|
|||
|
Autor: ks. Mieczysław Piotrowski TChr, Publikujemy drugą część historii nawrócenia niemieckiego Żyda Karla Sterna, wybitnego naukowca, psychiatry, w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku największej naukowej sławy Uniwersytetu McGilla w Montrealu. Jego autobiograficzna opowieść The Pillar of Fire, wydana po raz pierwszy w 1951 r. stanowi prawdziwą perłę światowej literatury. Ukazuje fascynującą przygodę odkrywania pełni Prawdy w Kościele katolickim. We wstępie do swojej autobiografii Stern stwierdza za F. Dostojewskim, że wszystko na świecie zależy od odpowiedzi na proste pytanie: czy Jezus z Nazaretu był wcielonym Bogiem? W styczniu 1934 r., po przejściu ciężkiej grypy, Karl Stern zachorował na gruźlicę prosówkową, bardzo trudną do wyleczenia. Karl był przekonany, że wkrótce umrze. Kilkanaście miesięcy przebywał w prywatnym sanatorium w Szwarcwaldzie. Przez cały czas pobytu musiał leżeć w łóżku nie widując nikogo prócz pielęgniarek i lekarzy. Miał dużo czasu na przemyślenie ważnych, życiowych spraw. Pod koniec 1934 r., ku zdumieniu wszystkich, z jego płuc zniknęły wszelkie ślady gruźlicy. Karl mógł wrócić do Monachium. Rok 1935 był dla Sterna okresem intensywnych zmagań i poszukiwań duchowych. Nigdy nie interesowały go zwyczajowe dowody na istnienie Boga. Jako naukowiec wiedział, że na przykład w jednej komórce nerwowej zachodzą tak nieskończenie skomplikowane procesy, że wszyscy laureaci nagrody Nobla razem wzięci nie byliby w stanie ich odtworzyć. Nie potrzebował więc innych dowodów na istnienie Boga. Dla niego, jako naukowca było oczywiste, że świat nie jest bezsensownym dziełem przypadku. Nie może więc być niezgodności między nauką a religią, w sensie wiary w Pierwszą Przyczynę, w Stworzyciela. Doszedł do przekonania, że rozum jest udoskonalany przez wiarę, dlatego naukowiec ateista musi zmagać się z poważnymi wewnętrznymi konfliktami. Problemem, który nie dawał mu spokoju była odpowiedź na pytanie: czy Jezus Chrystus był prawdziwym Bogiem? Intensywnie uczył się języka hebrajskiego, uczestniczył w nabożeństwach w synagodze, utrzymywał przyjacielskie kontakty zarówno z pobożnymi Żydami jak i z głęboko wierzącymi chrześcijanami. Doszedł wtedy do niezwykle ważnego przekonania, że chrześcijaństwo uznaje wszystko, w co wierzą Żydzi, dodając do tego jedno twierdzenie: że prawdziwy Bóg stał się prawdziwym człowiekiem. Ponieważ chrześcijaństwo nie odrzuca żadnych prawd objawionych w Starym Testamencie, a tylko dodaje twierdzenie o boskości Jezusa, dlatego nie może być traktowane jako herezja w łonie judaizmu. Stern udał się na spotkanie z Martinem Buberem, słynnym żydowskim filozofem, aby u niego szukać pomocy w znalezieniu odpowiedzi na dręczące go pytania. Zwierzył mu się, że dokładnie przestudiował Nowy Testament, a szczególnie listy św. Jana, w których znalazł ducha czystego judaizmu i dlatego nie może zrozumieć, dlaczego Nowy Testament jest odrzucany przez judaizm. Buber powiedział: jeśli chcesz przyjąć Chrystusa i Nowy Testament, maksymy zawarte w listach św. Jana nie wystarczą. Musisz także uwierzyć w dziewicze narodziny i zmartwychwstanie Chrystusa. A to nie jest łatwe. Dla Martina Bubera – podobnie jak dla każdego Żyda – twierdzenie o boskości Jezusa było bluźnierstwem