrojonego sołdata próbującego złapać wyrywającą się mu dziewczynę. Obserwowali przez jakieś 10 minut tę szarpaninę, w której dziewczyna (nie rozpoznali, że to była Karolinka) dzielnie broniła się i wyrywała z rąk napastnika, próbując uciekać w stronę wsi. Ale, gdy żołdak ją doganiał, zawracał ją w głąb lasu. W ten sposób, w czasie, gdy ich obserwowali chłopcy, pokonali zaledwie jakieś 80 metrów. Potem chłopcy uciekli do wsi, opowiadając, co widzieli. Po tych zeznaniach cała wieś już wrzała. Otaczano półprzytomnych z przerażenia rodziców, naradzano się nad sposobami ratunku. Dano znać do proboszcza w Zabawie, księdza Władysława Mendrali, który natychmiast wszczął starania u władz wojskowych, by sprawcę porwania dziewczyny i ją samą odnaleźć. Wszystkim sprawa leżała głęboko na sercu, gdyż Karolinka Kózka

była przez wszystkich kochana i ogólnie znana od najlepszej strony.

Ofiara czy bohaterka

Okazało się, że tę skromną, rudą, niezbyt ładną, ale hożą i zgrabną dziewczynę znał każdy we wsi. W jej twarzy zwracały uwagę głęboko osadzone, duże oczy, wyraz zdecydowania i skupienie. Uczyła się dobrze, szczególnie religii, chodząc do szkoły, oddalonej o dwa kilometry od domu. Była robotna, nie tylko pracowała ciężko w gospodarstwie rodziców, pomagając im od dzieciństwa, ale zapisując się w wdzięcznej pamięci różnych ludzi swoją uczynnością. Była bardzo miłosierna, gotowa służyć i pomagać każdemu człowiekowi. Była usposobienia raczej powolnego, ale energiczna, pogodna, poważna – tak ją oceniały koleżanki. Była też wierna w przyjaźni. Wszyscy zauważyli jej głęboką religijność. Była pierwsza do modlitwy w domu i w kościele. Dzieci ze wsi i koleżanki szkolne skupiała na nauce katechizmu, czytaniu książek religijnych, rozmowach o Bogu. Należała do stowarzyszeń kościelnych, wszędzie przodując swoją gorliwością i skupieniem. Kiedy kobiety mówiły, że ruda i nie nadaje się do noszenia feretronu, nie obrażała się ani nie zrażała, a od noszenia obrazu nie odstąpiła – wspominano. Szeptali sobie o niej wiejscy chłopcy, którym się podobała ta pogodna i towarzyska dziewczyna; że gdy jej coś przygadali, ani nie moralizowała, ani się nie oburzała, tylko się uśmiechnęła i coś odpowiedziała grzecznie, ale tak inteligentnie i bystro, żeśmy zostali bez słowa. Najwięcej o jej religijności wiedział proboszcz i księża pracujący w parafii, dlatego oni, przejęci tragicznym wydarzeniem, pragnęli zrozumieć tajemnicę planów Boga, który właśnie tę pobożną i czystą dziewczynę wydał w ręce gwałciciela. Zresztą w mniejszym lub większym stopniu takie pytanie zadawali sobie wszyscy, którzy Karolcię znali, dlaczego musiało to spotkać właśnie ją, tak dobrą i niewinną dziewczynę.

Czas upływał; front wojenny się oddalił. Wieś, po wstrząsie, wróciła do swych gospodarskich obowiązków, zagroda Kózków żyła znów swoją codziennością, ale bez dawnej pogody i spokoju. Był już grudzień, kilkustopniowy mróz ściął grudę.

