|
|||
|
Autor: Teresa Tyszkiewicz, Dekretem z 16 maja 2002 roku Ojciec Święty Jan Paweł II zaliczył św. Andrzeja Bobolę w poczet Patronów Polski. Mamy więc teraz możnych orędowników w niebie: Maryję Królową Polski, św. Wojciecha, św. Stanisława biskupa, św. Stanisława Kostkę i św. Andrzeja Bobolę. Wszyscy trzej męczennicy, których życie i śmierć zostały wplecione w historię naszej Ojczyzny, z Bożego zamiaru pozostają żywym znakiem i drogowskazem na dalszą drogę. Trzeba te znaki umieć odczytywać.
Krajobraz po wojnach Był rok 1657. Kończył się „potop”; ostatnie oddziały Szwedów, zdziesiątkowane i zdziczałe, opuszczały tak niedawno triumfalnie zdobyte ziemie, zostawiając za sobą zgliszcza, zbiedniałe i wyludnione miasta, popalone wsie. Na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie wygasły rozpoczęte za Bohdana Chmielnickiego, dziewięć lat wcześniej, bunty i wojny kozackie, które żyzne i bujne ziemie Ukrainy zamieniły w kraj ruin i mogił. Nie dosyć było tych klęsk, a już w stronę Ukrainy, a także ziem litewskich i Rusi środkowej zaczęły się obracać łakome oczy rosnącej w potęgę Moskwy. Okres nieprawdopodobnie krwawych wojen i okupacji poza wyniszczeniem materialnym i biologicznym narodów wchodzących w skład Rzeczypospolitej przyniósł również zdziczenie obyczajów, chaos lub zobojętnienie religijne, ciemnotę i okrucieństwo. Wystarczało rzucić jakieś hasło jednych przeciw drugim, aby to zaowocowało serią wzajemnych mordów, nawet wśród zgodnie dotychczas żyjących ludzi. Trzeba siać... Pomimo tego wszystkiego każdy, kto zachował Boga w sercu, brał się do odnowy materialnej i duchowej, odbudowując kościoły i cerkwie. Wznawiano nabożeństwa i katechizację – od nowa wlewano w dusze wiarę, że Bóg jest ponad złem, nadzieję na powrót dobra, miłość, która by była zdolna przebaczać. Krzepiła wierne serca pamięć o niedawnej, zwycięskiej obronie Jasnej Góry i obraniu w podzięce przez króla Jana Kazimierza Matki Bożej Królową Polski. W odnowę życia religijnego zaangażowali się ojcowie licznego wtedy w Polsce i dynamicznego Towarzystwa Jezusowego, zwani jezuitami. Dwóch ojców, Szymon Maffon i Andrzej Bobola, działało szczególnie gorliwie na terenie Polesia w okolicach Pińska (dziś południowa Białoruś), wskrzeszając tam życie religijne we wsiach i miasteczkach rozsianych wśród lasów i mokradeł. W okolicy nie było bezpiecznie; grasowały bandy złożone z kozaków Chmielnickiego współdziałających z oddziałami kozaków wołoskich Rakoczego. Ścigały one zamożniejszą szlachtę, Żydów, a przede wszystkim katolików i unitów. Taka groźna banda zbliżyła się do Pińska. Ludność polska i unicka szukała schronienia w lasach. Opuścili Pińsk również obaj jezuici. Ojca Szymona banda dopadła w Horodcu i tam zamordowała, po czym przybyła 16 maja do Janowa Poleskiego (dzisiaj Iwanowo) i tam „urządziła taką rzeź Żydów i katolików, że i prawosławnych ogarnęła trwoga. Zaraz im wytłumaczono, iż nie mają się czego obawiać, bo rządy przeszły teraz w ręce kozackie. Muszą jednak najpierw wyciąć w pień wszystkich katolików” . Można sobie wyobrazić, jak taki argument podziałał. Ojciec Andrzej schronił się