|
|||
|
Autor: Jacek Pulikowski,
Wszelki bałagan seksualny: od pornografii przez antykoncepcję do sztucznych poronień, jest źródłem olbrzymich dochodów dla określonych kręgów. Logiczne jest zatem, że część pieniędzy idzie na „reklamę”, stale napędzającą coraz to większy bałagan. To się po prostu komuś opłaca! Na wprowadzonym ładzie moralnym te kręgi by zbankrutowały. Ich celem jest więc zwalczanie wszystkiego i wszystkich, co się do ładu moralnego przyczynia. Wrogiem jest zatem trwała rodzina broniąca ładu – zwalcza się rodzinę. Wrogiem jest Kościół niewzruszenie broniący ładu – zwalcza się zaciekle wszelkimi sposobami Kościół. Wolno kłamać, wolno ośmieszać, wolno nawet zabijać, byle tylko bronić tego wielkiego światowego biznesu. Reklamuje się zawsze cudowne środki: „Człowieku, nie męcz się, wystarczy, że użyjesz naszego środka i wszystkie problemy znikną. Jakie to łatwe i proste! My chcemy twego dobra, uwierz nam. Ci od metod naturalnych będą ci się kazali męczyć, coś mierzyć, coś obserwować. To jest okropnie trudne, a w ogóle zawodne. Nie wierz im, oni chcą cię oszukać [ciekawe, w jakim celu – przyp. J.P.]. Uwierz nam: kupujesz nasz środek i nie musisz się męczyć” itd. Kto umie myśleć logicznie, niech chwilę pomyśli... Niczego tu nie trzeba tłumaczyć. Nie da się znaleźć żadnego pozytywnego argumentu na podejście antykoncepcyjne. (Uwaga: Nie mówię tu o leczeniu, które jako skutek uboczny pociąga za sobą niepłodność. Mówię o działaniu mającym na celu obezpłodnienie po to, by móc współżyć bez konsekwencji w dowolnie wybranej chwili). W żadnej sytuacji życiowej antykoncepcja nie jest dobrem – a więc owoce jej muszą być złe. Wiedzą to dobrze reklamujący antykoncepcję, próbując – żerując na uczuciach i rzeczywistych tragediach – konstruować i nagłaśniać ekstremalne sytuacje, w których antykoncepcja jawi się jako tzw. mniejsze zło. A więc mnożą się przykłady, że mąż gwałci brutalnie po pijanemu żonę i lepiej, by ona się obezpłodniła, niż rodziła kolejne dzieci, nie mogąc im zapewnić podstawowych warunków życia. Przykład wyrazisty. A jednak zauważmy, że mąż nie gwałciłby żony (a może by się i nie upijał) właśnie wtedy, gdyby współżycie było świętością, a nie towarem do nabycia, jak tego chcą m.in. producenci antykoncepcji. Tu ujawnia się przewrotność reklamujących antykoncepcję: na zwalczenie oraz zaradzenie patologii oferują metody i środki, które tę właśnie patologię napędzają, i postawy, które są wprost źródłem tej patologii. Wyraźnie widać, na czym im zależy. Jak „szczera” jest ich troska o „dobro ludzkości”... Największym zagrożeniem dla biznesu antykoncepcyjnego byłoby używanie przez ludzi rozumu na bazie odpowiedniej wiedzy. Co robią specjaliści od reklamy antykoncepcji? Fałszują wiedzę i głośno (mają środki) krzyczą: „To jest oczywiste, tu nawet nie trzeba myśleć, każdy, kto myśli inaczej, jest głupcem rodem z ciemnogrodu, z ery średniowiecznej, oszołomem. Tylko my mamy rację”. Kłamstwo powtarzane 100 razy staje się dla odbiorców prawdą, zgodnie z zasadą Goebbelsa i innych specjalistów od propagandy. Reklamujący antykoncepcję najzwyczajniej kłamią, mówiąc o rzekomej nieskuteczności metod naturalnych. Zarzut ten traktują jako oczywistość w ogóle bezdyskusyjną. Tymczasem ostatnio w szanującym się czasopiśmie medycznym w Anglii poważny autor napisał, że to najnowsza antykoncepcja zbliża się pomału swą skutecznością do najlepszych metod naturalnych… Podstawowym zarzutem zwolenników antykoncepcji w stosunku do metod naturalnych jest zdanie: „nie można, kiedy się chce, a kiedy można, to się nie chce”, zarzucając tym samym brak spontaniczności i nie do pokonania trudności w