|
|||
|
Autor: doc. dr hab. med. Kinga Wiśniewska-Roszkowska, Znajoma przyniosła mi numer pisma Wysokie Obcasy (nr 12/2001), prosząc o opinię na temat zamieszczonego tam wywiadu z seksuologiem prof. Lwem-Starowiczem. Wywiad pt. Nie straszyć seksem pokazuje, w jakim kierunku rozwija się dzisiejsza seksuologia, która od 1983 roku jest oficjalną specjalnością lekarską. Otóż autor wypowiedzi, pan profesor, mocno potępia szkolne podręczniki z zakresu przygotowania do życia w rodzinie, oskarżając je, że „straszą” młodzież następstwami masturbacji, antykoncepcji i przedślubnego seksu. Uważa za zjawisko naturalne, że w wieku dojrzewania masturbuje się wysoki procent chłopców, natomiast pouczenia, że masturbacja (onanizm, samogwałt) to coś złego, powodują – jego zdaniem – że wielu młodych mężczyzn cierpi na poczucie lęku i winy, i może mieć trudności w nawiązywaniu intymnych kontaktów z kobietami. Autor całkowicie pomija fakt, że to właśnie onanizm, „wdrukowując” w system nerwowy drogę do satysfakcji cielesnej – zupełnie inną, niż ta osiągana przy stosunku – może być przyczyną trudności w kontaktach międzypłciowych. To właśnie onanizm, który profesor nazywa zjawiskiem naturalnym, przekreśla naturalny i moralny porządek więzi między mężczyzną a kobietą, neguje miłość jako umiejętność dzielenia się z drugą osobą, utrudnia panowanie nad odruchami i powoduje obciążenie systemu nerwowego, a także ujemnie odbija się na rozwoju umysłowym. A inne następstwa? Wpływ na charakter młodego człowieka, jego erotyczne poglądy i małżeńskie szczęście? Ale o złych skutkach onanizmu profesor nie pozwala mówić, by „nie straszyć”. Ma natomiast za złe podręcznikom mówienie o ryzyku negatywnych skutków antykoncepcji, zwłaszcza hormonalnej (dla kobiet) i o zawodności prezerwatywy, zwłaszcza jako środka ochrony przed wirusem HIV. Bo takie pouczenia mogą budzić u dziewcząt lęk przed seksem i niemożność osiągania orgazmu. A pan profesor bardzo chce uszczęśliwiać dziewczyny przedślubnym, wolnym seksem. Szkoda jednak, że nie bierze pod uwagę wyraźnych różnic między erotyzmem dziewczyny i jej młodego „partnera”. U niego silne jest dążenie do zaspokojenia pragnień seksualnych, u niej – uczucie i pragnienie małżeństwa. Wolna miłość, z natury swej niezgodna z kobiecym erotyzmem, nader często nie daje jej satysfakcji. Właśnie małżeństwo i tylko ono jest terenem dopasowania się i współpracy erotyzmu żeńskiego i męskiego dla wspólnego szczęścia. Ale zapewne nie zgodziłby się z tym pan profesor, który w wywiadzie mocno potępia namawianie do przedślubnej ascezy (wstrzemięźliwości płciowej) bo – jak twierdzi – młodzi ludzie nie potrafią jej zachować, a chcąc sprostać takim wymaganiom próbują przestać się onanizować i chcą walczyć ze swą seksualnością, popadając w różne obsesje, agresje itp. Zapytany o dobrą edukację seksualną, profesor mówi, że możemy dopasować do polskich realiów dobre programy Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Warto tu dodać, że to właśnie WHO „obowiązująco orzekła”, że homoseksualizm nie jest zboczeniem lecz „inną normą”. Zresztą ta dzisiejsza seksuologia chyba w ogóle nie uznaje już pojęcia zboczenia, nazywając te różne odrażające praktyki „normą”, czy „wzbogaceniem seksualności”. Bo najwyższą wartością i jedynym kryterium jest sam odruch seksualny (orgazm) wyzwolony z wszelkich nakazów i zakazów moralności (z wyjątkiem zakazów, o których mówi kodeks karny). Ale zapytajmy czemu ma służyć ta „postępowa” seksuologia? Jaki wzór zdrowia ma realizować? Znany polski seksuolog, Kazimierz Imieliński, pisze, że jest to nauka zajmująca się następstwami podziału płciowego. Ostateczną konsekwencją podziału ludzi na dwie płci jest odbywanie przez ludzi stosunków płciowych oraz ich zaburzenia – twierdzi autor (w pracy Seksuologia społeczna). No cóż, widać z tego, że ta pretendująca do rangi naukowości seksuologia nie zna, czy też nie chce znać, samej istoty płci, gloryfikując tylko i stawiając w centrum sam stosunek płciowy. A przecież właśnie w tych badaniach nauka wyraźnie pokazuje, że podział na płci i różnice płciowe służą potomstwu i gatunkowi. Stosunek płciowy (przekazanie plemników), to tylko element, ogniwo w łańcuchu procesów rozrodczych. U człowieka dochodzi tu bardzo ważne działanie tej sfery psychicznej, którą nazywamy duchową, a która przez swe elementy (rozum, wola, świadomość moralna) kieruje naszym postępowaniem. Stąd potrzeba i uznanie prawa moralnego, stąd