4 grudnia do domu Kózków wbiegł sąsiad, Franciszek Szwiec, i ledwo mogąc mówić od łez, wykrztusił: Waszą dziewuchę – w lesie – Karolcię – znalazłem. Potem proboszczowi opisał w ten sposób swoje odkrycie: „W piątek rano dnia 4 grudnia wyszedłem do lasu waleńskiego zbierać drzewo. Za fosą w zaroślach spostrzegłem coś bielejącego. Gdy zbliżyłem się, dokładnie poznałem, że to są zwłoki uprowadzonej dziewczyny – Karoliny Kózki. Pospiesznie zawiadomiłem o tym ojca, Jana Kózkę, który razem z Maciejem Głową, rolnikiem, i Franciszkiem Zaleśnym, chłopcem, udali się w to miejsce celem przewiezienia ciała”. Prędzej na to miejsce przyszli inni sąsiedzi, idąc prosto przez pola. Ciało Karoliny leżało na wznak, wmarznięte w ziemię, w jednym ręku znajdowała się chusteczka zerwana z głowy. Pod głową i barkami były ślady krwi, która musiała wsiąknąć w ziemię. Domyślono się, że Karolina, póki miała siły, uciekała ku brzegowi lasu, na pole, licząc, że spotka tam ludzi, którzy jej przyjdą z pomocą. Miejsce śmierci było oddalone około kilometra od miejsca rozstania z ojcem. Taka długa była trasa jej rozpaczliwej walki o życie i cześć.

      

Ponad śmierć

silniejsza jest miłość

Ciało Karolci owinięto w białe prześcieradło i powieziono do domu. Po drodze dołączali ludzie, bo wieść rozeszła się szybko. Szli w milczeniu i łzach jak w orszaku pogrzebowym. W domu przystąpiono do ostatniej posługi, którą można było oddać umęczonemu ciału. Przystąpiły do niej trzy osoby: akuszerka Rozalia Łazarz, sąsiadka Maria Pająk i, ponieważ w okolicy nie było lekarza, tzw. urzędowy oglądacz zwłok, Jan Baran, który był uprawniony do wydania świadectwa śmierci. Oni byli

pierwszymi i wiarygodnymi świadkami, którym przyszło rozpoznać przyczynę i okoliczności męczeńskiej śmierci Karoliny Kózki.

Obmywając ciało, odsłaniali krok za krokiem przebieg krwawych wydarzeń. Karolinka była boso, uciekając zgubiła niezasznurowane trzewiki. Odnaleziono je później w lesie, a także dalej kurtkę brata, którą sama zrzuciła lub którą zdarł z niej napastnik. Nogi miała pokaleczone kolcami jeżyn i cierni, a także zabłocone po kolana. Widać biegła celowo – pomimo bólu – po gęstym poszyciu leśnym, zmierzając ku podmokłym częściom lasu, licząc na to, że będąc lekka i zwinna, da radę skakać z kępy na kępę, a goniący ją żołnierz, uzbrojony i w ciężkim, długim szynelu utknie w bagnie. Gdy te nadzieje znikły, skierowała się ku brzegowi lasu, gdzie zaczynały się pola. W sumie ten dramatyczny bieg miał miejsce na przestrzeni około 1 kilometra. Napastnik biegł raz dalej, raz tuż tuż za swoją ofiarą. Determinacja dziewczyny zamieniła jego żądzę we wściekłość. W pewnej chwili wyciągnął z pochwy długą kozacką szablę i ciął Karolinę w tył głowy. Wtedy dziewczyna zrozumiała, że walka idzie o życie, postanowiła drogo je sprzedać. Obróciła się twarzą do swego kata i gdy podniósł szablę do następnego ciosu, aby ochronić głowę, chwyciła ręką za koniec ostrza. Żołdak wyrwał szablę, przecinając Karolinie palce. Pomimo bólu i płynącej krwi dziewczyna walczyła dalej. Teraz cios następował po ciosie. Ostatni, szósty, przeciął aortę szyjną i tchawicę; wtedy dziewczyna upadła na ziemię, śmierć nastąpiła w ciągu kilku minut.

Wszystkie te szczegóły odkrywali ci, którzy z powagą i czcią obmywali ciało zamordowanej. Reszta zebranych, rodzina, sąsiedzi, klęcząc na podwórzu z zapalonymi gromnicami, odmawiała różaniec. Wszyscy mieli świadomość, że uczestniczą w jakimś misterium, którego nie we wszystkim są w stanie pojąć.

Gdy ukończono obmywanie zwłok i ubrano je do trumny, akuszerka Rozalia Łazarz, przez drzwi oznajmiła zebranym: Nietknięta, widać, że się broniła przed żołnierzem, nietknięta dziewczyna. Rodzicom spadł z serca kamień, bo chociaż wiedzieli, że życia córce nic nie zwróci, jednak wieść, że uratowała swoją dziewczęcą godność, podziałała na nich jak balsam. Osoby zajęte ostatnią posługą wobec ciała Karoliny, do których dołączyła jeszcze matka i wuj Franciszek Borzęcki, zostali powołani do stwierdzenia niewinności zabitej wobec proboszcza, który zajął się z całą powagą zebraniem wszystkich zeznań o życiu i śmierci swojej młodziutkiej parafianki. Miał poczucie, że dotyka sprawy największego wymiaru: świętości i męczeństwa.

