|
|||
|
Autor: Jacek Pulikowski, Można mieć dwie postawy wobec swojej płciowości i płodności: albo siebie akceptować, swoją biologię, naturę (ekologię) stworzenia Bożego, albo siebie nie akceptować – próbować poprawiać naturę, a tym samym poprawiać Boga w Jego dziele stworzenia.
W pierwszym przypadku mamy poznanie swej natury i wpisanie się w nią, a więc wpisanie się w koncepcję Stwórcy. W drugim jest budowanie antykoncepcji przeciwko koncepcji Stwórcy, rzekomo „lepszej”, „nowoczesnej” – ale takiej, która odrzuca prawdziwą naturę człowieka. I w tej drugiej sytuacji człowiek zawsze przegrywa. Sam, osobiście. Przegrywa każdy, komu wydaje się, że naturę, a w istocie Pana Boga, przechytrzył, oszukał, że wykorzystał to, co przyjemne, a odrzucił to, co niewygodne w Bożym planie miłości. Na tymże człowieku to się odbija. On sam jest w tym wszystkim najbiedniejszy. Tak więc nie mogąc dotrzeć do ludzi mówieniem: „Pan Bóg to zaplanował dla ciebie i to jest dobre” – bo nie dotrzemy z tym do wszystkich młodych ludzi – wejdźmy na nurt ekologii: „To jest zdrowe. To jest zgodne z naturą, a to jest niezgodne. To jest niszczące”. Nie będę teraz omawiał całej szkodliwości antykoncepcji, to można sobie doczytać. Natomiast ogólnie biorąc antykoncepcja jest to postawa człowieka, który próbuje poprawić naturę, poprawić Pana Boga. Jest to postawa żałosna w zestawieniu z tym, co Stwórca dla nas zamyślił. Przecież na początku XXI wieku mamy dostateczną wiedzę na temat ludzkiej płodności, by nie musieć się jej bać i ze strachu niszczyć. Możemy się naprawdę nauczyć rozpoznawać płodność i wykorzystać ją najlepiej, jak to jest możliwe. Trzeba tu od razu dodać: ważnym wymogiem, aby prawdziwie owocnie stosować metody naturalne jest to, aby mężczyzna włączył się w interpretację obserwacji kobiety. Jeżeli on się tym przejmie – a jego to, w jego męskiej dociekliwości, nie tylko może zainteresować, ale wręcz zafascynować – jest wielka nadzieja, że będzie w tym małżeństwie dobrze. Znacznie gorzej jest, jeżeli kobieta musi to robić za plecami mężczyzny – czasami jest na to skazana – trudno, niech go z czasem wtajemnicza. Jest to dość powszechne, że ludzie nie rozumieją różnicy między podejściem do płodności antykoncepcyjnym a naturalnym. Często mówią: „Przecież chodzi o to, by nie było dzieci, a czy to osiągniemy na drodze naturalnej czy sztucznej („nowoczesnej”, „naukowej”), to przecież sprawa drugorzędna”. Zupełne poplątanie z pogmatwaniem. Po pierwsze, w metodach naturalnych nie chodzi o to, żeby nie było dzieci. Właśnie chodzi o to, żeby były – ale – wtedy, kiedy jesteśmy je w stanie przyjąć i tyle, ile w najlepszej wierze uznaliśmy za optymalne dla naszej rodziny. Co więcej, metody naturalne są bardzo pomocne w przypadku trudności z poczęciem dziecka. Pomagają zdiagnozować przyczynę kłopotów i wybrać najlepszy czas na współżycie, by stworzyć maksymalną szansę na poczęcie. Metody naturalne służą postawie człowieka, który akceptuje swą naturę i uznaje, że życie dziecka jest ważniejsze od przyjemności seksualnej. Tak więc współżycie podporządkowane jest celowi nadrzędnemu, jakim jest płodność. Nie oznacza to rezygnacji z przyjemności seksualnej, co więcej, ta przyjemność jest pełniejsza i głębsza, bo zwielokrotniona czekaniem małżonków na siebie i niezablokowana lękiem o skutek współżycia. Można powiedzieć, że postawa