też wniosek, że seksuologia, jako specjalność lekarska, powinna służyć pomocą w pewnych zaburzeniach, które mogą zdarzać się w małżeństwach. Lecz wiemy, że „specjaliści” wyznaczają jej „o wiele większy” zasięg działania. Oto co pisze p. Imieliński (w podręczniku Zarys seksuologii i seksiatrii): Życie człowieka rozgrywa się na czterech płaszczyznach. Są to: 1) praca zawodowa, 2) wypoczynek i rozrywka, 3) małżeństwo i rodzina oraz 4) życie intymne. Seksuologia zajmuje się czwartą dziedziną życia, życiem intymnym, i to we wszystkich jej aspektach – poucza autor. Co ma wspólnego z nauką to „obsługiwanie” życia intymnego, które oderwane od małżeństwa i rodziny, błąka się po bezdrożach wolnej miłości, niosąc z sobą wiele powikłań i cierpień? Nauka mówi wyraźnie, że celem podziału ludzi na płci nie jest samo odbywanie stosunków płciowych (jak chce p. Imieliński), lecz powoływanie do życia nowych osobników ludzkich, z których każdy jest istotą duchowo-cielesną. Trzeba go więc nie tylko urodzić i wykarmić, ale i przez odpowiednie wychowanie rozwinąć jego duchowość. A rozum wyraźnie pokazuje, jak z tej prawdy wynikają oczywiste normy moralne. Przede wszystkim, że życie płciowe wiąże tylko z małżeństwem. Argumenty są tu zresztą niezwykle proste. 1) Sam fakt, że stosunek płciowy jako przekazanie plemników służy poczęciu, oznacza, że z natury swej należy on do małżeństwa. Bo jest też oczywiste, że zarówno dobro kobiety – matki jak i dobro dziecka wymaga, by dziecko urodziło się i wzrastało w w kochającym się małżeństwie swych rodziców. 2) Stosunek płciowy ma też wyrażać i umacniać miłość. Tak, ale prawdziwa miłość musi zawierać w sobie dobrą wolę, głęboką życzliwość, która nie pozwoli narażać kochanej kobiety na ryzyko i sytuację pozamałżeńskiej ciąży. 3) Cielesna przyjemność płciowa ze swej natury służy powołaniu nowego życia podobnie jak przyjemność jedzenia i zaspokajania głodu służy utrzymaniu życia. I podobnie jak wyrafinowana sztuka kulinarna, pobudzając łakomstwo, niszczy zdrowie i skraca życie, tak i wolna miłość oraz nienaturalna i niemoralna „sztuka kochania” w różny sposób działają niszcząco na ludzkie szczęście. Sprawy te trzeba omawiać z młodzieżą w ramach seksualnego wychowania, które powinno zaczynać się wcześnie, od najprostszego uświadomienia, jeszcze przed okresem pokwitania, przy stopniowym rozszerzaniu tej wiedzy, zawsze z mocnym podkreśleniem porządku moralnego. W wychowaniu tym bardzo ważne jest kierowanie hormonalnej energii młodzieży na osiągnięcia w nauce i w sporcie oraz kształcenie umiejętności opanowania popędów, unikania pornografii i seksualnych podnieceń. Trzeba też gruntownie wyjaśniać, czym jest miłość, bo błędne rozumienie tego słowa często prowadzi młodych na manowce. Kierując się w sprawach płci rozumem i nauką, dochodzimy do zasad głoszonych przez etykę katolicką. To oczywiste, że Stwórca dał nam rozum, byśmy mogli zgłębiać Jego prawa i mądrze, prawidłowo z nich korzystać. Nauka dowodzi, że człowiekiem jest się od poczęcia, a religia – podkreślając, że przy poczęciu Bóg daje duszę nieśmiertelną – nakazuje też głęboki szacunek dla pożycia płciowego jako źródła ludzkiego życia. Dlatego chroni akt seksualny w sakramentalnym małżeństwie, traktując nieślubne pożycie jako profanację i ciężki grzech. I już przy pierwszym, najprostszym uświadomieniu, wyjaśniając, co zachodzi przy połączeniu jajeczka z plemnikiem, wdraża się dziecku szacunek do stosunku płciowego i zrozumienie, dlaczego akt, w efekcie którego powstaje człowiek, dozwolony jest tylko w małżeństwie. I dlaczego nie wolno bawić się swymi narządami płciowymi dla jakiejś ciekawości czy przyjemności. Dziecko, prawidłowo uświadomione i religijnie wychowane, nie popadnie w onanizm ani w jakieś późniejsze nerwice z powodu przedślubnej seksualnej wstrzemięźliwości, która będzie dla niego czymś oczywistym. Niestety, wiemy, że takiego uświadomienia i wychowania seksualnego prawie w ogóle dziś nie ma, a wobec poglądów „postępowej” seksuologii staje się ono naglącą koniecznością dla społecznej samoobrony. Wyraźnie też widać, że akcję tę powinna podjąć katecheza i to już w przygotowa niu dzieci do pierwszej spowiedzi, w dalszych latach pogłębiając tę tematykę i wyraźnie pokazując młodzieży, jak bardzo katolicka etyka płciowa zgodna jest z nauką, rozumem i prawdziwym ludzkim szczęściem. doc. dr hab. med. Kinga Wiśniewska-Roszkowska Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|