tymczasem we dworze szlachcica nazwiskiem Przychocki w Peredyle. Ale kozacy szybko się dowiedzieli o tym miejscu ukrycia. Dalszy bieg wypadków opisał biograf świętego, o. Jan Poplatek TJ, wykorzystując skrupulatnie wszystkie najstarsze relacje i dokumenty dotyczące męczennika. Śladami Mistrza „Możliwe, że wieści o gwałtach w Janowie doszły już do Peredyla i wskutek nich Bobola wsiadł na wóz, by się schronić gdzie indziej. W każdym razie pewnym jest, że kozacy dopadli go jeszcze w Peredyle, jadącego wozem. Woźnica Jan Domanowski rzucił lejce i zbiegł do lasu, Andrzej zaś pozostał na miejscu i polecając się Bogu, oddał się w ich ręce. Było już po południu. Kozacy powierzyli swe konie Jakubowi Czetwerynce i poczęli natychmiast „nawracać” Andrzeja na wiarę prawosławną. Namowy i groźby nie odniosły skutku, wobec tego obnażyli go, przywiązali do płotu i skatowali nahajkami, po czym odwiązanego bili po twarzy, przy czym Andrzej postradał kilka zębów. Następnie związali mu ręce, umieścili go miedzy dwoma końmi, do których go przytroczyli i ruszyli do Janowa. Kiedy w ciągu czterokilometrowego marszu Bobola opadał z sił, popędzali go nahajkami i lancami, po których pozostały dwie głębokie rany w lewym ramieniu od strony łopatki, prócz tego jedno cięcie, prawdopodobnie od szabli na lewym ramieniu. Odarty z odzienia, pokryty sińcami i krwawiącymi ranami, odbył Andrzej swój wjazd triumfalny do Janowa, gdzie eskorta oddała go niezwłocznie w ręce starszyzny. Tu przyjęto go podobno szyderstwami i okrzykami: To ten Polak, ksiądz rzymskiej wiary, który od naszej wiary odciąga i na swoją polską nawraca! Jeden z kozaków dobył szabli i wymierzył cięcie w głowę Boboli, ten jednak wskutek naturalnego odruchu uchylił się i zasłonił ręką, tak że częściowo udaremnił śmiertelne cięcie, ale za to poniósł bolesną ranę w trzy palce prawej ręki. Równocześnie sprowadzono unickiego proboszcza janowskiego Jana Zaleskiego i uwiązano go do płotu, by go później poddać torturom. Jakiś litościwy wieśniak, korzystając z tego, że kozacy zajęci byli męczeniem Boboli, przeciął więzy i ułatwił Zaleskiemu ucieczkę. Przygotowane przez kozaków krwawe widowisko ściągnęło liczny tłum ciekawego pospólstwa... Kolejność katuszy mu zadanych, wobec chaotycznych zeznań świadków w procesach apostolskich, ustalić niepodobna, zastosowanie ich oraz rodzaj nie ulega jednak żadnej wątpliwości. Na rynku janowskim w pobliżu drogi, wiodącej do Ohowa, stała szopa Grzegorza Hołowiejczyka, służąca za rzeźnię i jatkę. Wprowadzono tam Bobolę, rzucono na stół rzeźnicki i uwiwszy wieniec z młodych gałęzi dębowych ściskano mu głowę. Następnie, wzywając go do porzucenia wiary katolickiej przypiekali mu ciało ogniem. Stałość Andrzeja prowadzała ich do coraz większego okrucieństwa. – Tymi rękami Mszę odprawiasz, my cię lepiej urządzimy – mieli wołać do niego i wbija li mu drzazgi za paznokcie. – Tymi rękami przewracasz kartki ksiąg w kościele, my ci skórę odwrócimy, ubierasz się w ornat, my cię lepiej ozdobimy, masz za małą tonsurę na głowie, my ci wytniemy większą – wołali podobno w dalszym ciągu, zdzierając nożami skórę z pleców, piersi i