|
|||
|
Autor: Teresa Tyszkiewicz, Nowy Patron Polski (2) Z życiorysu Andrzeja Boboli trudno jest odczytać szczególne plany, jakie miał Bóg wobec niego. Pochodził z rodziny szlacheckiej, wierzącej, dobroczynnej i ofiarnej dla Kościoła. Rodzina jego zamieszkiwała ziemię sandomierską, ale wiele o niej nie wiadomo. Nie znane są imię i nazwisko panieńskie matki Andrzeja, miejsce i bliższa (poza rokiem 1591) data jego urodzenia, ani miejscowość, w której spędził swoje dzieciństwo. Wiadomo jednak, że rodzice zadbali o religijne wychowanie syna, bo 15-letniego chłopca oddali do kolegium jezuickiego w Braniewie. Gdy Andrzej skończył je pomyślnie, zgłosił się jako kandydat do zakonu, gdzie przyjęto go chętnie na podstawie opinii nauczycieli i dobrego wyniku pierwszej próby kandydackiej. 10 sierpnia 1611 r. po obłóczynach (czyli po otrzymaniu habitu), rozpoczął Andrzej 2-letni nowicjat w Wilnie. Taki przeciętny zakonnikNie zachowały się żadne dowody na to, żeby nowicjusz Bobola wyróżniał się czymś spomiędzy 40 pozostałych kandydatów do zakonu jezuitów w prowincji litewskiej. Okres nowicjatu i – po złożeniu pierwszych ślubów – okres studiów filozoficznych były wypełnione nie tylko nauką, w której nie błyszczał, ale też pracą ewangelizacyjną, charytatywną i nauczycielską. Po skończeniu studiów filozoficznych a przed rozpoczęciem teologicznych, władze zakonne skierowały Bobolę do pracy nauczycielskiej w szkołach jezuickich najprzód w Braniewie (gdzie sam się uczył i rozpoznał swoje powołanie), a potem w Pułtusku. Dalszy etap studiów, już teraz teologicznych, przygotowujących do święceń kapłańskich był dla Andrzeja trudny. I znów brak nam szczegółowszych danych, które by tłumaczyły przeplatanie się ocen dobrych i negatywnych, zmienne opinie nauczycieli i egzaminatorów. Wiedza, zwłaszcza teoretyczna, nie była silną stroną studenta teologii, ale musiał się sprawdzać na innej płaszczyźnie, gdyż dopuszczono go do święceń i 12 marca 1622 r. 31-letni Andrzej Bobola otrzymał sakrament kapłaństwa. W tym samym dniu w Rzymie odbywała się kanonizacja dwóch wybitnych jezuitów: założyciela Ignacego Loyoli i misjonarza Franciszka Ksawerego. Jest zwyczaj w zakonie jezuitów, że nowo wyświęceni kapłani odbywają roczną „próbę”, ugruntowującą ich postawę posłuszeństwa, pokory, służby, wierności regułom zakonu, gorliwości w pracach ewangelizacyjnych i charytatywnych, w życiu modlitwy i w wyrzeczeniach. Zachowała się na szczęście opinia przełożonych, pod okiem których Andrzej odbywał tę próbę. Jest to pierwsza szersza charakterystyka młodego zakonnika. Wynikało z niej, że obok niewątpliwych postępów duchowych, Andrzej miał jeszcze wiele do osiągnięcia w pracy nad sobą. Świętość zdobywana krok po kroku Według wspomnianej opinii przełożonych Andrzej Bobola świecił przykładem i uległością w czynnościach służebnych; wielką gorliwość wykazywał jako misjonarz ludowy, bardzo głęboko przeżył miesięczne rekolekcje. Przełożony stwierdził u niego wyraźny wzrost miłości bliźniego, prostoty i otwartości, zamiłowania do ubóstwa i przywiązania do zakonu. Ale też nie uważał, by Andrzej wyrastał ponad przeciętny poziom. Zarzucał mu jeszcze następujące braki: