|
|||
|
Świadectwo, Biorąc do ręki „Miłujcie się!” zaczynałam lekturę od świadectw ludzi, którzy doznali szczególnych łask Bożych. Ich relacje były prawdziwe i poruszające. W końcu sama też postanowiłam napisać o tym, jak nad moim życiem pochylił się Jezus Miłosierny.
W 1997 r. zmarła moja mama. Chodziła wśród nas taka dobra i pogodna aż do końca swojego ziemskiego życia. W lipcu 1999 r. na skutek wylewu został sparaliżowany mój tato. Po okresie rekonwalescencji jego prawa ręka i noga pozostały znacznie słabsze. Jedynym wyjściem był wózek inwalidzki. Wszystkie dzieci – a jest nas pięcioro – włączyły się do pomocy. Kiedy odbieraliśmy tatę ze szpitala, w domu wszystko było przygotowane: wózek, podjazd, balkonik do chodzenia, łazienka dostosowana do potrzeb chorego. Ja załatwiłam sobie półroczny urlop w pracy. Nasz dom, zawsze otwarty dla wszystkich, zaczynał znów tętnić życiem. Każdy dzień miał teraz swój rytm: wspólne posiłki, rozmowy, ćwiczenia rehabilitacyjne. Tato miał częściowo sparaliżowany przełyk i często się krztusił. Co miesiąc pojawiał się Najważniejszy Gość – Pan Jezus. A ja każdego wieczora, podczas modlitwy, prosiłam: „Panie, bądź ze mną. Pomóż mi, bym umiała opiekować się tatą, gdy choroba będzie się pogłębiała”. Dziś mogę napisać, że Pan mnie wysłuchał i wylał swe łaski obficie. Chciałam pomóc ciału, a Jezus pouczył mnie, jak pomóc duszy. Choroba postępowała i tato coraz bardziej zamykał się, niewiele mówił, z trudem zbierał myśli. Był październik. Zaproponowałam tacie wspólne odmówienie różańca. Każdego dnia sam przypominał o modlitwie. Podczas wspólnej modlitwy wracałam myślą do lat dzieciństwa, kiedy to on – nasz tato – klękał z nami do wieczornego pacierza. Teraz mogłam mu się odwdzięczyć za tamto dobro. Potem zaczęliśmy odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego. W nocy z 24 na 25 lutego 2001 r. tato miał kolejny wylew. Pogotowie przewiozło go do szpitala. Byliśmy z nim każdego dnia. Kiedy rano przygotowywałam się do wyjazdu do szpitala, usłyszałam wewnętrzny głos: „Zabierz gromnicę”. Nie od razu posłuchałam. Usłyszałam ponownie: „Zabierz gromnicę, bo będziesz jej szukała”. „Przecież to tak, jakbym chciała, by tato umarł” – pomyślałam. „Idź w stronę światła” – powiedział wewnętrzny głos. Przeszło mi wtedy przez myśl, że człowiekowi, który umiera powinno się tak właśnie powiedzieć: „Idź w stronę światła”. Zabrałam gromnicę. Gdy z moimi siostrami weszłyśmy do pokoju, tato był bardzo zmieniony. Lekarz stwierdził krótko: „Stan bardzo poważny”, po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Starałyśmy się nie naruszać ciszy, tylko nie mogłyśmy opanować łez. Starsza siostra powiedziała: „Tato nam umiera, zapal gromnicę”. Zapaliłam i przytrzymałam świecę na wysokości wzroku taty. „Idź w stronę światła” – szepnęłam. On spojrzał na płomień i odszedł. Umarł spokojnie o godz.15 – w godzinie Miłosierdzia Bożego. Dziwny pokój wypełnił tego dnia szpitalną salkę i nasze serca. Tylko Jezus może obdarzyć nas takim pokojem, ponieważ tylko On jest Panem łaskawym i miłosiernym. Jezu, ufam Tobie! Czytelniczka Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|