|
|||
|
Autor: ks. Stefan, Mieszkanka Warszawy wypowiada się w telewizji: Nie widzę potrzeby mówienia drugiemu człowiekowi o swoich słabościach, ja się spowiadam samemu Bogu – a mówiąc to, patrzy w górę. Myślę sobie: musi mieć jakąś superłączność najnowszej generacji! Z dalszej wypowiedzi wynika, że ma łączność – ale na pewno nie z Bogiem.
Ktoś inny pyta: – Dlaczego nie może być spowiedzi powszechnej, ogólnej? Tak byłoby szybciej, a przecież Bóg i tak wie o nas wszystko! – Jak może pomóc mi człowiek tak samo słaby jak ja, tak samo grzeszny? – pyta zbuntowany nastolatek. – Dlaczego muszę obnażać się z moich grzechów i wypowiadać swoje najintymniejsze sprawy, bo ktoś wymyślił spowiedź „uszną”? Po co w ogóle spowiedź, co mi to da? Wiele innych pytań i zarzutów pojawia się przy temacie spowiedzi. Niektórzy powiedzą, że i tak ciągle upadają, będą grzeszyć, a w ogóle to Jezus wie wszystko, więc po co się spowiadać? Ale żeby choć raz przeżyć osobiste spotkanie z Jezusem w Sakramencie Pokuty, żeby przekonać się, jak radykalnie zmieni się Twoje życie, ile sfer zostanie uwolnionych, trzeba wierzyć, że to nie tylko „wyrzucenie” grzechów, ale sakrament spotkania z Bogiem, który uzdrawia duszę i ciało. Zazwyczaj grzech zaczyna się z chwilą, kiedy zły duch za wszelką cenę stara się zatrzeć granicę między dobrem i złem oraz uspokoić rodzące się wyrzuty sumienia. Tego nie da się przeżyć nieświadomie. Szatan wykorzystuje powierzchowność naszej wiary i brak osobistej więzi z Jezusem. Wtedy zostajemy poddani próbie. Idziemy w jedną lub drugą stronę. Albo pogłębiamy naszą wiarę, albo stajemy się niewolnikami grzechu. W „ciemnościach grzechu” pogrążamy się w bagnie, z którego trudno jest się wydobyć. Brnie się coraz dalej i dalej, kolejne zranienia, kolejne odejścia. Człowiek sam czuje, że nie powinien, że w jego życiu musi się coś zmienić, ale nie wie, jak tego dokonać. Szuka po omacku, a we „mgle grzechu” człowiek nie odkryje miłującego Boga, który nie tylko go stworzył, ale pragnie go uszczęśliwić, szanując jego wolną wolę, jego decyzję spotkania. Żyjąc tak, człowiek pozostaje pełen lęku: boi się Boga, ludzi, zaczyna się bać siebie. A tak naprawdę boi się tego, że jeśli otworzy się na Boga i na dary Ducha Świętego, przestanie być panem swego losu, że nie będzie mógł układać swego życia po swojemu. A zły duch jest zainteresowany utrzymaniem takiego człowieka jak najdłużej w ciemności. Podsuwa rozwiązania, które z pozoru wydają się właściwe. Osoba ta doświadcza własnej niemocy, zauważa zło w swoim życiu, nie potrafi odpowiedzieć na niepokój, jaki wzbudza Bóg w jej sercu poprzez wyrzuty sumienia. Ulega złu, choć go po imieniu nie nazywa. Tak zaczyna się dramat człowieka, który znalazł się nagle pod powierzchnią życia, człowieka, który unika wszystkiego, co mogłoby wzbudzić wyrzuty sumienia. A zaczyna się niewinnie: od drobnych grzechów i słabości, od zatarcia granicy między dobrem i złem, między prawdą i fałszem. A jednak coś woła w tym człowieku o zmiłowanie, pragnie się odwrócić od zła, spotkać Chrystusa, który uwolni go z kajdan grzechu. Bo to, w czym tkwi, to choroba duszy – gorsza od raka czy zranień psychicznych. W pewien szabat Jezus przybył do sadzawki Betesda. Widząc człowieka leżącego na noszach, rozkazał mu: – Wstań, weź swoje łoże i idź! Człowiek ten, który od 38 lat był sparaliżowany, wstał i zaczął chodzić. Następnie Nauczyciel spotkał go i ostrzegł: – Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło (por. J 5, 14). Typową drogę uzdrowienia znajdujemy w Ewangelii: 1. Najpierw uzdrowienie z grzechu: – Odpuszczają ci się twoje grzechy (Mk 2, 5) 2. Potem uzdrowienie fizyczne: – Wstań, weź swoje łoże i idź do domu (Mk 2, 11). Istnieją jednak sytuacje odwrotne, gdy osoby żyjące w grzechu są uzdrawiane przez Pana Jezusa. Otrzymując to uzdrowienie, są prowadzone do nawrócenia. Na nasze comiesięczne rekolekcje przyjechała pewna kobieta ze swoją chorą matką. Przed wyjazdem z Polski chciała skorzystać ze spowiedzi, podziękować za otrzymane łaski, jednak jej największym zmartwieniem była matka, starsza, chora kobieta, która nie chciała nawet słyszeć o spowiedzi. Przyszła do mnie i mówi: – Przyjmie ksiądz ode mnie materiał na sutannę i ornat? Niech to będzie moja ofiara. Księże, proszę mi tylko powiedzieć, co ja mam zrobić z moją matką, nie była u spowiedzi 20 lat! Obiecałem jej, że polecę ją Panu Jezusowi podczas najbliższej Mszy świętej i poproszę św. Teresę, by się za nią wstawiła. Tak też uczyniłem. Gdy podczas tej Mszy chciałem przystąpić do błogosławieństwa końcowego, gdzieś ze środka kościoła odzywa się starsza pani: – Proszę księdza, chcę coś powiedzieć. – Jeśli ktoś ma jakieś sprawy, to proszę do zakrystii po zakończeniu Mszy świętej – mówię. – Ale ja muszę to powiedzieć! (wyczuwam determinację w jej głosie) Właśnie uzdrowił mnie Pan Jezus! Nie tylko mnie, ale wszystkich zebranych wprawiło to w zdumienie, a kobieta kontynuowała swoje świadectwo. Od dwóch lat miała zesztywniałą nogę, przeszła kilka operacji, ledwie stała o lasce, a o klęczeniu nawet nie było mowy. Teraz, jak dziecko, które otrzymało prezent, o którym nawet nie marzyło – pełna radości i entuzjazmu – mówiła dalej: w czasie dziękczynienia poczuła ciepło w chorej nodze, potem „coś” wyrzuciło ją do przodu i przestała odczuwać ból. Na koniec powiedziała: – Teraz nie tylko mogę stać na tej nodze, ale także klęczeć przed Panem Jezusem, który mnie uzdrowił. Późnym wieczorem, podczas adoracji – już spokojniej – złożyła swoje świadectwo uzdrowienia. Jako wotum wdzięczności zostawiła w kaplicy św. Teresy swoją laskę, mówiąc: Jezus żyje! Pytacie, jaki związek ma ta historia ze spowiedzią? A taki, że uzdrowiona kobieta okazała się „mamusią, która nie spowiadała się 20 lat”. Pan Jezus uzdrowił nogę tej kobiety, aby uratować to, co jest o wiele ważniejsze: jej duszę. Przypomina to spotkanie Pana Jezusa ze sparaliżowanym: Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło! (J 5, 14). Oto, co mi przyszło na myśl, gdy wspomniałem tę kobietę. Kiedy Pan Jezus szedł drogą do Jerycha, niewidomy Bartymeusz zawołał: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! (por. Łk 18, 38-39). Niewidomy wiedział, że jedyny ratunek jest w przechodzącym Jezusie, nie zrażał się tymi, którzy go uciszali. On uwierzył, że tylko Jezus może go uzdrowić. Ja też nastawałem na tę kobietę, aby umilkła, ale ona nie mogła przemilczeć tego, co Pan Jezus jej uczynił. Czy byłbyś zdolny do tego, by w kościele, przy wszystkich, wobec Pana Jezusa, który prawdziwie jest obecny w Najświętszym Sakramencie, krzyknąć jak Bartymeusz: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną, bo jestem chory na nieuleczalną chorobę... bo moja rodzina się rozpada... bo nie mogę uwolnić się od nałogu... bo jestem samotny... bo nie umiem żyć... bo już nawet modlić się nie mogę... Czy byłbyś zdolny do tego, żeby tak krzyknąć? Aby tak postąpić, trzeba być całkowicie