niemożliwym do pogodzenia z duchem Starego Testamentu. Karl Stern potrzebował prawie 10 lat, aby uznać boskość Jezusa. Według niego do przyjęcia Chrystusa każdy dochodzi własną, niepowtarzalną drogą, która związana jest z najgłębszą tajemnicą osobowości. Z własnego doświadczenia, a także z historii Stern wnioskował, że gdyby Chrystus nie był Bogiem, to wtedy byłaby nie do pomyślenia prosta pobożność i heroiczna świętość niektórych wiejskich dziewcząt, ale to samo można by powiedzieć o Chartres i Grunwaldzie, o Bachu i o Mozarcie (str. 218). Duchowa więź, która łączyła Sterna z trójką głęboko wierzących chrześcijan, japońskim małżeństwem Yamagiwa i z panią Flamm, była jego zdaniem czymś o wiele ważniejszym niż więzy narodowe. Ona je przekraczała, a więc musiała pochodzić od Boga. Stern doszedł do przekonania, że gdyby chrześcijanie poznali całą głębię ortodoksyjnej pobożności żydowskiej, wówczas zniknąłby jakikolwiek religijny antysemityzm. Na płaszczyźnie duchowej – pisze – chrześcijaństwo to judaizm; judaizm doprowadzony do ostatecznego spełnienia. Nie ma takiej zasadniczej prawdy zawartej w Starym Testamencie, którą chrześcijanie musieliby odrzucić (str. 228). Właśnie te odkrycia stały się dla niego początkiem kiełkowania wiary w bóstwo Chrystusa. Karl był przekonany, że los jego narodu jest ściśle związany z losem Chrystusa w świecie. Spotkał ludzi, którzy nie będąc Żydami, noszą w swoim sercu Boga Izraela. W głębi ich życia wiary widział wypełnienie mesjańskich proroctw Izajasza. Nasilające się nazistowskie prześladowania Żydów zmusiły Sterna do emigracji. Wyjechał do Londynu w 1936 r. Podczas kontroli paszportowej brytyjski urzędnik imigracyjny dopiero po długim wahaniu pozwolił mu na wjazd do Wielkiej Brytanii. W Londynie otrzymał stypendium badawczo-naukowe w słynnym centrum badań neurologicznych „Queen Square”. Młodzi pracownicy naukowi, lekarze, którzy tam pracowali, pochodzili ze Szkocji, Irlandii, Australii, Kanady i Stanów Zjednoczonych. Zaraz na początku swojego pobytu w Londynie Stern odszukał Liselotte, siostrę swojego przyjaciela z czasów studiów Ericha von Baeyera. Zdecydowała się na emigrację po tym, jak jej ojciec, słynny profesor, został zwolniony z pracy na uniwersytecie w Heidelbergu. Głównym powodem była jego opozycja wobec hitleryzmu, a także fakt, że w połowie był Żydem. Sama Liselotte posiadała 75% aryjskiej krwi i dlatego miała pozwolenie na kontynuowanie swojej pracy. Nie skorzystała jednak z tego i wyemigrowała. Jej ojciec po usunięciu z uniwersytetu nie załamał się. Przeniósł się z rodziną do Nadrenii i otworzył prywatną praktykę, własnoręcznie wyrabiając aparaty ortopedyczne. Liselotte przez pierwsze dwa lata pobytu w Londynie 18 razy musiała zmieniać pracę, aż w końcu znalazła stałe zatrudnienie jako introligatorka w Wartburg Institute. Karl opowiedział jej o swoich przeżyciach i doświadczeniach z katolikami w Monachium oraz o odkryciu nowego judaizmu, który jest chrześcijaństwem, bo przecież chrześcijaństwo samo w sobie jest tradycją hebrajską. Zwierzył się jej, że ma dylemat, ponieważ uwierzył w to, co pisze św. Paweł, że prawdziwymi Żydami są dzisiaj poganie, którzy poszli za Chrystusem. Liselotte, która wywodziła się ze środowiska liberalno-luterańskiego, odpowiedziała