naturalna jest „czysta ekologicznie” zarówno w wymiarze fizycznym, psychicznym, jak i moralnym. W żadnym wymiarze metody naturalne i ich stosowanie, nie są szkodliwe (tego zresztą nawet ich najzagorzalsi przeciwnicy nie kwestionują). Wreszcie metody naturalne są wychowawcze: angażują rozum i wolę, uczą opanowania i odpowiedzialności za skutki swego działania, cech tak bardzo potrzebnych w całym życiu. Natomiast w antykoncepcji chodzi o to, żeby nie było dzieci. Celem antykoncepcji jest obezpłodnienie osoby lub aktu. Płodność jest źródłem lęku, jest traktowana jak choroba, jak coś, co trzeba zwalczać i niszczyć. Jest więc to postawa nieakceptacji swej natury. Antykoncepcja służy postawie człowieka, który nie akceptuje swej natury i uznaje, że przyjemność seksualna jest ważniejsza od życia dziecka. Tak więc współżycie antykoncepcyjne podporządkowane jest „celowi nadrzędnemu”, jakim jest przyjemność seksualna. Bieda w tym, że człowiek trudzi się, by spotęgować przyjemność, a w efekcie jest ona coraz mniejsza i powierzchowniejsza. Wynika to zarówno z możliwości współżycia „na zawołanie” (nie narasta wzajemna atrakcyjność przez czekanie), jak i z blokad wynikających z lęku przed owocem działania seksualnego, jakim może być poczęcie dziecka (wszak właśnie ten lęk jest powodem sięgnięcia po antykoncepcję). Można powiedzieć, że postawa antykoncepcyjna jest przeciwna ekologii zarówno w wymiarze fizycznym, psychicznym, jak i moralnym. Każda antykoncepcja jest szkodliwa dla zdrowia fizycznego i psychicznego. Co więcej, jej celem jest niszczenie zdrowia. Przecież antykoncepcja jest nastawiona na niszczenie płodności, która jest ważnym elementem zdrowia. A brak zdrowia w tej dziedzinie jest ogromnym bólem wielu małżeństw. Tak więc, gdyby antykoncepcja miała być całkowicie nieszkodliwa dla zdrowia (jak ją niektórzy próbują reklamować), musiałaby być zarazem całkowicie nieskuteczna. Rzecz jasna mówiąc o nieszkodliwości mają oni na myśli wpływ na zdrowie poza „terenem” płodności. Zdrowie człowieka jako osoby jest integralną całością dobrostanu fizyczno-psychiczno-duchowego i nie da się naruszać zdrowia w jednej dziedzinie bez wpływu na funkcjonowanie w innych. (Jest to oczywiste z logicznego punktu widzenia nawet bez wielkiej wiedzy biologicznej, medycznej czy psychologicznej). Wreszcie antykoncepcja jest awychowawcza, zwalnia z używania rozumu i woli, z samoopanowania i odpowiedzialności za skutki swego działania (cały wysiłek sprowadza się do użycia środka, a odpowiedzialność bierze na siebie jego producent). W efekcie postawa antykoncepcyjna sprzyja odrzuceniu poczętego dziecka, jeżeli środki zawiodą. Jest w tym pewna konsekwencja: oni od początku nie chcieli dziecka, „uczciwie” stosowali środki, a „winę” ponosi producent. Czemu więc oni mają brać na siebie nie chciane skutki? Tak więc mimo „pobożnych ży czeń” producentów i szumnych haseł, że antykoncepcja przeciwdziała tzw. przerywaniu ciąży, rzeczywistość przedstawia się dokładnie odwrotnie. Jeżeli już ktoś koniecznie chce porównywać podejście naturalne do antykoncepcyjnego, to musi stwierdzić, że są one skrajnie przeciwstawne. Porównywalna jest jedynie tzw. skuteczność, a jest ona minimalnie wyższa dla najnowszych metod naturalnych niż dla najnowszych środków antykoncepcyjnych – jeżeli to zdanie kogoś dziwi lub wręcz wydaje mu się nieprawdopodobne, oznacza