przekonanym o tym, że Pan Jezus rzeczywiście tam jest: a czy ty jesteś tego pewien? I tu zaczyna się nowy problem, który sięga głębiej. Czy wierzysz w słowa, które do nas skierował Pan Jezus: Ja jestem z wami przez wszystkie dni... (Mt 28, 20); Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane (J 20, 23)? Czy wierzysz, że tam, w konfesjonale, ten sam Pan Jezus, uzdrawiając Twoją duszę, może uzdrowić ciało? Powiesz pewnie, że gdy Pan Jezus chodził po ziemi, wszyscy Go widzieli, mogli Go dotknąć, a ty musisz sobie wyobrażać. Przypomnij więc sobie fragment z Ewangelii o kobiecie cierpiącej na krwotok, której żaden z lekarzy nie umiał pomóc. Dotknęła tylko frędzla płaszcza Jezusa, tylko frędzla, ale z wielką wiarą, a natychmiast krwotok jej ustał. Na pytanie Jezusa: – Kto się mnie dotknął? wszyscy się wyparli, a zdziwiony Piotr powiedział: – Mistrzu, to tłum ściska Cię zewsząd. Tak, jakby chciał powiedzieć: „Panie, o co Ci chodzi, w tym tłumie każdy Cię dotyka” (por. Łk 8, 45). Czy w tym tłumie nie było chorych, samotnych, potrzebujących pomocy? Dlaczego więc uzdrowiona została ta kobieta, która nieśmiało dotknęła frędzla Jego płaszcza? Bo tylko ona wierzyła prawdziwie. Wszyscy inni tylko zewsząd Go ściskali, napierali na Niego z ciekawości. A przecież Jezus był tam prawdziwie, moc wychodziła od Niego, ale tylko niektórzy otworzyli się na nią. Iluż ludzi obecnie dotyka Pana Jezusa w Komunii świętej, iluż osobiście rozmawia z Nim podczas spowiedzi. Dlaczego nie uzyskują uzdrowienia, choć w większości go potrzebują, zarówno duchowego, jak i fizycznego? Przecież to ten sam Pan Jezus?! Odpowiedź jest prosta – z tych samych powodów, co ściskający Go zewsząd tłum z Ewangelii. Ileż „odstukanych” spowiedzi adwentowych i wielkopostnych, ileż bezmyślnie przyjętych Komunii świętych, ileż wreszcie spowiedzi świętokradzkich? Jak więc przeżyć prawdziwe spotkanie w spowiedzi, w Sakra mencie Pokuty? Trzeba należycie się przygotować. Oto moja „instrukcja”: 1 Wieczorem, w przeddzień spowiedzi poproś Ducha Świętego o rozeznanie swoich grzechów, np. taką modlitwą: O Duchu Święty, duszo mej duszy, uwielbiam Ciebie, oświecaj mnie, prowadź mnie, umacniaj, pocieszaj i pouczaj, co mam czynić, rozkazuj mi. Poddaję się chętnie wszystkiemu, czego ode mnie zażądasz. Pragnę przyjąć wszystko, co na mnie dopuścisz, daj mi tylko poznać Twoją świętą Wolę. Amen. Uwzględnij grzechy popełnione myślą, mową, uczynkiem, zaniedbaniem. Grzechy główne, cudze, przeciw Duchowi Świętemu i wołające o pomstę do nieba. Już wtedy zdecydowanie postanawiasz nie grzeszyć więcej! 2 Przynajmniej kwadrans przed spowiedzią jeszcze raz przeprowadź rachunek sumienia, wzbudzając obrzydzenie do swoich grzechów. Przebacz wszystkim, którzy przeciw tobie zawinili. Klęcząc przed Jezusem Chrystusem w Najświętszym Sakramencie, ponownie obiecaj zerwać z każdym grzechem. 3 Sakrament pokuty – czy musi być formuła? Niekoniecznie, ale w wypowiadanych słowach powinny być zawarte następujące treści: – kiedy była ostatnia spowiedź – wyznanie wszystkich grzechów bez wyjątku i nazwanie ich po imieniu – określenie liczby grzechów lub częstości ich popełniania (na dzień, na tydzień, na miesiąc) – po wyznaniu grzechów słowne wyrażenie żalu, czyli przykrości i smutku z powodu grzechów popełnionych – bardzo wyraźnie wypowiedziana istota spowiedzi: obiecuję poprawę lub przyrzekam poprawę lub postanawiam poprawę. 