Karlowi, że gdyby kiedykolwiek miała przyjąć chrześcijaństwo, to zostałaby tylko katoliczką. Karl zako chał się z wzajemnością w Liselotte. Podjęli decyzję o ślubie. Pogarszająca się sytuacja Żydów w Niemczech była dla Karla i Liselotte źródłem niepokoju o los członków rodziny i przyjaciół. Ponawiane przez nich próby sprowadzenia z Niemiec bliskich osób, które były najbardziej zagrożone, spotykały się z odmową władz brytyjskich. Właśnie w tym czasie Karl przeczytał książkę O nadziei, napisaną przez niemieckiego katolika, Josepha Piepera. Wywarła na nim wstrząsające wrażenie. W książce tej autor przedstawił nauczanie św. Tomasza o cnocie nadziei. Było to równocześnie studium rozpaczy i niepokoju, przekraczające wszystko, co do tej pory Karl spotkał w psychologii. Dzięki tej książce po raz pierwszy odkrył prawdziwe bogactwo katolickiej antropologii. Zrozumiał, że cała nauka o człowieku uzyskuje nieskończoną głębię, jeżeli przyjmie się, że Chrystus jako prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia. Siadywałem w tamtych dniach – wspomina Stern – na ławce, na Primrose Hill i spoglądałem na panoramę Londynu. Jeśli byłoby prawdą – myślałem – że Bóg stał się człowiekiem, że Jego życie i śmierć mają osobiste znaczenie dla każdej pojedynczej osoby wśród tych milionów istnień w smrodzie slumsów, w świecie pozbawionym horyzontu, w duszącej udręce wrogości, chorób i śmierci – jeśli okazałoby się to prawdą, bezsprzecznie warto byłoby dla niej żyć. Pomyśleć tylko, że Ktoś pukał do wszystkich tych mrocznych drzwi, wzywając i obiecując każdemu całkowicie niepowtarzalną drogę. Chrystus stanowił wyzwanie nie tylko dla pozornego chaosu historii, ale także dla bezsensu jednostkowej egzystencji (str. 278). Jesienią 1939 r. jakimś cudem dostała się do Londynu bliska znajoma Karla, Reha Freier. Od niej dowiedział się o swoim bracie, że został zaaresztowany i osadzony w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. Reha była syjonistką i odrzucała żydowską koncepcję Boga. Pewnego wieczoru Karl zaczął mówić jej o Chrystusie, o Jego życiu i śmierci. Mówił jej o tym, co usłyszał na kazaniu kard. Faulhabera, opowiadał o swoich spotkaniach z państwem Yamagiwa i Frau Flamm. Jego słowa były przekonujące, dzielił się swoimi myślami, które dawniej zachowywał tylko dla siebie. Mówił, że chrześcijanie, którzy uderzali w Żydów, uderzali w Chrystusa, swego brata. Żydzi, którzy odrzucali Chrystusa, odrzucali własnego Boga, własną nadprzyrodzoną istotę. Jak długo Chrystus czołga się niby ranny na niczyjej ziemi między obiema liniami frontu, żadne środki polityczne nie zdołają rozwiązać kwestii żydowskiej (str. 280). Był to przełomowy czas w życiu Karla. Zdecydował się, aby każdego poranka przed pracą, chodzić na modlitwę do katolickiego kościoła dominikanów, który znajdował się blisko jego domu w Hampstead. Karl uwierzył w moc modlitwy. Jej skuteczność stała się dla niego nie podlegającym dyskusji pewnikiem. W maju 1939 r. dzięki znajomościom i pieniądzom stryja Felixa z Chicago, cudem udało się rodzicom Karla przylecieć samolotem z Frankfurtu do Londynu. Była ogromna radość ze spotkania, która niestety nie trwała długo, ponieważ Karl z żoną i jednorocznym synem, musiał, ze względu na pracę, emigrować do Kanady. Do