głowy, odcinając wskazujący palec lewej ręki, końce obydwu pierwszych palców i wycinając skórę z dłoni. Łaska, jakiej Bóg udziela swym wybranym męczennikom, krzepiła Bobolę i dodawała mu wprost nieludzkich sił fizycznych i moralnych, dzięki czemu, poddając się woli Boga, wśród jęków wzywał świętych imion Króla i Królowej Męczenników, Jezusa i Maryi, a w odpowiedzi na szyderstwa i bluźnierstwa katów, wzywał ich do opamiętania. Ci prowadzili swe ohydne dzieło w dalszym ciągu. Wykłuli mu prawe oko, przewrócili go na drugą stronę i zdzierali mu skórę z pleców, a świeże rany posypywali plewami z orkiszu, odcięli mu nos i wargi, przez otwór wycięty w karku, wydobyli język i odcięli u nasady, wreszcie powiesili go u sufitu za nogi, głową na dół i naśmiewali się z ciała, rzucającego się w konwulsjach i skurczach nerwowych: Patrzcie, jak Lach tańczy! Dwugodzinne katusze dobiegały już końca, odcięty ze sznura, padł Bobola na ziemię i odziany w najcenniejszy ornat, bo utworzony z purpury krwi własnej, wznosił swe okaleczałe ręce ku niebu, składając u tronu Boga ofiarę z życia i krwi własnej. Tak kończył swą pielgrzymkę ziemską apostoł miłości i jedności, który prawie całe swe życie oddał na służbę Bogu i dobru dusz, i nie zawahał się nawet przed złożeniem ofiary z swego życia, tego dowodu najwyższego stopnia miłości Boga i bliźniego. Dwukrotne cięcie szablą w szyję, było ukoronowaniem tragedii janowskiej, której ofiarą padł dnia 16 maja 1657 r. Andrzej Bobola”. W przebiegu męczeństwa Andrzeja Boboli dwie rzeczy zwracają uwagę: naśladowanie męki Chrystusa (biczowanie, wieniec wtłoczony na głowę) i to, że katusze zadawane przez ludzi ochrzczonych przecież były krwawą karykaturą obrządków religijnych odprawianych także w kościele prawosławnym (Msza św., czytanie ksiąg liturgicznych). Można więc przypuszczać, że dokonywali tego ludzie zdziczali na wojnach i rozbojach, dla których nie było już nic świętego, nic zachowanego z chrześcijaństwa. Wkrótce banda uciekła na wieść o zbliżaniu się oddziału wojsk polskich. Widok zamęczonego kapłana był straszny. Ciałem zajął się miejscowy proboszcz, ów przypadkiem ocalony ksiądz Zaleski. Zawiadomił jezuitów z Pińska. Przyjechali do Janowa, ubrali ciało w sutannę, i zabrali do siebie. W skromnej, drewnianej trumnie z prostym napisem „Pater Andreas Bobola Societatis Jesu” złożono męczennika w podziemiach pińskiego kościoła. Zawiadomiono władze zakonu o jego śmierci jak i o prześladowaniach i męczeństwach wielu innych jezuitów na kresach wschodnich. Generał zakonu zainteresował się okolicznościami śmierci Andrzeja Boboli i Szymona Maffona, jeśli bowiem oddali życie za wiarę „raczej radować się niż boleć nad ich okrutną śmiercią wypada” – pisał. Ale nie było warunków, by zająć się bliżej postacią męczennika; trwały wojny i masakry, mnożyły się nieszczęścia i krzywdy ludzkie. Do generała zakonu poszła tylko lakoniczna, sucha notatka. Zdawało się, że razem z życiem skończyła się misja ojca Andrzeja Boboli. Tymczasem w planach Bożych dopiero miała się na dobre rozpocząć. (Cdn.) Teresa Tyszkiewicz ? Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|