wybuchowy charakter, niecierpliwość, upodobanie do jedzenia i picia, słabe panowanie nad językiem, brak dyspozycyjności i chętnego wykonywania poleceń przełożonych, gdy one nie były zgodne z jego wolą. Nawet złożywszy część zarzutów na karb surowości zakonnego opiniodawcy, trzeba przyznać, że przyszły święty swoją koronę niebieską musiał wywalczać w trudzie i znoju. Andrzej szedł ku swojej świętości drogą długą i niełatwą. Może dlatego ta opinia zachowała się, gdy tyle innych dokumentów z życia Andrzeja Boboli zaginęło, aby być znakiem nadziei dla tych, którzy mniemają, że skoro nie towarzyszą im łaski mistyczne, pociechy duchowe i cnoty wlane, to widać świętość nie dla nich. A tymczasem wizja świętości, zapalona od paschału w chwili chrztu, towarzyszy człowiekowi i stoi w zamiarach Bożych u kresu każdej, najbardziej szarej, powszedniej i żmudnej drogi życiowej. Andrzej Bobola największe osiągnięcia miał w pracy duszpasterskiej, którą kolejno sprawował w Nieświeżu, a potem w Wilnie. Miał dar przekonywania, wielu wątpiących umacniał w wierze, innowierców (były to czasy po reformacji, która w Polsce wielu ludzi, w tym wpływowych i wykształconych, odwiodła od Kościoła katolickiego) umiał zachęcić do powrotu, zasłynął jako kaznodzieja i spowiednik. Wywierał dobroczynny wpływ na ludzi. W Wilnie został moderatorem Sodalicji Mariańskiej, która pod jego kierunkiem przeżyła rozkwit, a podczas morowej zarazy w mieście jej członkowie dokonywali aktów heroicznych pielęgnując i ratując chorych, grzebiąc zmarłych, wspierając ich rodziny. Gdy władze zakonne miały zadecydować o dopuszczeniu ojca Andrzeja do publicznych ślubów wieczystych, jeszcze raz surowo osądziły ujemne cechy jego charakteru: upór, wybuchowość, niecierpliwość. Andrzej dokonywał wielkich wysiłków, aby te wady wykorzenić. Miłością pokonywał samego siebie W końcu w 1630 r. złożył śluby. Aby wykorzystać zdolności duszpasterskie profesa, przełożeni skierowywali go na różne placówki zakonu, tam gdzie był w danym momencie najbardziej przydatny. Pracował więc w Bobrujsku nad Berezyną na wschodzie, potem w Płocku, Łomży, Pińsku, Wilnie, potem z powrotem w Pińsku i tu został już do końca. Pińsk to serce Polesia, krainy moczarów, lasów i jezior, krainy biednej, zamieszkałej przez ludność puszczańską, rozsianą po ubogich osadach, bez kontaktu z oświatą, kulturą, z Kościołem. Krzyżowały się w niej wpływy prawosławia i katolicyzmu, a najczęściej rozpościerał się religijny ugór. Panowała nędza, ciemnota, pogaństwo, zabobony i wiele prymitywnych obyczajów. Ojciec Andrzej, który owocnie duszpasterzował wśród mieszczan, szlachty i młodzieży uczącej się, czuł jednakże największy pociąg właśnie do tych odciętych bagnami od świata i cywilizacji Poleszuków. Tu widział swoje miejsce. Andrzej nie był już młody, przekroczył sześćdziesiątkę, gdy podjął pracę wędrownego misjonarza na Polesiu. Wędrownego, gdyż trzeba było docierać łódką, konnym wózkiem, a najczęściej piechotą do osad zagubionych wśród mokradeł i tam katechizować, ożywiać wiarę, udzielać sakramentów, wznawiać nabożeństwa w opuszczonych cerkiewkach unickich, nawracać, przypominać dekalog, a także pocieszać i