4 Ile razy masz się spowiadać w ciągu roku? Na pewno nie raz czy dwa! Nie tylko z okazji pogrzebu bliskiej osoby, ślubu czy innych uroczystości, ale w każdym wypadku, gdy grzech nie daje ci spokoju. Zalecana jest spowiedź raz w miesiącu! Wielu ludzi przystępuje do Komunii świętej, nie spowiadając się przez ponad rok, kiedy już nie spełniony warunek: „przynajmniej raz w roku spowiadać się” jest powodem świętokradztwa. 5 Dlaczego tak dokładnie trzeba nazywać swoje grzechy, przecież Pan Jezus wie wszystko?! Dlaczego nazywać grzech „po imieniu”, a nie ogólnie (np. byłem niedobry dla bliźnich, zamiast kłóciłem się z sąsiadem, przeklinałem swoje dzieci...)? Czy lekarz wyleczy cię, jeśli powiesz mu: jestem chory i chcę być zdrowy, nie dając się zbadać, nie wskazując konkretnie chorego miejsca, nie podając okoliczności zaistnienia choroby, częstotliwości występowania bólu? Czy jeśli boli cię ząb, powiesz lekarzowi, żeby borował (rwał!) obojętnie który? 6 A co ma do tego lekarz? Oczywiście Jezus wie wszystko i boleje nad każdym twoim najdrobniejszym grzechem, ale czeka, aż wskażesz Mu go, bo On nie wchodzi w twoje życie na siłę, szanuje twoją wolę. Możesz wezwać na pomoc psychologa, możesz mocować się sam. Masz wybór, ale tylko jedno pewne rozwiązanie. On chce, jak dobry tatuś od dziecka, usłyszeć od ciebie, co cię boli. Powiedział przecież Bartymeuszowi: Co chcesz, abym ci uczynił?, choć doskonale wiedział, że ten jest niewidomy. 7 Jak mogę postanowić poprawę, skoro wiem, że i tak nie dotrzymam słowa? Żeby było lżej. Żeby oczyścić się z grzechów, ale nie przy okazji. Przede wszystkim po to, by radykalnie zmienić swoje życie. 8 Ale ja nie dam rady go zmienić, już tyle razy postanawiałem! Bo liczysz na siebie, a nie na łaskę Jezusa Chrystusa, którą otrzymasz podczas spowiedzi. To ona cię poprawi. Po usunięciu „cierni” – grzechów ze swej duszy – poproś, by rany po nich uleczył Jezus swoim przebaczeniem, by pustkę w tobie po wyrzuceniu zła wypełniła moc Jezusa. Uwierz w łaskę Bożą w Sakramencie Pokuty, a nie w swoje – ludzkie – obietnice. Stań bezbronny przed Jezusem i powiedz: Ja sam nic nie mogę. Oddaję Ci, Jezu, mój rozum, moje oczy, usta, uszy i całego siebie. Ty weź to wszystko w posiadanie i kieruj mną, Ty sam, Jezu, mnie popraw. Jestem do Twojej dyspozycji. Spowiedź to nie rozmowa tylko z człowiekiem, to nawrócenie wobec kapłana, przez którego Duch Święty odpuszcza grzechy i uzdrawia mocą Pana Jezusa. Po co aż tyle wysiłku? Przeżyj taką spowiedź choć raz w ten sposób, a zobaczysz, jak zmieni się twoje życie, twój stosunek do innych, jak skuteczniejsza stanie się twoja modlitwa, jak zmieni się atmosfera w twoim domu! Czy wiesz, że po jednej tak odbytej spowiedzi możesz uwolnić się od ciążącego od wielu lat nałogu pijaństwa, lenistwa, przekleństwa.... Wielu jednak nie rozumie jeszcze tego pięknego sakramentu, a nawet boi się go i szuka tysięcy wymówek, aby się nie spowiadać. A przecież jest to sakrament radosnego spotkania, jest on powrotem umiłowanego choć marnotrawnego syna do swego miłosiernego Ojca, który wkłada mu nowe buty, nowe szaty oraz pierścień, czyniąc święto, ponieważ ten Syn, który był umarły, powrócił do życia (por. Łk 15,11-24). Jezus wysłał Apostołów, aby wskrzeszali umarłych (Mt 10,18), a nie ma ludzi bardziej umarłych od tych, którzy utracili życie Boże z powodu grzechu. Czy wiesz, że sakrament pokuty może wyleczyć także chorobę twojego ciała? Jest sakrament uzdrowienia! ks. Stefan Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|