Montrealu przybyli 24 czerwca 1939 r. Właśnie tutaj, po raz pierwszy od opuszczenia Niemiec, spotkali się z antysemityzmem ze strony pojedynczych osób. Na początku swojego pobytu Stern przeżył rozczarowanie, że duch katolicyzmu, którego działania tak mocno doświadczył w Europie, w Kanadzie wydawał się mu być nieobecny. Karl odczuwał w sobie silną przynależność do wspólnoty narodu żydowskiego, odnajdywał się tam każdym drgnieniem swego serca. Z drugiej strony jednak czuł w sobie przynależność do ludzi wierzących w Chrystusa. Pisał: wydawało mi się, że tamci chrześcijanie z Monachium, którzy cierpieli dla nas i z nami w nocy zagłady i z którymi po raz pierwszy dostrzegłem rysy Izraela przekraczającego granice narodów – oni także wzywali mnie z daleka, prosząc, żebym ich nie zdradził. Tamto doświadczenie zrodziło pewne zobowiązanie. Wiedziałem, że pastorzy i księża są więzieni w obozach koncentracyjnych. Wiedziałem, że przy całej podłej brutalności ponoszone są także w imię Jezusa z Nazaretu, Namaszczonego Izraela, anonimowe, nieocenione ofiary ze strony tych, którzy nie należą do nas według ciała (str. 296). Karl zatrzymał się na progu Kościoła katolickiego. Początkowo czuł, że w czasie eksterminacji jego narodu, byłoby dezercją opuszczenie żydowskiej wspólnoty cierpienia. Wydawało mu się, że można pozostać Żydem, a przy tym zachować w sercu tajemnicę Jezusa. Jednak nie był co do tego w pełni przekonany, ponieważ zdawał sobie sprawę, że po raz pierwszy w historii Żydzi byli prześladowani z powodu przynależności rasowej, a nie ze względu na swoją religię. Dla Żydów chrzest nie był już drogą ucieczki przed losem narodu żydowskiego. W Niemczech chrześcijanie pochodzenia żydowskiego mieli o wiele gorzej, aniżeli wyznawcy judaizmu. Po dogłębnym studium Nowego Testamentu oraz pism św. Tomasza, św. Augustyna, Pascala i Newmana Karl Stern odkrył świat, który był prawdziwą ojczyzną dla niego i wielu Żydów. Jednak budził jego sprzeciw, ten obraz chrześcijaństwa, który najbardziej rzuca się w oczy, chrześcijaństwa uprzedmiotowionego politycznie i społecznie. Musiało upłynąć dużo czasu, zanim pod grubą warstwą miernoty Karl mógł zobaczyć w Kościele katolickim, jak sam napisał: ukryty skarb anonimowej świętości, duchową moc, która przepływa przez tysiące dusz każdego dnia. Jest to strumień ofiar podejmowanych z nadprzyrodzonych pobudek przez rzesze pracowników, przez zakonników w swych wspólnotach, przez księży i świeckich bez różnicy. Pod jeszcze jednym powierzchownym względem zachodzi tu podobieństwo między narodem żydowskim i Kościołem: występki jednego członka są nagłaśniane o wiele bardziej niż świętość setek innych (str. 299). Pierwszym francuskojęzycznym kanadyjskim katolikiem, którego Stern bliżej poznał, był student Victorin Voyer. Jego charakter i historia życia wywarły na Sternie wielkie wrażenie, była w nim jakaś zdrowa siła, czystość i prostota. W ten sposób Karl na nowo odnalazł, jak sam napisał, bezpośrednie przedłużenie świata Frau Flamm, starej praczki, rodziny Kohenów, – czyli tych znanych mi ludzi, w których religia tworzyła organiczny fundament życia (str. 302). Chłopak z kanadyjskiej wioski i profesor, niemiecki Żyd, mówili tym samym językiem i mieli te same myśli i poglądy. Dla Sterna stało się