umacniać, gdyż wkoło przetaczały się wojny, najazdy, rebelie dopełniając chaosu, nędzy i morza krzywd. Taki rodzaj pracy misyjnej wymagał krańcowego poświęcenia, życia o chlebie i wodzie, w bezustannych trudach, bez czasu i warunków do wypoczynku, w ciągłym zagrożeniu. Ile trzeba było cierpliwości, pokory, panowania nad sobą, wyrzeczenia swojej woli – to wiedział Andrzej, który tych cech wrodzonych nie miał. Ale zdobywał je dzięki swemu umiłowaniu Boga i pragnieniu wskrzeszania Jego życia w sercach. Gorliwość apostolska zmuszała go do tego, by opanowywać własne chęci i skłonności, składając je w ofierze, by pozyskiwać dla Boga dusze ludzkie. Trzeba było przekraczać samego siebie każdego dnia i to była andrzejowa droga do świętości, jakże ludzka i dla nas zrozumiała. I do jakich szczytów poświęcenia go doprowadziła – o tym nam mówi jego męczeństwo. Po śmierci, apostoł Polesia, tak tej krainie oddany, nie opuścił jej. I tu zaczyna się pośmiertna misja św. Andrzeja Boboli. Jego ciało, po przywiezieniu z miejsca kaźni w Janowie, złożono w podziemiach kościoła jezuickiego w Pińsku, ale wojny i niepokoje wstrząsające Rzeczpospolitą absorbowały umysły i nawet jezuici z klasztoru w Pińsku nie zapamiętali męczennika. Dopiero 45 lat po jego śmierci pewne wydarzenie przywołało pamięć o nim. Pośmiertna misja apostoła Polesia Czasy nadal były niespokojne: osłabłą Rzeczpospolitą dobijała tym razem wojna domowa pomiędzy zwolennikami kandydatów na królów Stanisława Leszczyńskiego i Augusta II, w którą wmieszały się wojska saskie, szwedzkie i moskiewskie. Zamęt, rozboje i spustoszenie nie ominęły oczywiście Polesia. Ówczesny rektor Kolegium Pińskiego, ojciec Marcin Godebski, przerażony sytuacją zanosił gorące modlitwy o ratunek dla klasztoru i znękanej okolicznej ludności. 16 kwietnia 1702 r. ukazała mu się jaśniejąca postać nieznanego jezuity, który obiecał otoczyć opieką klasztor i miasto, ale prosił o odszukanie jego trumny, znajdującej się w podziemiach. Powiedział, że jest Andrzejem Bobolą, zamordowanym przez kozaków. Rozpoczęto poszukiwania i odnaleziono trumnę. Ku zdumieniu obecnych, po zdjęciu wieka, pod warstwą kurzu odkryto zwłoki zachowane, jakby dopiero pochowane, z wszystkimi śladami okrutnej śmierci. Z nabożeństwem okryto je nowymi szatami i w nowej trumnie umieszczono na samym środku podziemnej krypty. I od razu zaczął się szerzyć kult męczennika wśród ludności Polesia, a także wśród rodów szlacheckich i magnackich z bliższych i dalszych stron. Wstawiennictwu Andrzeja Boboli przypisywano, że straszliwa epidemia pustosząca Litwę i Polskę w 1709 r. ominęła Pińszczyznę. Wiele osób, modlących się za przyczyną Andrzeja, doznało łask niezwykłych. Król August II uważał, że jemu zawdzięcza wyleczenie z ciężkiej choroby. Zaczęto zabiegi o beatyfikację apostoła Polesia. Starali się o nią nie tylko księża jezuici, ale też prymas Polski i król August II. Zebrano dokumenty, świadczące o okolicznościach jego męczeństwa i liczne opisy łask uzyskanych za jego wstawiennictwem. Wszystko było na dobrej drodze, gdy wmieszała się w tę sprawę polityka. (cdn.) Teresa Tyszkiewicz ? Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|