to, że skutecznie dał się oszukać kłamliwej propagandzie. O samych środkach antykoncepcyjnych mówić nie będę. Jedynie z obowiązku wobec prawdy muszę odnotować poronność środków hormonalnych. Ukrywa się skwapliwie fakt, że współczesne pigułki obok działań antykoncepcyjnych (przeciwpoczęciowych) równolegle działają poronnie (na etapie wędrówki przez jajowód – zaburzenie perystaltyki i na etapie zagnieżdżania – zniszczenie endometrium). Żadna z kobiet łykających pigułkę nie wie, czy zadziałała jej „antykoncepcyjność”, czy „poronność”. Tak więc odpowiedzialność moralna dotyczy zgody na poronienie – zabicie ewentualnie poczętego dziecka. Nie ponosi rzecz jasna takiej odpowiedzialności osoba oszukana, myśląca, że okalecza „tylko” swą płodność. Sądzę, że takich osób jest wiele. Wspomnijmy tu o pewnym preparacie: pigułce RU 486. Jest to klasyczna pigułka poronna, którą nazywa się pigułką antykoncepcyjną. Zaleca się jej użycie do siódmego, a nawet dziesiątego tygodnia ciąży, a często określa enigmatycznym mianem: „lek na spowodowanie opóźniającej się miesiączki”. Wskażę tylko jej nazwę roboczą: 32486. Kolejny 32486-ty preparat antykoncepcyjny pewnej firmy francuskiej. Mówię to, byśmy uświadomili sobie, że przemysł antykoncepcyjny to nie jakieś tam chałupnictwo. To jest przemysł rozwinięty na światową skalę. Na marginesie warto przypomnieć, w jaki sposób pigułka RU wchodziła w życie (albo raczej w śmierć). Jesienią 1988 we Francji toczyła się telewizyjno-radiowo-prasowa debata. Wypowiadali się wielcy ówczesnego świata nauki, kultury, sztuki, politycy i oczywiście dziennikarze. Były głosy, że to największy wynalazek XX wieku, dobrodziejstwo dla ludzkości, ale były też głosy o ukrytym legalnym ludobójstwie na skalę niespotykaną dotychczas w świecie. Wreszcie po długich i zażartych dyskusjach ustalono: „Wprowadzamy, ale tylko na okres próbny, tylko we Francji, dla rodowitych Francuzek, które już rodziły dzieci, tylko w szpitalach pod ścisłą kontrolą lekarza” itd... Po dziesięciu latach pigułka, legalnie lub nie, jest ogólnie dostępna w świecie. Stała się domowym środkiem typu: „zrób to sam” w dziedzinie pozbawiania życia własnych poczętych dzieci. Jako ciekawostkę warto podać, że pierwszymi decyzjami nowo wybranego (w pierwszej kadencji) prezydenta Billa Clintona, obok obrony homoseksualistów, była właśnie legalizacja pigułki RU. Mówię to, by uświadomić, jak silne lobby sprzysięgło się przeciwko życiu poczętego dziecka. Wreszcie „ostatni krzyk mody” w omawianej dziedzinie. W USA prawo chroni dziecko od momentu, gdy „urodzi się jego główka”. Do tego momentu dziecko nie jest chronione i nie ma żadnych praw, w szczególności prawa do życia. Wymyślono więc następujący proceder: prowokuje się poród, z tym, że odwraca się dziecko nóżkami do przodu i rodzi się całe dziecko z wyjątkiem główki, która pozostaje w matce. Następnie zabija się dziecko przez odessanie mózgu i wyjmuje się je z matki. Wszystko odbywa się legalnie, zgodnie z obowiązującym prawem. W samych USA w ten sposób giną rocznie tysiące dzieci. Świat doszedł do obłędu. Jest to niestety logiczna konsekwencja przyjęcia zasady, że człowiek ma prawo decydować o życiu i śmierci, ma prawo stawiać warunki, dopiero po spełnieniu których osobie ludzkiej przysługuje prawo do życia. Jacek Pulikowski Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|