oczywiste, że istniała między nimi jakaś tajemnicza duchowa moc, która pokonywała wszelkie bariery intelektualne, polityczne i społeczne. Doświadczenie to powtórzyło się ze zwielokrotnioną siłą, kiedy Karl razem ze swoją żoną, poznali słynnego francuskiego, katolickiego filozofa Jacques’a Maritaina oraz Dorothy Day. Stern od wielu lat pragnął poznać Maritaina, gdyż był przekonany, że tylko on może udzielić mu odpowiedzi na wiele dręczących go pytań. Nadarzyła się ku temu doskonała okazja podczas pobytu Maritaina w Montrealu. Spotkali się w cztery oczy w domu znanej francusko-kanadyjskiej rodziny. Karl doświadczył bezpośredniości i wielkiej pokory swojego rozmówcy, a sam czuł się jak bezradny katechumen w spotkaniu z Apostołem. Maritain zachęcał Sterna, by nie kwestionował prawdziwości swoich doświadczeń duchowych i przebłysków zrozumienia prawdy o boskości Chrystusa i Jego żywej obecności w Kościele katolickim. Mówił w jasny i konkretny sposób o krwawiących ranach widzialnego ciała Kościoła oraz o tym, że boskość Chrystusa jest kamieniem upadku dla Żydów. Od czasów londyńskich Karl nie ustawał w codziennej modlitwie. Po kilkuletniej przerwie, pewnego wieczoru zaczął opowiadać żonie o swoich religijnych poszukiwaniach. Odpowiedziała mu w ten sam sposób, jak kiedyś, w Londynie: gdybym miała być chrześcijanką, to tylko katoliczką. Maritain polecił Sternowi, aby umówił się na spotkanie z dominikaninem o. Couturierem, artystą i przyjacielem Matisse’a i Picassa. Spotkanie odbyło się w klasztorze Dominikanów Notre-Dame de Grace. Podczas rozmowy Liselotte z zakonnikiem Karl czekał na zewnątrz. Po spotkaniu, rozpromieniona Liselotte powiedziała do męża: wydaje mi się, że chciałabym przyjąć katolicyzm. Pełen zachwytu i zdumienia Karl uświadomił sobie, że Bóg doprowadził jego żonę do podjęcia najważniejszej decyzji życia. Ojciec Couturier przyjął na łono Kościoła katolickiego panią Stern i dwoje najstarszych dzieci w uroczystość Zesłania Ducha Świętego 1941 r. Karl jeszcze bał się podjąć decyzję o przyjęciu chrztu, uważał, że nie ma moralnego prawa, aby w czasie najstraszniejszych prześladowań, w tak widoczny sposób opuścić naród żydowski... Wciąż nie ustawał na swojej drodze poszukiwania prawdy. Odkrywał, że w kontaktach z ludźmi autentycznie wierzącymi w Chrystusa, zanikały wszelkie ograniczenia sfery etnicznej, społecznej i czasowej. Co mogło sprawić – pytał sam siebie – że kobieta ze Środkowego Zachodu, chłopiec z farmy w Québecu, profesor filozofii z Paryża i my, moja żona i ja, mówiliśmy tym samym językiem i dzieliliśmy tajemnice swojej przeszłości, swoje cierpienia, tysiące minionych dni po tysiąckroć wymazywane z pamięci, co, jeśli nie Ten, który zjednoczył nas jednym prostym gestem? (s. 314). Dla Sterna stało się oczywiste, że wchodząc do Kościoła, nie jest się zmuszonym do odrzucenia żadnej pozytywnej wartości, w jaką się kiedykolwiek wierzyło (…) – nie ma takiego dobra, którego nie odnalazłbyś ponownie w Kościele. Zastajesz je tam uporządkowane i zsyntetyzowane, na nowo przetopione w Chrystusie. Co więcej, nie musisz w Kościele akceptować niczego, co wydaje ci się odpychające na płaszczyźnie politycznej czy społecznej. Nikt nie każe ci zaakceptować totalitarnego polityka ani księdza, którego obsesją są