|
|||
|
Świadectwo,
Pragnę z całego serca podzielić się moim doświadczeniem Bożego Miłosierdzia. Jestem szczęśliwą żoną i mamą trójki wspaniałych dzieci. Od lat jesteśmy z mężem zaangażowani w ruchu Domowego Kościoła. Zawsze staramy się być blisko Pana Boga. Ale pomimo wieloletniej formacji i doświadczenia nieraz prawdziwej bliskości Pana Boga dalekie mi było zrozumienie, czym jest Jego nieograniczone Miłosierdzie. Było to dla mnie jakby zakryte, chociaż przeczytałam Dzienniczek św. Faustyny. W głębi serca Bóg był dla mnie Bogiem wymagającym, a dopiero potem kochającym, dlatego często miałam poczucie, że nie potrafię zasłużyć na Jego miłość. W lutym 2001 roku zaczęłam przeżywać depresję psychiczną na różnym tle. Także na płaszczyźnie wiary. Wątpiłam, czy Bóg może mnie naprawdę chcieć wpuścić do nieba, a bardzo bałam się cierpień w czyśćcu. Depresja dotyczyła właściwie każdej dziedziny mojego życia. Czułam się też nieszczęśliwa w małżeństwie (co nie było prawdą). Przerażała mnie odpowiedzialność za wychowanie dzieci i myślałam, że nie potrafię ich wychować na wartościowych ludzi. Zaczęły się lęki, bóle głowy, bezsenność... Wracały do mnie wszystkie żale, zranienia z dzieciństwa i młodości. Momentami nie mogłam znieść obecności mojej rodziny, która jest naprawdę dla mnie największym szczęściem. Myślałam, że zaczynam chorować psychicznie. Zrobiłam dokładne badania. Wszystkie wyniki były idealne. Lekarka zaproponowała mi wizytę w poradni zdrowia psychicznego. Ale nie doszła ona do skutku. Dziewiętnastego marca otrzymałam od znajomej obrazek z wizerunkiem św. Faustyny, relikwiarzykiem i modlitwą – prośbą o Jej wstawiennictwo. Od razu rozpoczęłam odmawiać tę modlitwę. Brałam już wtedy środki antydepresyjne, nawet trzy razy dziennie. Dwudziestego drugiego marca otrzymałam propozycję wyjazdu na pielgrzymkę do sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach. Z pozoru było to niemożliwe: wyjazd za dwa dni. Ale jakoś znalazły się i siły, i pieniądze, i opieka do dzieci. Dwudziestego czwartego marca około godziny 11 uklękłam przed obrazem Jezusa Miłosiernego i relikwiami św. Faustyny. Jezus na obrazie wydał mi się trójwymiarowy. Namalowany, ale jakby wychodzący z obrazu, a świetliste promienie z Jego serca dotknęły mojego serca. Poczułam ciepło i pokój, którego nie zaznałam ani przez chwilę przez ostatnie tygodnie. Łzy popłynęły mi z oczu i wtedy doświadczyłam niemal fizycznie, jak opuszcza mnie brzemię, z którym przyjechałam. Odszedł lęk, zniknął ból głowy. Opuściło mnie poczucie, że nigdy nie zasłużę na Bożą miłość. Poczułam całą duszą, że Bóg mnie kocha i jestem mu droga, bliska, wyjątkowa – jak każdy inny człowiek. Czułam się jak dziecko mocno i serdecznie przytulone przez Ojca. Zrozumiałam – lecz nie rozumem, ale całą duszą i sercem, że Bóg mnie nie odrzuci, że pragnie być ze mną, że chce mojej miłości. Ode mnie tylko zależy, czy chcę być z Nim. Doświadczyłam Bożego Miłosierdzia, w którym zatonęła cała moja słabość i grzeszność. Wróciłam do domu będąc już innym człowiekiem. Od tamtej pielgrzymki co dzień mówię Jezusowi, że pragnę tylko tego, czego chce On i zgadzam się na drogę, którą dla mnie zaplanował. Podczas modlitwy zawsze czuję bliskość Bożej Miłości, która dotyka mojego serca. W sposób szczególny odczuwam Bożą obecność w sercu zawsze po przyjęciu Komunii św. Wraca wtedy ciepło i słodki pokój, które odczuła w Sanktuarium Miłosierdzia. Bóg stał się dla mnie Bogiem bliskim i czułym. Dlatego z pełnym zaufaniem oddaję się w Jego kochające dłonie, bez odrobiny lęku. Uzdrowienie mojego serca i mojej relacji z Panem Bogiem wpłynęło na uzdrowienia mojej relacji z bliskimi. Dziś już nawet nie potrafię przypomnieć sobie tych żalów i zranień, które jeszcze w lutym i marcu tak mnie bolały. Po prostu ich już nie ma. Piszę to świadectwo, aby publicznie podziękować Jezusowi Miłosiernemu, mojemu Panu i Zbawicielowi, za Jego miłość i bezgraniczne Miłosierdzie, jakie okazuje mi każdego dnia. Dorota Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|