rezygnacji ze współżycia. Działanie ludzkie (człowiecze) polega właśnie na tym, że człowiek może i powinien je poddawać kontroli rozumu oraz woli. Sprowadzenie współżycia dwojga osób do pojęć „chce się” lub „nie chce się” jest prymitywizmem zrównującym działanie seksualne człowieka do poziomu zaspokajania potrzeb fizjologicznych. Może ktoś zachwycać się tym, jak piesek na spacerze „spontanicznie” robi „siusiu i kupkę” na chodniku. Gdyby jednak tak zaczął się zachowywać człowiek, byłoby to co najmniej niestosowne. Człowiek powinien to załatwiać w odosobnieniu, w miejscu i czasie przez siebie zaplanowanym, zamierzonym. Każdy normalny człowiek, nawet bardzo głodny, powinien umieć w restauracji poczekać na kelnera (nawet gdy ten się ociąga), a nie „spontanicznie” rzucać się na talerz gościa przy sąsiednim stoliku. Każdy normalny człowiek powinien umieć wolą pohamować swoją spontaniczną reakcję, jeżeli rozum mu to nakazuje. To wszystko są oczywistości. Dlaczegóż więc każdy normalny człowiek nie powinien umieć wolą pohamować budzącego się pragnienia współżycia, gdy rozum to odradza? Brak tej właśnie umiejętności jest źródłem wielu nieszczęść w rodzinach i nie tylko. Ona to właśnie napędza m.in. biznes antykoncepcyjny, dlatego tę bezwzględnie potrzebną do normalnego życia umiejętność usiłuje się ośmieszyć, przypisując jej łatkę „braku spontaniczności”. Używajmy rozumu do budowy własnych sądów i nie przyjmujmy bezkrytycznie pustych propagandowych sloganów. Jeżeli współżycie ma być prawdziwie głębokim spotkaniem, świętem dwojga osób, należy to spotkanie zaplanować i przygotować. Jeżeli nawet w tak codziennej sprawie jak jedzenie kulturalny człowiek dba o zachowanie pewnych form, to czyż w dziedzinie najbardziej intymnej, jaką jest współżycie dwojga osób, ma być wszystko byle jak? Myślę, że każdy jest w stanie dostrzec różnicę między zjedzeniem bigosu w dworcowym bufecie a zjedzeniem wieczerzy wigilijnej w domu rodzinnym. Taka sama różnica ma miejsce pomiędzy współżyciem rozładowującym „spontaniczne” napięcie seksualne a świętem małżeńskim w przygotowanej starannie oprawie i atmosferze. (Również tej psychicznej, tak ważnej zwłaszcza dla kobiety). Wreszcie ostatni problem. Metody naturalne wymagają umiejętności rezygnacji ze współżycia przez kilka, a nawet kilkanaście dni, co przeciwnicy uważają za coś niemożliwego (dla nich), niezdrowego, nerwicorodnego, a nawet rzekomo przeciwnego naturze, burzącego spokój w małżeństwie. Zamiast wdawać się w dyskusję z tymi absurdalnymi poglądami, opowiem „międzynarodowy” przykład z życia. Wiele lat temu odwiedziła Polskę Željka Živković, Chorwatka, której rodzice byli członkami Papieskiej Rady ds. Rodziny. Przyjechała wygłaszać wykłady zamiast zaproszonego ojca, którego władze ówczesnej komunistycznej Jugosławii „dla zasady” nie wypuszczały za granicę. Opowiedziała w Polsce, jak na wakacjach nad morzem poznała pewną Włoszkę. Ta natychmiast „przylgnęła” do Željki i zaczęła opowiadać jej historię swego życia. Poczęte dziecko, ślub, mąż robił wielką karierę, ona też, więc uznali, że więcej dzieci mieć nie mogą. By ten plan zrealizować, sięgnęli po antykoncepcję hormonalną. Ta zadziałała, więcej dzieci nie było. Coś jednak zaczęło się psuć w małżeństwie. Zupełnie nie kojarzyli tego z antykoncepcją. Wreszcie dość poważnie zaszwankowało zdrowie kobiety. Lekarz zalecił odstawienie antykoncepcji. Zaczęli szukać „czegoś zdrowego”. Znaleźli metodę Billingsa. Zauważmy: bez żadnych wzniosłych pobudek, tylko po to, by nie było więcej dzieci, których – jak uważali – mieć nie powinni. Włoszka, mówiąc o tej metodzie, rozpromienia się, chwali pod niebiosa: „co za wspaniała metoda, jaka cudowna metoda itd.”. Aż wreszcie na końcu mówi z zachwytem: „Wyobraź sobie, ja znowu jestem w ciąży”. Željka, która sama uczyła metod naturalnych, doskonale wiedziała, jaki mechanizm zadziałał, lecz jak to się potocznie mówi, udaje głupią i oświadcza: „Co ty mi tu wciskasz, co to za metoda?! Nie chciałaś być w ciąży, a jesteś! Nie chcę o takiej metodzie nawet słuchać, to do niczego!”. Na to Włoszka: „Nic nie rozumiesz: od czasu gdy zaczęliśmy stosować tę metodę, mąż zaczął mnie inaczej traktować, zaczął mnie szanować. Wyobraź sobie, że pokochaliśmy się od nowa jak kiedyś! I zapragnęliśmy, by ta nasza nowa miłość zaowocowała kolejnym dzieckiem”. To nie jest żadna bajka, żaden cud – to bardzo prosty mechanizm, którego działanie mógłbym potwierdzić wielu podobnymi przykładami. Po prostu: mąż miał żonę obezpłodnioną, „do użytku” każdego dnia. Po to brała te obezpładniające pigułki. I nieważne, jakich słów mąż używał do usprawiedliwienia tej sytuacji, ani nawet to, że żona mówiła, że ona tak chciała. Czy współżyli często czy rzadko, też nie ma większego znaczenia. W każdym razie na zawołanie męża ona zawsze „była gotowa”. A teraz mąż zgodził się na stosowanie metody Billingsa. Któregoś dnia wpada na pomysł współżycia, a żona mu odpowiada: „dziś jest pierwszy dzień śluzu – płodność”. Hm. Tego nie było od lat. Nie planują przecież dziecka… Trudno, trzeba poczekać. Jutro? Drugi dzień śluzu. Pojutrze? Trzeci. I tak na przykład przez 5 dni śluzu i 3 dni po jego zakończeniu… Już w pierwszym cyklu mąż, nie nauczony czekania, dostrzeże, jak atrakcyjną kobietą jest żona. Właśnie dlatego to dostrzegł, że musiał poczekać. Antykoncepcja nie daje tej szansy, a potem ludzie się dziwią, że sobie powszednieją, aż w końcu wydaje się im atrakcyjniejszy ktoś trzeci, poza małżeństwem. To wszystko jest proste i logiczne. Tylko jak ktoś nie chce używać rozumu, to go nie użyje – i na to nie ma rady. Reklamując antykoncepcję (czasem pod pretekstem zabezpieczenia przed AIDS) dla młodzieży, mówi się mniej więcej w tym tonie: „Lubisz ryzyko, lubisz niebezpieczne sytuacje, sprawiają ci przyjemność kontakty z przygodnymi partnerami? Załóż prezerwatywę, ona rozwiąże twój problem!”. Można to sparafrazować, mówiąc: „Lubisz ryzyko, lubisz niebezpieczne sytuacje, lubisz przebiegać przez jezdnię między pędzącymi samochodami? Załóż kask – on rozwiąże twój problem!”. Żadnych prawdziwych problemów ludzkości się nie rozwiąże, dając ludziom „cudowną pigułkę” czy „kask” zamiast myślenia. To droga do zagłady. Warunkiem koniecznym jest używanie rozumu i woli, czyli przymiotów stwórczych. Tylko potęga rozumu i woli człowieka może prawdziwie rozwiązać problemy ludzkości. Cóż więc robić? Matka Teresa z Kalkuty zapytana przez dziennikarza, co robić, by odmienić ten świat, odpowiedziała: „Ja zmienię siebie, a pan siebie”. Tak więc należy zacząć od siebie. Podjąć aktualny przez całe życie trud samowychowania, którego owocem jest panowanie nad sobą i prawdziwa wolność. Tylko wtedy, gdy siebie „posiadam”, mogę być wspaniałym darem dla wybranej osoby. Tylko wtedy mogę prawdziwie kochać. Trzeba się mieć na baczności, stale krytycznie używać rozumu i kształtować – doskonalić swą wolę, by nie pozwolić się zwieść, nie dać się oszukać. W tym celu stale należy szukać Prawdy, która nas wyzwoli, i jej źródła. Trzeba przełamać pokusę stawiania siebie ponad prawami natury, a tym samym ponad jej Stwórcą. Trzeba pokory, by móc czerpać z Prawdziwego źródła, bo żeby napić się ze źródła, trzeba przyklęknąć i pochylić czoła. Niech się tak stanie! Jacek Pulikowski Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|