uprzedzenia rasowe. Nie musisz przyjmować niczego – prócz Chrystusa i Jego Sakramentów (str. 318). Po wieloletnich duchowych zmaganiach Karl nauczył się, że nie można spotkać Chrystusa, dopóki myśli się jedynie kategoriami etnicznymi lub politycznymi. Trzeba wyzbyć się wszystkiego i stanąć przed Nim samemu, twarzą w twarz. Nie można rozwiązać wszystkich problemów i odpowiedzieć na wszystkie pytania pozostając tylko na płaszczyźnie intelektualnej. Do nadprzyrodzonych prawd dochodzi się dzięki Wierze, Nadziei i Miłości. Są to duchowe akty, które nie negując intelektu, daleko go przekraczają. Prawd Bożych nie „rozszyfrowuje” się intelektem ani emocjami, ale doświadcza się ich i poznaje całą swoją istotą, także poprzez cierpienie. Dla Sterna stało się jasne, że w prawdziwym Ciele Mistycznym Chrystusa, jakim jest Kościół, nie istnieją w ogóle struktury etniczne. Dlatego Żyd, który dostrzegł obecność Chrystusa w Kościele, wchodzi do niego nie pomimo to, że wielu jego członków żywi pełną uprzedzeń i ignorancji nienawiść do narodu żydowskiego, ale właśnie ze względu na to. Tu po raz pierwszy styka się z wymaganiami Ewangelii w ich przerażającym realizmie (str. 321). Na podstawie własnych obserwacji Karl stwierdził, że ludzie, którzy przez długi czas zatrzymują się na progu Kościoła upodabniają się do starych kawalerów, którzy chociaż są bliscy ożenku, nigdy nie mają do niego odpowiedniego nastroju. Wreszcie jesienią 1943 r. nadszedł wielki dzień, w którym Karl Stern wybrał się do ojca Ethelberta, franciszkanina z Montrealu z prośbą o przyjęcie do Kościoła katolickiego. Ojciec Ethelbert przywitał Karla z pewnym zakłopotaniem, ale ze szczerą, pełną dziecięcej prostoty radością. Po długiej i serdecznej rozmowie skierował Sterna do miss Sharp, która przygotowywała katechumenów do chrztu. Była to stara, niewidoma kobieta, o żarliwej wierze, która kiedyś sama nawróciła się na katolicyzm. Po serii katechez, nadszedł najważniejszy dzień w życiu Karla Sterna: 21 grudnia 1943 r., w wigilię święta św. Tomasza Apostoła, został ochrzczony i przyjęty na łono Kościoła katolickiego przez o. Ethelberta. Za ojców chrzestnych Karl wybrał Victorina Voyera, swojego studenta i przyjaciela, chłopaka ze wsi, oraz dawnego kolegę szkolnego, Żyda z Monachium, który po ucieczce z hitlerowskich Niemiec przeżył nawrócenie we Włoszech. To właśnie ci dwaj oraz żona Liselotte towarzyszyli mu podczas największego wydarzenia w jego życiu. Nigdy nie zapomnę tego poranka – wspomina Stern – gdy przyjąłem moją pierwszą Komunię św. Kiedy wszedłem do kościoła Franciszkanów w Montrealu, na zewnątrz panowały jeszcze ciemności. Wewnątrz gromadził się tłum, jaki można zobaczyć w każdym katolickim kościele w centrum miasta (…). Życie nas wszystkich – mojej żony, moich przyjaciół Alberta i Victorina, i moje – zlało się razem; zlało się także z życiem otaczających nas nieznajomych. I było tak, jakby stali przy nas i inni: moi rodzice, Kaspar Russ, rodzina Kohenów, Żydzi z synagogi nad kanałem, Jacques Maritain i Dorothy Day, i pobożne stare służące z domów naszego dzieciństwa. Nie mogło być żadnej wątpliwości: biegliśmy do Niego albo uciekaliśmy przed Nim, ale przez cały czas to On był w centrum wszystkiego. Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|