To było nie tylko jego odczucie. Gdy się rozeszła wieść, że droga wszystkim Karolcia wolała umrzeć, niż utracić czystość, od razu jej postać przybrała w oczach ludzkich znamion świętości. Dotychczas jedna nich, członek wiejskiej społeczności, wyrosła teraz na wyżyny bohaterstwa w umiłowaniu Boga i Jego prawa. Zdumiewało to, że w ciągu zaledwie 16-tu lat życia, chodząc twardo po ziemi swymi pracowitymi nogami, równocześnie głową i sercem sięgała nieba.

To były refleksje towarzyszące dwutysięcznej rzeszy, która odprowadzała jasną, sosnową trumnę Karolci na cmentarz 6 grudnia 1914 roku. Zdumiewało uczestnictwo wielu żołnierzy rosyjskich. Sprawcy zabójstwa nie odnaleziono. Modlono się za Karolcię i do niej, prosząc o wstawiennictwo u Boga, którego musiała już widzieć, skoro Chrystus obiecał to ludziom czystego serca. A ona zaniosła przed Boży tron nie tylko swoje czyste serce, ale i palmę męczeństwa.

Potem jeszcze długo mówiono o niej, wspominając różne wydarzenia z jej życia, czyny i słowa. Chciano je zapamiętać jako wskazówkę na przyszłość, przesłanie, sposób na życie, niezwykłe życie.... To samo odnosi się do nas, ludzi współczesnych, gdyż święci pozostają młodzi do końca czasów. Więc młoda Karolina mówi do nas swoim życiem i śmiercią.

Była bardzo wstydliwa i skromna, nie lubiła płochych rozmów i dwuznacznych żartów. Nazywano Karolinkę powszechnie „aniołem w ludzkim ciele”... Nie słyszałam, żeby ją uważali za jakąś dziwaczkę, słyszałam natomiast, że ją wszyscy szanowali i kochali wspomina koleżanka. Nie chciała wyjść za mąż, aby – jak powiedziała – mogła w niebie przebywać z Matką Bożą. Umyśliła sobie, że dobuduje do domu rodzinnego komórkę, w której zamieszka, oddając się modlitwie, służąc Bogu i pomagając ludziom. Dziś ten rodzaj powołania do konsekracji pozostając w świecie, jest uznany przez Kościół.

Czystość była dla niej wartością ponad inne. Przez nią czuła szczególną więź, jakby pokrewieństwo z Jezusem Chrystusem i Jego dziewiczą Matką. Oddać ją komukolwiek – to się nie mieściło w jej głowie. Umiłowanie czystości czerpała z Eucharystii.

Karolina uczy nas też korzystania z czasu, aby jak najwięcej czynić dobra. Była gorliwa w obowiązkach i pełna inicjatyw. Wszędzie jej było pełno: w stowarzyszeniach religijnych, w przygotowaniach do świąt, pielęgnowaniu obyczajów. Dbała o kapliczkę przydrożną, sprzątała i ozdabiała kościół. Była pierwsza do pomocy i do pacierza, zawsze chętna, radosna i praktyczna. Jej ukochaną modlitwą był różaniec. Maryś, – radziła koleżance – gdzie tylko się ruszysz, miej zawsze ze sobą różaniec.

Jak intensywnego życia wewnętrznego i współpracy z łaską trzeba było, aby w tak krótkim czasie osiągnąć dojrzałość duchową i świętość. Bóg wybrał Karolinę i „przyozdobił szatą zbawienia”, aby była znakiem na dzisiejsze czasy, gdy trzeba walczyć o czystość serca z taką determinacją, jaką ona nam pokazała.

Teresa Tyszkiewicz ?

Zamów prenumeratę

Jeśli jesteś zainteresowany pobraniem całego Numeru w formacie PDF



Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.


Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku


Top

Poleć tę stronę znajomemu!


Przeczytaj teraz: